Z początkiem roku w „Rzeczpospolitej" (2 stycznia) ukazał się apel do Mateusza Morawieckiego: „Premierze Morawiecki, już czas na euro". Apel wystosowała Redakcja „Rzeczpospolitej" oraz sygnatariusze ze świata nauki, polityki oraz biznesu. Wzywają premiera do przygotowań pod kątem przyjęcia euro. Gdyby wprost odnieść się do podtytułu „albo będziemy w strefie euro, albo w strefie wpływów Rosji", to można byłoby odnieść wrażenie, że wręcz żąda się wznowienia tych przygotowań.
Sygnatariusze zwrócili uwagę, że wznowienie przygotowań jest sprawą pilną, jeśli chcemy, by Polska miała wpływ na przyszłość Europy i jeśli mamy zamiar „na trwałe zakotwiczyć się w zachodniej Europie". Argumentami są m.in. kierunki dyskusji nad kształtem UE przewidujące poszerzanie strefy euro, wzmacniająca się jej kondycja, planowany stabilizujący mechanizm pomocowy jako uzupełnienie wspólnej polityki pieniężnej, zintegrowanie i zsynchronizowanie strefy euro z polską gospodarką.
Argumenty przeciw euro
Przytoczone argumenty, chociaż na pewno nie wszystkie, są czasami dyskusyjne – ale mogą stanowić punkt startu. Nie można tego jednak powiedzieć o sugestiach, że podjęcie przygotowań do przyjęcia euro mogłoby stać się sposobem na wyjście Polski z impasu na forum europejskim, miałoby „połączyć Polaków", a wręcz, że bez takich strategicznych posunięć – „krajowa polityka popada w lenistwo bądź schodzi na manowce".
Można byłoby tu przytoczyć wiele kontrargumentów, choćby odnoszących się do oczekiwań Polaków wobec nowego rządu w sprawie wprowadzenia euro, czy też aktywności rządzących na rzecz strategii na rzecz odpowiedzialnego rozwoju (SOR).
A już trzeba odrzucić komentarze, że „nie ma żadnych merytorycznych argumentów przeciw przyjęciu wspólnej waluty". Czyżby? Jest ich wiele i gdyby zapytać samych sygnatariuszy apelu – na pewno z łatwością je wskażą. Są argumenty ekonomiczne, prawne i polityczne za euro i przeciw. I to może stanowić przedmiot rzeczowej, spokojnej dyskusji.