Załamany po seansie w piątkowy poranek, nie będę silił się na żarty: nie ma się z czego śmiać! Film ujawnia dramat lat 70-tych, gdy wspaniały I sekretarz PZPR padł ofiarą spisku Generała (Jaruzelskiego?), KGB oraz amerykańskich banków. Nie wiadomo czy te wrogie siły uwzięły się na byłego sztygara razem czy osobno. Jeszcze nie wiadomo. To pewnie stanie się jasne dzięki serialowi (podobno w montażu, ale jak to zmontować?) bądź części nr 2.
Nie wiadomo też, jak pisać o czymś takim jak „Gierek”. Każdy, kto ukończył szkołę podstawową – innym wystarczy przedszkole – uznają film za co najmniej niedorzeczny. Jest tylko kłopot ze zdefiniowanej nowego rodzaju hybrydy historycznych niedorzeczności, paździerzowatej produkcji oraz amatorskiego aktorstwa.
Można jednak zaryzykować, że „Gierek” to utwór z gatunku „jak mały Jasio wyobraża sobie świat”, ewentualnie „geopolityka w stylu Ubu Króla”, na pewno owoc fascynacji filmem „Smoleńsk” i nie dająca się opanować chęć pójścia dalej.
Oto Gierka pcha do władzy klika towarzysza Maślaka (może to Moczar? A na pewno ktoś z rodziny Kiepskich) i Generała (aktor grający tę rolę wprowadza aurę Jasia Fasoli), którzy uknuli spisek we współpracy z Moskwą (taki kraj, gdzie się pije i tańczy kazaczoka).
Cała dekada rządów Gierka to spotkania Maślaka z Generałem w jakiejś pakamerze (scenografia to osobny hit), gdzie czekają aż się noga Gierkowi powinie. Tak mniej więcej – mniej więcej to określenie bardzo precyzyjne na tle całej historii – w połowie lat 70-tych Maślak i Generał wchodzą w bliski sojusz z generałem KGB.