Korespondencja z Brukseli
Dyplomaci, z którymi nieoficjalnie rozmawiała „Rzeczpospolita”, nie mają wątpliwości: gdyby z pomysłem zawieszania prawa do azylu przyjechał do Brukseli ktoś inny niż Donald Tusk, debata na szczycie UE byłaby gorąca i mogłaby doprowadzić do podziałów. Polski premier, jako dobrze znany wszystkim były przewodniczący Rady Europejskiej, ma jednak niepodważalny autorytet wśród przywódców innych państw, którzy ufają jego instynktowi politycznemu.
Do tego Tusk swoje antyimigracyjne pomysły opakował w proeuropejski papier: nie przedstawiał ich w kontrze do innych, nie rzucał oskarżeń pod adresem Europy Zachodniej za trwającą dekady niedbałość w tej sprawie, nie epatował rasistowskimi kliszami. Nawet nie prosił o pomoc. Mówił tylko: pozwólcie mi chronić polskie granice. Które przy okazji są granicami UE.
Tusk konsekwentny w sprawie imigracji
Pomysł Tuska czasowego i ograniczonego terytorialnie zawieszenia prawa do wnioskowania o azyl to efekt konkretnej sytuacji. Białoruś i Rosja ściągają imigrantów, głównie z krajów, z którymi UE nie ma umowy o readmisji, na granicę z Polską jako broń wymierzoną w UE. Unia nazywa to instrumentalizacją, Polska idzie dalej i mówi właśnie o wykorzystywaniu ich jako broni, ale chodzi o to samo: wrogowie UE nadużywają prawa międzynarodowego do destabilizowania UE. Ale nie jest tak, że pod wpływem obrazków z polskiej granicy Tusk nagle zmienił swoje stanowisko o 180 stopni. Zawsze był sceptyczny i już jako przewodniczący Rady Europejskiej w czasie wielkiego kryzysu uchodźczego w 2015 roku przestrzegał przed pomysłami Brukseli obowiązkowych kwot migrantów. Od początku uważał, podobnie jak Viktor Orban, choć używał bardziej cywilizowanej retoryki, że najważniejsze jest uszczelnienie granic. Ten pogląd to dziś główny nurt debaty migracyjnej w UE.
Czytaj więcej
Polska ma prawo czasowo zawiesić przyjmowanie wniosków o prawo do azylu na granicy z Białorusią – uważa Bruksela. Donald Tusk w awangardzie zmian w unijnej polityce migracyjnej.
I nie ma znaczenia, jak wskazują niektórzy, że według statystyk Fronteksu (unijnej agencji zarządzania granicami) nastąpił w tym roku spadek napływu nielegalnych imigrantów. Po pierwsze, Frontex jest najlepszy w monitorowaniu przepływów szlakiem śródziemnomorskim i bałkańskim. I tam faktycznie — wskutek ostrych działań państw tego regionu, w tym Włoch i Grecji — nastąpił spadek. Ale imigranci przenoszą się wtedy na inne szlaki i to częściowo pokazuje dynamika nielegalnych przekroczeń w Europie Wschodniej, czy w kierunku hiszpańskim. Po drugie, Frontex nie ma statystyk tych, których na granicy nikt nie złapał, a to w przypadku osób przekraczających lądową granicę UE jest dużo powszechniejsze, niż wśród tych przypływających morzem.