Przynajmniej dwa wydarzenia z ostatnich lat powodują, że polskie władze zachowują wobec Amerykanów czujność, jeśli wręcz nie są wobec nich podejrzliwe. 17 września 2009 r. bez konsultacji z Polską i równo w 70. rocznicę wkroczenia wojsk sowieckich do Polski świeżo wybrany Barack Obama ogłosił, że wycofuje się z programu budowy w naszym kraju elementów tarczy antyrakietowej.
Ukraina poza NATO
Prezydent dowodził wówczas, że założenia, na jakich została podjęta decyzja w tej sprawie przez jego poprzednika George'a W. Busha, okazały się błędne. Amerykański przywódca ogłosił jednak swoją decyzję bez konsultacji z polskim sojusznikiem, który od sześciu lat za cenę konfliktu z Niemcami i Francją był zaangażowany w amerykańską interwencję w Iraku. Dzięki instalacji miała pojawić się pierwsza stała baza wojsk amerykańskich nad Wisłą. Polskie władze uważały, że w ten sposób nasz kraj przestanie być członkiem drugiej kategorii w NATO, na którego terenie zgodnie z zapisami Aktu Stanowiącego NATO–Rosja z 1997 r. nie mogą stacjonować na stałe „poważne siły sojusznicze".
Czytaj więcej
Po cichu USA rozważają, czy ograniczyć współpracę wojskową, aby ratować rządy prawa nad Wisłą.
Decyzja Obamy została później po części przezwyciężona dzięki nowemu, znacznie bardziej ograniczonemu programowi obrony przeciwrakietowej, którego elementem są instalacje w Rumunii oraz Redzikowie na Pomorzu. Choć mowa o bardzo skromnych wyrzutniach, które są zdolne przechwycić pojedyncze pociski nadlatujące np. z Iranu do Europy Zachodniej, ale już nie frontalne uderzenie Rosji, to mimo wszystko jest to namiastka stałej obecności wojskowej USA w naszym kraju.
Latem tego roku szok z 2009 r. do jakiegoś stopnia się jednak powtórzył, gdy znów bez konsultacji z Polską i Ukrainą Joe Biden ogłosił wycofanie sankcji, jakie Stany nałożyły na konsorcjum budujące gazociąg Nord Stream 2. W tej sprawie Polska także weszła w poważny konflikt z Niemcami i także została pozostawiona na lodzie przez Amerykanów.