Konflikt w Porozumieniu – choć początkowo był planowany na blitzkrieg – zaczyna przypominać wyniszczającą wojnę pozycyjną. Z jednej strony stronnicy Adama Bielana, który uważa, że wygasła kadencja Jarosława Gowina, gotowi są na sądową batalię, a ta może potrwać długo. Z drugiej gowinowcy postanowili zmusić Prawo i Sprawiedliwość do określenia się, kogo uważają za koalicjanta – Bielana i jego czterech posłów, czy też Gowina dysponującego w Sejmie trzynastoma głosami. Testem dla PiS miał być wniosek o odwołanie członków rządu należących do frakcji Bielana, wyrzuconych z partii przez frakcję Gowina.
Tyle tylko, że PiS wcale nie musi się spieszyć. Jarosławowi Kaczyńskiemu znacznie bardziej na rękę jest patrzeć, jak Gowin i Bielan wykrwawiają się w przedłużającym się konflikcie. Ktokolwiek w nim wygra, odniesie sporo ran, a osłabiony będzie dla prezesa PiS łatwiejszy do zwasalizowania.
O co w istocie toczy się spór? O podmiotowość Porozumienia. Dla Gowina była ona zawsze priorytetem. Uważał, że tylko dysponując własnymi strukturami partyjnymi, mając własnych stronników, może liczyć się jako partner dla Kaczyńskiego.
I właśnie dlatego ten ostatni autoryzował akcję
Bielana – by pozbyć się krnąbrnego Gowina, nie tracąc przy tym Porozumienia. List Adama Bielana