I wtedy właśnie przyszła straszliwa zaraza, zwana plagą Justyniana, która wybiła połowę ludności cesarstwa. I zniweczyła wielkie plany, na dobre wtrącając zachodnią część Europy w stulecia gospodarczego regresu.
Albo inna wielka zaraza, zwana czarną śmiercią, która w samym szczycie średniowiecza zabiła 75–80 proc. ludności Włoch, południowej Francji i Hiszpanii (w całej Europie średnio połowę), kładąc kres utrzymującej się od wieków ekonomicznej dominacji krajów Południa nad Północą kontynentu i zapoczątkowując koniec gospodarki feudalnej.
Albo grypa „hiszpanka", która wybuchła w roku 1918, zabierając więcej istnień niż I wojna światowa (według najwyższych szacunków aż 100 mln zmarło na całym świecie). To właśnie szalejąca zaraza sparaliżowała wielkie ofensywy, dzięki którym wiosną 1918 Niemcy byli o krok od zwycięstwa nad Ententą. I ostatecznie przesądziła wynik wojny.
Ale czy epidemie, a w ślad za nimi polityczne i gospodarcze klęski, spadają jak grom z jasnego nieba bez powodu? Niekoniecznie. Plagę Justyniana wywołał głód związany ze zmianami klimatycznymi, a o katastrofie cesarstwa zaważyło nadmierne rozciągnięcie jego sił. „Czarna śmierć" śmiało hulała po Europie skutkiem przeludnienia rozwijających się w burzliwy sposób miast Południa. Krwawe żniwo „hiszpanki" bez wątpienia można powiązać z osłabieniem organizmów ludzi na całym świecie, wynikającym z czterech lat wojennego niedożywienia. Innymi słowy: epidemia zmienia się w ekonomiczno-polityczną katastrofę dopiero wtedy, gdy znajdzie odpowiednią ofiarę.
Czy epidemia koronowirusa trafiła właśnie na taką ofiarę? Panika wywołana w Chinach, a w ślad za tym na całym świecie, na pierwszy rzut oka wydaje się nieproporcjonalnie wielka w stosunku do ilości zachorowań. Miliony ludzi odciętych od świata, pozamykane całe miasta, stojące fabryki, uziemione samoloty. Dlaczego reakcja jest aż tak gwałtowna?