Michał Szułdrzyński: Czy operacja „wspólny kandydat koalicji w 2025 r.” skończy się tak samo, jak „wspólna lista opozycji w 2023”?

Różnorodność koalicji 15 października jest zarówno jej atutem, jak i źródłem problemów. Wystawienie wspólnego kandydata koalicji w wyborach prezydenckich 2025 roku byłoby sygnałem jedności, ale doświadczenie podpowiada, że to wcale nie będzie łatwe.

Publikacja: 24.07.2024 04:30

Szymon Hołownia porzuci dotychczasowe plany w imię jedności obozu władzy?

Szymon Hołownia porzuci dotychczasowe plany w imię jedności obozu władzy?

Foto: PAP/Jarek Praszkiewicz

Pomysł, by wszystkie partie tworzące obecną koalicję rządzącą wystawiły wspólnego kandydata na prezydenta, ma dla tworzących ją partii kilka ważnych zalet, ale wiąże się też z kilkoma poważnymi ryzykami.

Dlaczego wspólny kandydat koalicji na prezydenta może skończyć jak wspólna lista w 2023 r.

Zacznijmy od tych ostatnich. Główne ryzyko związane jest z tym, co wydarzyło się rok temu ze wspólną listą partii ówczesnej opozycji w wyborach parlamentarnych. Zamiast do jej ułożenia doszło do awantury i wzajemnych oskarżeń o to, kto jest winien temu, że PO, Lewica i Trzecia Droga poszły osobno.

Tyle tylko, że wybory parlamentarne i prezydenckie to zawody o zupełnie innych regułach. W parlamentarnych różne partie – jak się okazało – miały większą możliwość przyciągnięcia zróżnicowanych elektoratów, co przełożyło się na wygraną 15 października. W wyborach prezydenckich kandydat musi w drugiej turze dostać ponad 50 proc. głosów. Ostatecznie więc wszystkie partie koalicyjne i tak poprą w niej wspólnego kandydata. Teraz gra toczy się o to, by to samo zrobić również w pierwszej turze.

Czy Szymon Hołownia może zrezygnować ze startu w wyborach prezydenckich?

Dla Lewicy i PSL to mniejsze ryzyko. Kampania to szansa na zaprezentowanie odmienności i promowanie własnego szyldu, ale jeśli ich wynik będzie słaby, zamiast pomóc, pogrąży je. Przed największym dylematem stoi Szymon Hołownia, który zbudował swoją partię na osobistej popularności i wyniku w wyborach prezydenckich 2020 roku. Czy tak łatwo będzie mu porzucić dotychczasowe plany w imię jedności obozu władzy? Z pewnością, gdyby wszyscy liderzy koalicji 15 października byli wobec siebie całkowicie lojalni, decyzja byłaby łatwiejsza. Ale najdyplomatyczniej rzecz ujmując, tarć w koalicji nie brakuje. Wszak są w niej niemal wszystkie opcje – od lewicy przez liberałów i centrystów po konserwatystów. Nic dziwnego, że na wiele spraw mają różne zapatrywania.

I to właśnie podkreślenie jedności koalicji rządzącej byłoby największą zaletą pomysłu wspólnego kandydata. Zamiast podkreślać różnice, kampania skupiałaby się na tym, co koalicję łączy. I mogłaby pokazać, że mimo różnych światopoglądów cel jest jeden: by po Andrzeju Dudzie w Pałacu Prezydenckim zamieszkał reprezentant koalicji 15 października, kończąc ostatecznie okres rządów PiS.

Czytaj więcej

Jan Krzysztof Ardanowski oficjalnie: wychodzę z PiS, stworzę nową partię

Ale PiS też zdaje sobie z tego sprawę i dlatego z pewnością nie odda przyszłorocznych wyborów walkowerem.

Pomysł, by wszystkie partie tworzące obecną koalicję rządzącą wystawiły wspólnego kandydata na prezydenta, ma dla tworzących ją partii kilka ważnych zalet, ale wiąże się też z kilkoma poważnymi ryzykami.

Dlaczego wspólny kandydat koalicji na prezydenta może skończyć jak wspólna lista w 2023 r.

Pozostało 89% artykułu
Komentarze
Michał Szułdrzyński: A co, jeśli skan tęczówki wpadnie w oko przestępcom?
Komentarze
Michał Płociński: Donald Tusk może gorzko pożałować swojego uspokajania ws. powodzi
Komentarze
Jędrzej Bielecki: Komisja bez politycznej mocy. Nie rząd, lecz znowu sekretariat Europy
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Wypadek na Trasie Łazienkowskiej, wypadek na A1, czyli zgubne skutki „trybu Boga”
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Komentarze
Artur Bartkiewicz: Powódź 2024. Fundusz Sprawiedliwości i wozy strażackie, czyli czego nie rozumie Suwerenna Polska