Polska znajduje się na ostrym politycznym zakręcie, może nie do końca widocznym dla wszystkich obserwatorów sceny politycznej. Wszyscy ekscytują się gnuśniejącą już nawalanką PiS kontra anty-PiS i nie widzą nadchodzących zagrożeń, bo wymagałoby to wyjścia poza oklepane reguły konfliktu. Chodzi o tzw. trzecią siłę, kogoś spoza dwójpodziału totalnej władzy i totalnej opozycji, czyli binarnego podziału sceny politycznej. Do tej pory ten mityczny „trzeci” to były albo niegroźne podprogowe promile, albo podróbki wersji 2.0, szczególnie liberalnej strony polskiej. Trzecia siła nie była potrzebna do uzyskania większości, bo była albo za mała, albo ktoś z POPiS-u miał większość bez niej. Dziś sytuacja ta znacząco się zmieniła.
W październiku może już tak nie być, a to z dwóch powodów – wszyscy spośród „trzecich” są ugrupowaniami, które jeszcze bardziej radykalizują polską politykę, choć w różnych kierunkach. Ten radykalizm będzie powodował, że przyszły koalicjant któregokolwiek z dominujących plemion POPiS-u będzie jeszcze bardziej zaostrzał kurs – jedni jeszcze bardziej w prawo, inni – w lewo. Drugą cechą wspólną „tych trzecich” (co prawda w przypadku Wiosny raczej deklaratywną) jest antysystemowość, tu pojmowana jako negacja wszystkich elementów POPiS-u i jak to się mówi, wyjście poza paradygmat polskiej polityki III RP. Ugrupowania te są radykalne nawet wobec swoich przyszłych koalicjantów, co ma nadawać im wyrazistości i podnosić poziom oczekiwań w przyszłych negocjacjach. Wiadomo, kto z kim pójdzie, ale na razie wszyscy przed suwerenem udają walkę na śmierć i życie.
Przyjrzyjmy się, kim są ci „trzeci”.
Kuce
Pierwszy do omówienia jest twór polityczny Konfederacji Wielu Nazwisk. I tu zaczyna się już problem. Chodzi o to, że prawica zaczęła wreszcie liczyć i zafascynowała się swoim odkryciem, że polityka jest policzalna. Jest to typowy kompleks nuworysza, który odkrywając po raz pierwszy znane prawdy, wierzy w nie bez zastrzeżeń, choć inni, którzy te prawdy znają i kultywują, dawno już wiedzą, że są one względne. A więc prawica się policzyła i dodała swoje do tej pory promilowe wyniki w jeden słupek, a to może już uderzyć do głowy. Do tej pory wolnościowcy, narodowcy i narodowi katolicy mieli nieprzezwyciężalne różnice, dziś postanowili je zakopać, by słupek poparcia się dodał. To pierwszy kłopot – zwłaszcza wolnościowcy mają problem z kolektywizmem narodowców, co spowodowało zamęt w ich szeregach. Dlatego wcale nie jest pewne, że słupeczki poparcia się dodadzą oraz że powstały taktycznie konglomerat nie rozpadnie się, gdy przyjdzie do konkretów w rządzeniu, kiedy to prawica zwykła jest kłócić się i rozpadać z powodów odwiecznych sporów na temat, ile lewicowych diabłów da się zmieścić na główce politycznej szpilki oraz kto we własnym gronie jest większym patriotą.
Cechą charakterystyczną tych formacji jest ich młody elektorat, żartobliwie nazywany „kucami”. Prześmiewcze analizy tego pojęcia wywodzą je od fryzury charakterystycznej dla tego odłamu młodzieży, dla mnie oznaczało to raczej małe, niewyrośnięte konie. Tak czy siak, to młodzież, którą w ogóle charakteryzuje bezkompromisowe podejście do rzeczywistości, głównie krytyczne, ale i domagające się prostych rozwiązań. W tej niszy buszuje od dawna Korwin-Mikke pod każdą postacią swej organizacji, obiecując swoim „kucom” rozwiązania tyleż proste, co radykalne. Unia to burdel, rządzących do więzienia, zredukowanie państwa do nieznanego minimum i nienawiść do estabilishmentu. To się może podobać, dziś można na tym wiele ugrać, ale… nie da się z tym rządzić. W ogóle to jest tak, że w swej ponad 30-letniej karierze Korwin ugruntował się w totalnej krytyce – wiadomo, co rozwalić, ale nie wiadomo, co potem. To wystarczało, by być wiecznym opozycjonistą, ale musi nie wystarczyć, by być współrządzącym koalicjantem.