Prezydent podpisał we wtorek nowelizację kodeksu wyborczego. Partia rządząca na szczęście – dla siebie i dla kraju – wycofała się z większości fatalnych pomysłów zmian w ordynacji samorządowej. Z większości, lecz nie ze wszystkich. Wypadły te, po których rządzący obiecywali sobie najwięcej taktycznych korzyści. Wypada się cieszyć, że rządzący wykazali się przebłyskiem zdrowego rozsądku i w obliczu protestów nie usztywnili tylko swojego stanowiska. Niestety, w ustawie pozostało wiele zmian, które grożą „tylko" organizacyjnymi wpadkami. Jednak przy tej okazji podłożono też pod polskie życie polityczne całkiem pokaźną bombę z opóźnionym zapłonem – zmianę długości samorządowej kadencji.
Problem z terminem wyborów samorządowych pojawi się już w tym roku. Inicjatorzy najwyraźniej zapomnieli, że wybory te odbywają się w dwóch turach. W efekcie któraś z takich tur – pomimo jak najsłuszniejszej chęci uniknięcia tego problemu – przypadnie 11 listopada, o ile nie chce się jej robić tydzień wcześniej, czyli w czasie długiego weekendu z dniem Wszystkich Świętych. Oba rozwiązania są fatalne dla organizacji, frekwencji i politycznej przewidywalności.
Problem z II turą
Wybory optymalnie byłoby przesunąć na 14 października, ale to więcej niż przegłosowane widełki – miesiąc przed upływem kadencji (poprzednie wybory odbyły się 16 listopada). Pozostaje więc 21 i 28 października – rodzące wspomniany problem z drugą turą. Zamiast jednak robić niepotrzebne wygibasy i odnosić się do końca kadencji, wystarczyłoby ustalić termin wyborów na drugą niedzielę października, a wtedy do końca świata wszystko zdążyłoby się odbyć przed 1 listopada, a wybory nigdy nie przesunęłyby się na wrzesień, do czego ta nowelizacja nieuchronnie doprowadzi.
To jednak tylko prolog. W ostatniej chwili, poprawką, bez żadnej dyskusji i przygotowania, przegłosowano pięcioletnią kadencję w samorządach. Jest to decyzja o kolosalnym znaczeniu nie tylko dla funkcjonowania samorządu, ale i dla całego życia politycznego kraju. Najbardziej zaś odczuwalna w kalendarzu wyborczym. Dziś cztery ogólnopolskie wybory odbywają się w dwóch rytmach. Wybory pięcioletnie, czyli prezydenckie i europejskie, są istotne pod względem symboliki, ale mniej znaczące pod względem liczby wyłanianych w nich osób. Odbywają się one wiosną, a ich interferencja z wyborami parlamentarnymi nie jest przynajmniej bezpośrednia.
Wydłużenie kadencji wybranego w tym roku samorządu oznacza, że w październiku 2023 roku nastąpi wielka kumulacja. Na ten sam okres wypadną jedne i drugie najważniejsze wybory – licząc według wybieranych osób. Trudno wyliczyć wszystkie możliwe problemy, które będą miały charakter organizacyjny, prawny oraz polityczny. Nieuchronnym kryzysem będzie tutaj dogranie kalendarzy. Podstawowy dylemat to ten, czy wybory takie będą mogły się odbyć tego samego dnia i kto o tym będzie decydować. Termin wyborów parlamentarnych ustala prezydent, a termin wyborów samorządowych – premier. Każdy ma przy tym inne widełki czasowe przy podjęciu takiej decyzji. Gdy będą to politycy tego samego obozu, wyglądać to będzie zupełnie inaczej niż wtedy, gdy będą z obozów przeciwnych. Zawsze będzie to skomplikowana gra mająca komuś przynieść korzyści. Wariantów jest kilka, a każdy ma inne skutki, jeśli chodzi np. o kluczową w obu przypadkach frekwencję.