– Co chcesz, to Francja – słyszę. Potem jeszcze pani, która usiłuje jakoś zorganizować coraz bardzie niecierpliwą kolejkę, powie mi, że te półtorej godziny, które musiałam odstać, to i tak nie jest źle. A jak ktoś ma przesiadkę? – No to ma problem – mówi pani. – Ale jaki szaleniec dzisiaj będzie chciał się przesiadać w Paryżu – słyszę komentarz za plecami.
Docieram do stanowisk kontroli paszportowej i co widzę? Na dziesięć budek czynne cztery. O nie, nawet trzy, bo właśnie w jednej zmieniają się funkcjonariuszki i muszą koniecznie się przywitać zwyczajowymi buziaczkami. Kolejka się gotuje. – Co chcesz, to Francja – słyszę znowu. Ale wiem, że nie o to chodzi. Bo ten kraj jest dzisiaj inny niż przed rokiem. Po zamachach w Paryżu i Nicei zmieniło się wszystko.
Na lotniskach żołnierze z automatami. Podobnie na ulicach. Kontrola bezpieczeństwa dokładna i to wszędzie, gdzie może się zebrać więcej ludzi. Restauratorzy przyznają, że z obawą wystawiają stoliki na ulicę. – Bo nigdy nie jestem pewien, czy nasi goście będą tam bezpieczni – mówi mi szef sali w La Rotonde na Montparnasie.
Kraj liczy straty
Tylko w samym Paryżu straty finansowe z powodu mniej licznych przyjazdów zagranicznych turystów szacowane są na 750 mln euro w porównaniu z rokiem ubiegłym. Na Lazurowym Wybrzeżu jest to jeszcze więcej. Łącznie francuska organizacja turystyki wyliczyła, że przyjezdni wydadzą w tym roku o 3 mld euro mniej, niż było to rok temu. I z pewnością turystów będzie o 5 – 6 procent mniej niż przed rokiem, nawet po wliczeniu już spadku po ataku na klub Bataclan.
Zmniejszyła się przede wszystkim liczba przyjazdów z Azji, bo Japończycy i Chińczycy wystraszyli się zamachów. Mniej jest arabskich rodzin, bo i ceny ropy nie takie jak przed laty. Francuski sekretarz stanu ds. turystyki Matthias Fekl przyznaje, że najbardziej ucierpiały najdroższe hotele, w których teraz, nawet podczas trwającego do 16 października Międzynarodowego Salonu Samochodowego, bez większego kłopotu można było znaleźć wolne pokoje. – Liczba przyjazdów spadła przynajmniej o 20 procent – przyznaje Fekl.