Ten film wpisuje się w bardzo ważny nurt twórczości reżysera. Zanussi napisał przecież na ekranie historię polskiego inteligenta, ze wszystkimi jego wątpliwościami, pytaniami, dylematami natury moralnej i egzystencjalnej.
Począwszy od „Śmierci prowincjała” i debiutanckiego długiego metrażu „Struktura kryształu” jego bohaterowie szukali życiowych drogowskazów i wartości podstawowych, nieśli w sobie poszanowanie dla życia duchowego — tego, które nigdy nie było najważniejsze dla ekranowych kowbojów, gangsterów, amantów i drobnych mieszczan uganiających się za chwilami szczęścia i małymi snobizmami.
Czytaj więcej
„Liczba doskonała” w konkursie głównym będzie walczyła o Złotą Żabę”
W „Liczbie doskonałej” Krzysztof Zanussi wrócił do korzeni. Tu znowu bohaterem jest naukowiec, młody matematyk David, który podporządkował całe życie badaniom nad liczbami pierwszymi. Poznanie dalekiego kuzyna, Joachima, sprawia, że mężczyzna zaczyna stopniowo przewartościowywać swoje priorytety. Joachim jest obywatelem świata, człowiekiem sukcesu, który zawodowo osiągnął praktycznie wszystko i ostatnie lata życia postanowił spędzić w ojczystej Polsce. To spotkanie będzie miało na nich ogromny wpływ i sprowokuje dyskusję nad nieodgadnionym porządkiem świata, sensem życia i jego przemijania.
— To film o człowieku, który chce się wyłamać z naszej cywilizacji posiadania i chciwości. I to nie w sposób radykalny, wszystko odrzucając. On chce tylko powiedzieć: „Nie muszę mieć więcej”. Z kolei drugi bohater filmu robi podsumowanie życia. Jest kimś, kto osiągnął wszystko, a nie ma niczego. Świadkiem pustki, którą można w sobie wyhodować. Pustki hedonistycznego życia – powiedział mi Krzysztof Zanussi jeszcze w czasie przygotowań do filmu, które kończył w okresie pandemii i izolacji.