Nad Unią Europejską znowu zbierają się ciemne chmury. W polityce międzynarodowej wraca moda na grę interesów suwerennych państw. Sprzyja ona silnym oraz sprytnym. Polska nie zalicza się do pierwszej kategorii, ale w drugiej może odnosić sukcesy, byle umiała grać, kierując się wyłącznie racją stanu, a nie wyobrażeniami, uprzedzeniami i potrzebami polityki wewnętrznej.
Świat atlantycki nie wrócił wprawdzie do zasad ukształtowanych w XVII w. przez traktaty westfalskie, które dały państwom całkowitą suwerenność w polityce wewnętrznej i zagranicznej, ale zmierza w tym kierunku. Twory te paktowały ze sobą, walczyły, budowały celowe koalicje, ale ani myślały o stworzeniu międzynarodowych instytucji.
Europa mocno spękana
Rzeczywistość „westfalska" funkcjonuje dziś z powodzeniem w Azji, w Europie jednak było i wciąż jest inaczej. NATO, UE i w mniejszym stopniu inne organizacje – OBWE, Rada Europy, ONZ, Rada Nordycka itd. stworzyły interes wspólny, wypadkową interesów narodowych.
Okazało się jednak, że ma się on świetnie w dwóch sytuacjach: po pierwsze, kiedy spaja go zagrożenie zewnętrzne, jak w czasach zimnej wojny. Po drugie, kiedy trwa prosperity gospodarcze i społeczne. Obecnie nie ma ani jednego, ani drugiego.
Zagrożenie rosyjskie jest odczuwalne w Polsce oraz państwach bałtyckich, ale reszta Europy już go nie widzi, nie pełni więc ono funkcji spajającej. Trwa wprawdzie dobra passa europejskiej gospodarki, ale pokój społeczny został zdruzgotany przez ruchy migracyjne, terroryzm, nawrót nacjonalizmu. Unia Europejska nie jest już wspólnym projektem, tylko narzędziem lewarującym politykę narodową najsilniejszych państw członkowskich.