Według opinii krążących przed nadzwyczajną konwencją SPD w Wiesbaden, na której wyłoniony miał zostać nowy szef SPD, wszyscy byli pewni, że wygra Andrea Nahles, szefowa klubu poselskiego SPD w Bundestagu i była minister pracy w poprzednim rządzie wielkiej koalicji. Szacowano, że może liczyć na ponad 75 proc. głosów. Wyniku tego nie udało się jej jednak osiągnąć: dostała 66,3 proc. Kontrkandydatkę, burmistrzynię Lüneburga Simonę Lange poparło 33 proc. delegatów. Nawet jeżeli taki wynik jest rozczarowaniem dla Andrei Nahles, z tą małą porażką powinna sobie poradzić, bo jak do tej pory wielokrotnie udowadniała, że nie brak jej politycznej woli przetrwania i niezłomnego ducha walki w najtrudniejszych sytuacjach.
"Truemmerfrau" SPD
Dla Andrei Nahles przejęcie tego stanowiska oznacza koniec długiej drogi, ale tak naprawdę dopiero jej początek. Nie przykłada ona większej wagi do historycznych porównań, nawet jeżeli stawia się ją obecnie w jednym szeregu z Augustem Beblem, Willim Brandem i innymi przewodniczącymi. Będzie to jednak zupełnie nowy etap dla SPD ponieważ partia po bez mała tragicznym finale epizodu z Martinem Schulzem, ostrych debatach na temat zawiązania ponownie wielkiej koalicji i grożącym prześcignięciu socjaldemokratów przez AfD, musi martwić się o swoją przyszłość.
Niektórzy dziennikarze widzą ją wręcz w roli „Truemmerfrau", "kobiety z ruin", która musi teraz posprzątać po tych wszystkich katastrofach. 47-letnia córka murarza z regionu Eifel na zachodzie Niemiec, sama założyła swego czasu lokalną komórkę SPD. Ludzie patrząc na nią pytają niekiedy, skąd pochodzi blizna, jaką ma na czole. Wyjaśnienie jest proste: jako początkujący kierowca miała w Szwecji ciężki wypadek samochodowy. Studia germanistyczne na bońskim uniwersytecie zakończyła pracą licencjacką na temat funkcji katastrof w powieściach miłosnych.
Jako przewodnicząca socjaldemokratycznej młodzieżówki Jusos przyczyniła się do obalenie Oscara Lafontaine'a przez Rudolfa Scharpinga, później także do odejścia z czołówki partii Franza Muenteferinga. Wielokrotnie udowodniała, że doskonale ma opanowane reguły politycznej gry i z powodzeniem zwalcza stereotypowe wyobrażenie sprowadzające ją do głośnej i zadziornej hetery.
Jedyna niespalona
Po tym jak jej partia w ostatnich wyborach powszechnych dostała tylko 20,5 proc. głosów i cała czołówka SPD była właściwie spalona, ona, o jako tako jeszcze zdrowym wizerunku przeszła ze stanowiska minister pracy na stanowisko szefowej klubu poselskiego w Bundestagu. Tak jak wszyscy sądziła, że SPD przejdzie do opozycji i chadekom ironicznie obiecywała że „teraz będą dostawać po pysku". Kiedy jednak fiaskiem skończyły się negocjacje ws. utworzenia koalicji jamajskiej (CDU/CSU, FDP, Zieloni), SPD znalazła się pod ogromną presją, by jednak zgodzić się na zawiązanie kolejnej wielkiej koalicji. To ona, a nie przewodniczący partii Schulz, na nadzwyczajnej konwencji partii w Bonn mówiła porywająco, co to dla partii oznacza i udało jej się przekonać delegatów do zgody na podjęcie negocjacji z chadekami. To jej jako minister pracy przypisuje się zasługę, że w poprzednim rządzie wielkiej koalicji przeforsowała tak ważną sprawę jak wprowadzenie ustawowej płacy minimalnej.