25 kwietnia Izba Cywilna Sądu Najwyższego ma wydać tzw. uchwałę frankową. Czego się pan spodziewa?
Żałuję, że Sąd Najwyższy budzi się dopiero po czterech latach. Zawirowanie wokół systemu sprawiedliwości, a w konsekwencji załamanie się systemu orzecznictwa w Polsce to dla banków nieszczęście. My bez trwałości stosunków zobowiązaniowych nie jesteśmy w stanie prowadzić odpowiedzialnej działalności i udzielać kredytów na 20/30 lat, zwłaszcza że depozyty mamy na trzy miesiące. W tym czasie pod wpływem wyroków TSUE ukształtowała się moim zdaniem błędna linia orzecznicza w polskich sądach. Choć muszę przyznać, że czasem zdarzają się odstępstwa od niej: w 2022 r. sąd Okręgowy w Łodzi w sprawie pozwu zbiorowego w całości oddalił roszczenia kredytobiorców, uznając m.in. umowy frankowe za ważne. Z uzasadnieniem tego wyroku staraliśmy się dotrzeć do wyobraźni sędziów i szerszej publiczności. Odrzucał on automatyzm uznawania użycia w umowie kursu banku za nieuczciwy warunek umowy mający prowadzić do jej nieważności.
Oczekuje pan, że SN choć trochę uzna racje banków?
Nie wiem, co powie Sąd Najwyższy. Z jednej strony trudno, by całkowicie zignorował orzeczenia TSUE, które systematycznie zastępują prawo cywilne niejasnymi postanowieniami prawie „powielaczowego” prawa konsumenckiego. Z drugiej, mam nadzieję na potwierdzenie fundamentalnych zasad porządku prawnego, do których należy m.in. zasada pewności prawa, proporcjonalności, zakaz bezpodstawnego wzbogacenia oraz że prawo nie działa wstecz. Powinny one wyznaczać granice sprawiedliwej ochrony konsumenta. Trzeba przy tym przypomnieć, że lista pytań zadanych składowi Izby Cywilnej nie zawiera kluczowego i najważniejszego pytania – czy posługiwanie się przez bank odniesieniem do tabeli kursowej blisko 20 lat temu było naruszeniem stosunków zobowiązaniowych?
Czytaj więcej
Jeżeli gospodarka ma znów wejść na ścieżkę wzrostu wykorzystującą jej potencjał poprzez zwiększenie inwestycji, to trzeba wzmocnić sektor bankowy i jego kapitalizację, a także porzucić manierę ingerencji w paradygmaty jego działalności.
Kwestia frankowa ma aż tak destrukcyjny wpływ na sektor bankowy?
Ostatnio wpadła mi w ręce książka Micheala Lewisa „Boomerang”, która dotyczy historii kryzysu finansowego w Islandii, Irlandii, Grecji, Niemczech i Kalifornii. Opisuje on tam zachowania społeczne, które nie miały żadnego ekonomicznego uzasadnienia, a które elity społeczne, organy państwa i media nie tylko tolerowały, ale wręcz brały udział w jakimś intelektualnym zaślepieniu, zmowie. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że wszystkim wydawało się normalne, że wartość nieruchomości pod Dublinem może być taka sama jak w centrum Londynu? Albo że w Islandii, która liczy sobie ok. 300 tys. mieszkańców, trzy istniejące tam banki mogą konkurować z Wall Street? To, co się dzieje w Polsce wokół kwestii kredytów walutowych, tak właśnie postrzegam. U nas z kolei zdajemy się ignorować absurd, że blisko milion umów zawartych na najdłuższe okresy można unieważnić w oparciu o argumenty o rzekomej nieświadomości konsumenta dotyczącej istoty kursów walutowych. Wszyscy wiedzą o co chodzi, że chodzi o masywny transfer pieniędzy, i udają, że chodzi jedynie o prawo! Ja powiem nawet mocniej, tak jak jeden bohater tej książki. Mamy do czynienia z marnym prawem, żadną sprawiedliwością i upadłą moralnością.
Dlaczego marne prawo?
Bo, brutalnie mówiąc, zaczęło manipulacyjnie służyć interesowi wąskiej grupy. Ja nigdy nie stawiałem tezy, że nic się nie stało. Kredytobiorcy frankowi realnie stracili, eurowi wyszli na zeroplus. Zawierając umowy, składali niebudzące wątpliwości oświadczenia o rozumieniu zmienności kursu walutowego i stóp procentowych. Mogli też sięgnąć do wydawanych przez Fundację Kredytu Hipotecznego poradników opisujących naturę tych ryzyk. Ponieważ nie udało się podważać samej istoty umów walutowych, bo są one umowami nazwanymi w prawie bankowym, poszukiwano dróg do ich podważenia, nie tylko by nie ponosić skutków deprecjacji złotego, ale pozbyć się zobowiązania. Znaleziono, jak określił to przewodniczący KNF, „pretekst” w postaci rzekomo abuzywnego użycia odniesienia do tabeli kursowych banku w tych umowach, to z kolei pozwoliło kwestionować te umowy w całości i je masowo unieważniać. Jeśli prawo ma służyć takim celom, to w mojej hierarchii wartości jest marne!