Trudno właściwie zrozumieć, dlaczego dopiero teraz powstała opowieść o Leonardzie Bernsteinie. W końcu to postać o niezwykłym dla Amerykanów znaczeniu. Nie tylko z racji oszałamiającej własnej kariery, ale przede wszystkim on jako pierwszy wprowadził kulturę amerykańską. kojarzoną głownie ze popularną (i nierzadko tandetną) rozrywką, w rejony wielkiej sztuki świata, łącząc w komponowanej przez siebie muzyce niemal wszystkie jej gatunki.
Kim dla Leonarda Bernsteina był Artur Rodziński
Od pierwszych scen „Maestro” pokazuje, jak przyciągał do siebie najwybitniejszych artystów różnych dziedzin: najlepszych muzyków klasycznych: Claudia Arraua, Serge’a (a właściwie Siergieja) Kusewickiego, choreografa Jerome’a Robbinsa, który potem pomógł nadać olśniewający kształt taneczny „West Side Story” czy geniusza musicalu Stephena Sondheima. Ten z kolei debiutował pod okiem Bernsteina.
Czytaj więcej
David Bowie byłby chyba zadowolony, gdyby zobaczył polski serial Netflixa „Absolutni debiutanci” z Martyną Byczkowską, którego tytuł przypomina hit Anglika. Epizod zagrał Maciej Maleńczuk.
Nie pojawia się na ekranie Artur Rodziński, choć jest o nim mowa. To okazja, by sobie o naszym rodaku przypomnieć. Ten wielki dyrygent był w latach 40., dyrektorem muzycznym Nowojorskich Filharmoników i zatrudnił wówczas jako swojego zastępcę nikomu nieznanego 25-letniego Bernsteina. Taka decyzja była wówczas ewenementem. Szybko okazało się, że Bernstein w nagłym zastępstwie za inną dyrygencką sławę musiał poprowadzić koncert. Zrobił to bez żadnej próby i odniósł ogromny sukces A ponieważ koncert był transmitowany przez radio po jednym wieczorze stał się znany w całej Ameryce.
„Maestro” jak stare dobre kino
„Maestro” składa się właściwie z dwóch części. Pierwsza to historia o Bernsteinie jako artyście. Narracja prowadzona jest bez biograficznych szczegółów, ale każda pojawiająca się, autentyczna postać na ekranie jest umiejętnie objaśniona w dialogach innych postaci. Muzyka towarzyszy różnym scenom, ale nie jest to przegląd jego twórczości, bo tytuły utworów z reguły nie padają.