Ogromne pieniądze w grze, mało czasu do stracenia – zapewne nie było lepszego momentu na wymuszenie respektowania przez Polskę i Węgry zasad praworządności niż szczyt, jaki rozpocznie się w ten piątek w Brukseli. W tym kontekście zobowiązanie, jakie parlament w Budapeszcie nałożył we wtorek na Viktora Orbána, aby nie wracał z belgijskiej stolicy, jeśli nie uzyska zgody na wycofanie procedury o naruszenie prawa, jaką rozpoczęła przeciwko Węgrom Unia, zdawało się przypominać „mission impossible”.
A jednak wiele wskazuje na to, że nie tylko Orbán, ale też Mateusz Morawiecki wyjdzie z tego starcia obronną ręką: zależności między respektowaniem europejskich wartości a otrzymaniem unijnej manny nie będzie. Bo też sytuacja społeczna i gospodarcza we Włoszech, Hiszpanii, ale także Francji jest z powodu pandemii tak trudna, że nawet najmniejsza zwłoka w uruchomieniu funduszy pomocowych miałaby tragiczne skutki. Angela Merkel, która przewodzi teraz Unii, nie tylko musi uwzględnić te naciski, ale też sama się obawia, że bez szybkiego wsparcia południe Europy rozsadzi Wspólnotę. Dość powiedzieć, że podczas gdy poziom życia Włochów w chwili tworzenia euro był o 20 proc. niższy od poziomu życia Niemców, to przed uderzeniem Covid-19 różnica ta urosła już do 40 proc., a teraz może sięgnąć 50 proc. Włochy mają więc coraz mniej powodów, aby w takiej Unii czuć się dobrze.
Wobec egzystencjalnego zagrożenia dla dalszego trwania Wspólnoty kwestia praworządności schodzi na dalszy plan. Jest ona tym trudniejsza do przeforsowania, że poza wątpliwościami w sprawie niezależności sądów czy mediów, które dręczą Polskę i Węgry, zagrożeniem dla praworządności jest też korupcja i defraudowanie unijnych funduszy pomocowych. To bolączka Rumunii, Bułgarii, ale też np. Włoch. Świadome swoich własnych grzechów kraje nie palą się więc do karania Węgier i Polski, bo wiedzą, że taki atak może trafić rykoszetem w nie same.
Według niektórych ekspertow Unia może jednak wyjść z tego doświadczenia na dłuższą metę jeszcze bardziej poobijana, niż gdyby teraz poświęciła więcej czasu na zajęcie się kwestią praworządności w Polsce i na Węgrzech. Walka o praworządność trwa przecież już piąty rok i jeśli teraz obrońcy rządów prawa nie postawią na swoim, całkowicie stracą wiarygodność. Jeśli użycie marchewki wartej łącznie blisko 2 biliony euro nie wymusi ustępstw ze strony Warszawy i Budapesztu, to co je wymusi? Kolejne apele Parlamentu Europejskiego, raporty Komisji Europejskiej, wnioski z posiedzeń Rady UE?
W 1958 r. Chiny Ludowe udzieliły Stanom Zjednoczonym przeszło 400 „bardzo poważnych ostrzeżeń”, gdy Waszyngton wysłał swoją flotę dla obrony Tajwanu. Potem Amerykanie przestali ostrzeżenia liczyć. W Budapeszcie i Warszawie na razie rachuby jeszcze nie stracono.