Kiedy Marilyn Monroe pozowała na kracie wentylacyjnej metra w Nowym Jorku, jej falująca suknia obnażyła uda i figi.
Słynna scena z filmu „Słomiany wdowiec” (1954) kosztowała ją małżeństwo z baseballistą 9 miesięcy po ślubie. Zazdrośnik pojęcia nie miał, że rozpalająca mężczyzn do czerwoności małżonka perfekcyjnie wpisywała się w wielowiekową tradycję kobiecego wizerunku. Od antycznych posągów po współczesne fotografie kobiety przedstawiano jako istoty uwodzące wdziękiem i powabem, a ostatnio negliżem.
Aż na styczniową (1990) okładkę brytyjskiego Vogue’a trafiła piątka kobiet - z klasztornym make-up, skromnym odzieniem - kolorowe bluzki, jeansy na nogach - i brakiem perfekcyjności wyglądu. Wszystko zamknięte w czarno-białej fotografii. Cindy Crawford, Naomi Campbell, Lindę Evangelista, Tatjanę Patitz i Christy Turlington okrzyknięto supermodelkami. Zajęły miejsce na ludzkim Olimpie, w antycznym Rzymie przyznawanym gladiatorom, a dziś gwiazdom filmu, sportu i muzyki. Damski kwintet wykreowało dwóch ojców chrzestnych: Gianni Versace, który supermodelki wypuszczał na wybieg, za gażę nie mniejszą niż 10 tyś. dolarów za występ, oraz drugi, który je fotografował – właśnie Peter Lindbergh.
Rocznik 1944, jako Peter Brodbeck, świat ujrzał w okupowanym przez III Rzeszę polskim Lesznie. Jego przymusowo wysiedlona rodzina osiadła w Duisburgu. W republice Adenauera jako nastolatek pasjonował się piłką ręczną. „W wieku 17 lat nie miałem w ręce jeszcze żadnej książki“, zdradził w jednym z wywiadów. Ale wkrótce wykształcił się na dekoratora witryn sklepowych, a potem studiował malarstwo. Na chleb zarabiał jako fotograf reklamowy. Aż otworzył własne studio w Düsseldorfie.
Kiedy zaczął zamieszczać fotografie w prestiżowym magazynie „Stern”, dołączył do grona geniuszy fotografii, jak Helmut Newton czy Guy Bourdin. To był przełom. Opleciony sukcesem przeniósł się do Paryża. Francuski „Vogue” i amerykański „Rolling Stone” otworzyły przed nim swoje podwoje. Wzorował się na legendach fotoreportażu Henri Cartier-Bresson i Dorothea Lange. Pociągało go wolne od retuszu naturalne piękno. Dopełnił je nonszalancją, pozorną niedbałością i pewną doza surowości. W fotografii kobiecej daleko mu było do powielania kobiecego archetypu Barbie, który po upadku bipolarnego systemu światowego (1989) jako estetyczny wzór rozlał się po świecie, uosabiając triumf komercji, American life i estetykę glamour.