Reformę sądów we Francji tworzono z sędziami - Stanulewicz o słowach Morawieckiego

Reforma francuskich sądów, do której nawiązał w USA Mateusz Morawiecki, była daleka od rewanżyzmu i doraźnych celów politycznych. I realizowano ją w porozumieniu z sędziami.

Publikacja: 04.05.2019 12:58

Mateusz Morawiecki

Mateusz Morawiecki

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek

Wypowiedziane na amerykańskim uniwersytecie słowa premiera Mateusza Morawieckiego o reformie sądownictwa w Polsce wywołały w kraju gwałtowną reakcję, a nawet sprzeciw wielu środowisk, przede wszystkim sędziów. Premier porównał zmiany w wymiarze sprawiedliwości podejmowane przez obóz rządzący do reformy dokonanej u progu V Republiki we Francji, która usunęła ze stanowisk sędziów związanych z kolaboracyjnym reżimem Vichy.

Czytaj także: Tomasz Pietryga: Morawiecki mówiąc o polskich sądach i Vichy przesadził

Trudno nie dziwić się emocjonalnym wypowiedziom krytyków tego wystąpienia, zestawiającego sędziów polskich z sędziami kolaboracyjnego rządu francuskiego, ale wydaje się, że wszystkim uczestnikom tej dyskusji, również aprobującym słowa Morawieckiego, umyka istotny szczegół. Być może bowiem premier, niejako wbrew intencjom, ponownie wykazał się nonszalancją wobec faktów. Ale po kolei.

Dzieje Francji ostatnich 200 lat to sinusoida rewolucji i kontrrewolucji, walka idei republikańskiej z żywymi tendencjami monarchistycznymi i autorytarnymi. Odbijało się to gwałtownymi podziałami na życiu społecznymi i politycznym Francji przed drugą wojną światową. Stąd powtarzające się w społeczeństwie obawy przed wybuchem wojny domowej.

W porozumieniu z Trzecią Rzeszą

Państwo Francuskie, tzw. państwo Vichy (reżim Vichy), obejmujące południową Francję, utworzone pod przywództwem marszałka Petaine'a w porozumieniu z Niemcami hitlerowskimi, było swoistą odpowiedzią na te zagrożenia.

Powstałe na gruzach III Republiki latem 1940 r., pomimo swej proweniencji nie jest jednoznacznie oceniane ani w historiografii powszechnej, ani tym bardziej francuskiej. Oczywiście, podkreśla się wasalczy stosunek tego reżimu do nazistowskich Niemiec, jego urzędowy antysemityzm, współudział w Holokauście i zwalczanie francuskiego ruchu oporu, ale jednocześnie wskazuje się na legalne źródła władzy rządu Vichy (akty prezydenta i Zgromadzenia Narodowego), równy i wrogi dystans zarówno do komunizmu, jak i francuskiej wersji faszyzmu, praktycznie masowe poparcie dla starego marszałka czy mało znany fakt nieprawdopodobnego rozkwitu życia kulturalnego i czytelnictwa w latach 1940–1944 (33 tys. tytułów, w ponad 12 mln egzemplarzy!).

Państwo Francuskie Petaine'a posiadało też wiele atrybutów suwerenności, w tym najważniejszy, a więc ius legatum et tractatum: prawo nawiązywania i utrzymywania stosunków dyplomatycznych, nie mówiąc już o posiadanym zwierzchnictwie nad francuskim imperium kolonialnym.

Problem ze stosunkiem do Vichy jest zatem gdzie indziej.

Kilka lat temu nieżyjący już Sebastian Rybarczyk zauważył, że przedwojenne podziały polityczne wśród Francuzów zostały rzucone na grunt okupacyjnej rzeczywistości, a przegrana w kompromitującym stylu kampania obronna tylko umocniła tendencje antyrepublikańskie i antydemokratyczne.

Vichy bowiem było eksperymentem prawicy tradycjonalistycznej, wrogiej dziedzictwu rewolucji francuskiej i świeckiemu republikanizmowi. Odpowiedzią elit skupionych wokół Petaine'a na kryzys państwowości francuskiej była rewolucja narodowa prowadzona pod hasłami praca – rodzina – ojczyzna, z odrzuceniem zasady wolności, równości i braterstwa. I choć Marsylianka pozostawała hymnem narodowym, to w Vichy wdrażano program etatystyczny, konserwatywny w hasłach i socjalistyczny w praktyce, wrogi Żydom, demokratom i komunistom, co stanowić miało o wspólnocie ideowej nazistów i petainowców.

Jednocześnie samo Państwo Francuskie Vichy żyło życiem „podwójnym". Kolaboracja bowiem, jak opór, była powszechna i trudno tutaj wskazać wyraźną linię, bo różne były formy zarówno jednego, jak i drugiego. Państwo Vichy bowiem w latach 1940–1942 było neutralnym państwem satelickim Trzeciej Rzeszy, posiadającym, jak wskazano wcześniej, wiele atrybutów suwerenności, a jego status w tych relacjach z Niemcami był zbliżony do Węgier czy Rumunii. Większość Francuzów uznawała służbę czy pracę na rzecz Państwa Francuskiego, będącego prawnym sukcesorem III Republiki, za coś oczywistego. Uznawanie bowiem legalności Państwa Francuskiego i bycie lojalnym jego urzędnikiem nie przeszkadzało być jednocześnie wrogim wobec Niemiec, a po zajęciu Vichy przez hitlerowców w 1942 r. aktywnie już zwalczać okupanta.

Ten paradoks dotknął praktycznie wszystkich grup społecznych, a zwłaszcza takich elit, jak urzędnicy, wojskowi, prywatny biznes czy intelektualiści – zarówno prawicowi, jak i lewicowi. Do anegdoty przeszło, jak prześladowani przez Josepha Darnanda, szefa policji Vichy, działacze Komunistycznej Partii Francji, zwrócili się do okupacyjnych władz niemieckich o wznowienie wydawania dziennika „L'Humanite" w Paryżu, czemu Niemcy, przez wzgląd na sojusz ze Związkiem Sowieckim, byli przychylni. Tylko zdecydowana interwencja premiera Vichy Lavala utrąciła tę inicjatywę.

Niewolni od tych dylematów byli również prawnicy, przede wszystkim sędziowie, którzy na dodatek wydawali orzeczenia w imieniu Państwa Francuskiego i na podstawie obowiązujących przed wojną przepisów. Nie wahali się przy tym zarówno przed skazywaniem członków Resistance, jak i wydawaniem zarządzeń umożliwiających policji Vichy udział w obławach na Żydów latem 1942 r.

Jakże odmienna to była sytuacja od polskich sędziów w Generalnym Gubernatorstwie, którzy – dopuszczeni przez hitlerowców do orzekania w sądach grodzkich i powiatowych – wydawali orzeczenia Im Namen des Gesetzes (w imieniu prawa). Jednocześnie ci sami sędziowie orzekali w sądach Polskiego Państwa Podziemnego, kontynuując tym samym zapoczątkowaną w powstaniu styczniowym tradycję swoistej schizofrenii prawnej.

Kilka pokazowych procesów

Wobec powszechnej niemal akceptacji dla rządów Vichy w społeczeństwie francuskim, zwłaszcza w latach 1940–1942, a jednocześnie minimalnym, choć stale rosnącym poparciu dla Wolnej Francji de Gaulle'a, oczywiste się stało, że wolność Francji przyniosą Anglosasi. Francuzi bowiem byli pogodzeni z istniejącym stanem i pielęgnowali, nawet w obliczu okupanta, przedwojenne podziały polityczne. Dlatego z wyjątkiem kilku spektakularnych procesów czołówki politycznej Vichy, Petaine'a, Lavala czy Darnanda oraz kilkuset pomniejszych, a także samosądów, ofiarą których padło ok. 1000 osób, państwa Vichy nie rozliczono.

Stworzono za to już w czasie wojny i przy aktywnym współudziale gen. de Gaulle'a koncepcję tzw. uzupełniających się wzajemnie ról: Komitetu Wolnej Francji pod jego kierownictwem na emigracji i rządów marszałka Petaine'a w kraju. Obaj działali bowiem w tym samym celu, a więc utrzymania ciągłości państwa francuskiego i przetrwania substancji narodowej. Lecz w tym założeniu wyłącznie de Gaulle reprezentował Francję suwerenną, nawiązującą do dzieła Wielkiej Rewolucji Francuskiej, do republikanizmu rozumianego jako synteza myśli Rousseau, idei niepodzielności i laickości.

Zapomnieli o kolaboracji

Taka ryzykowna parabola pozwoliła Francuzom nie tylko bardzo szybko zapomnieć o wstydliwych latach kolaboracji, ale przede wszystkim umożliwiła bezbolesne przejście całego aparatu administracyjnego i wymiaru sprawiedliwości Vichy na służbę IV Republiki.

Ta ostatnia, wstrząsana konfliktami politycznymi, brakiem stabilności rządów, kryzysem indochińskim i algierskim, zbytnio swą słabością przypominała schyłkową III Republikę, odstając gospodarczo coraz bardziej od odradzających się Niemiec Zachodnich, a politycznie od Wielkiej Brytanii. Francuska klęska w Indochinach, a następnie nieudana interwencja w trakcie kryzysu sueskiego w 1956 r. ostatecznie skompromitowały IV Republikę.

Dlatego też, wracając do władzy w 1958 roku, de Gaulle i jego prawa ręka – wspomniany przez premiera Morawieckiego Michel Debré – mieli już plany głębokiej zmiany ustrojowej. Odwoływała się ona do patriotyzmu państwowego, manifestującego się w woli budowy silnego i suwerennego państwa opartego na republikańskim demokratyzmie i zracjonalizowanym parlamentaryzmie. Wcieleniem tych idei była Konstytucja V Republiki, która zbudowała nowy system konstytucyjny, z centrum politycznym, którym jest silna prezydentura z mandatem uzyskanym w wyborach powszechnych.

Wobec sędziów i szeroko rozumianego wymiaru sprawiedliwości konstytucja nie używała pojęcia „władza sądownicza", ale „sądownictwo", co – jak pisał K.M. Ujazdowski – było całkowicie zgodne z francuską tradycją republikańską, która nie traktuje sądownictwa jako jednej z trzech władz, gdyż nie jest ono wyrazem suwerenności narodu. Konstytucja potwierdziła jednak zasadę niezależności sądownictwa i nieusuwalności sędziów, a także ustanowiła, że ich status będzie uregulowany przez odrębną ustawę.

Pół roku konsultacji

Utworzona przez Debré 17 czerwca 1958 r. Komisja ds. Reformy Sądownictwa opracowywała projekt odpowiedniego aktu przez ponad pół roku, szeroko konsultując go zarówno ze środowiskami sędziowskimi, jak i politycznymi.

Punktem wyjścia dla Debré i jego zespołu nie były – jak sugeruje premier Morawiecki – rozliczenia z Vichy, ale z jednej strony kwestie dostosowania wymiaru sprawiedliwości do nowej formuły konstytucyjnej państwa, a z drugiej fatalny stan sądownictwa, które niewiele zmieniło się od czasu reformy Bonapartego z 1800 r. Półtora wieku później konieczne było zarówno uproszczenie mapy sądowej kraju, uwzględnienie zmian demograficznych, jak i przywrócenie utraconego przez sędziów prestiżu. Beznadziejny był stan infrastruktury sądów, budynki od lat nieremontowane, a na personel pomocniczy w sądach po prostu żałowano pieniędzy. W latach 50. we Francji z roku na rok spadała liczba chętnych do sprawowania źle opłacanego zawodu sędziowskiego (z 350 aplikantów w 1952 r. do 202 w 1958 r.), nie istniała wyraźna ścieżka awansu zawodowego, sądów było za dużo i tworzyły one niezrozumiałą mozaikę właściwości ukształtowaną przez ponad 100 lat, a często zupełnie absurdalną, co skutkowało „deficytem praworządności". W systemie tym sędziowie uzależnieni byli od aktualnego układu politycznego, który tych lojalnych nagradzać mógł dobrze płatnymi stanowiskami w organach władzy sądowniczej, takich jak Naczelna Rada Sądownictwa, co było zmorą III i IV Republiki. Zamiarem reformy było zatem, poprzez uwolnienie sędziów od powiązań politycznych, zapewnienie im rzeczywistej niezależności i niezawisłości.

Zdaniem samego Debre poszanowanie wolności, obrona praw i spójności społecznej wymaga, aby sprawiedliwość była zapewniana przez dobrze wyszkolonych, lepiej opłacanych sędziów, którzy są świadomi swojej misji.

Ostatecznie, ustawa z 1958 r. nie tylko odmłodziła władzę sądowniczą we Francji, wprowadzając stanowisko asesora sądowego, ale też wyraźnie oddzieliła urząd sędziowski od aktualnej funkcji sprawowanej w sądownictwie. Rozdzielając korpus sędziów sądów powszechnych (pierwszej instancji i apelacyjnych) od korpusu sędziów Sądu Kasacyjnego, twórcy ustawy ujednolicili drogę awansu sędziowskiego, zracjonalizowali siatkę poborów, a poprzez zmianę mapy sądowej Francji i uwolnienie sędziów od wyścigu o awans, zapewnili im niezaprzeczalną gwarancję niezależności. Na szczeblu centralnym prawo do nominowania sędziów powierzono ministrowi sprawiedliwości i nie zgodzono się na przewagę reprezentantów korporacji sędziowskiej w Naczelnej Radzie Sądownictwa. W myśl przepisów Konstytucji z 1958 r. sędziowie powoływani są przez prezydenta na wniosek ministra sprawiedliwości, rola zaś Naczelnej Rady Sądownictwa sprowadza się do opiniowania wniosków. Wyjątek stanowią sędziowie Sądu Kasacyjnego i pierwszy prezes Sądu Apelacyjnego. W ich przypadku NRS występować miała do prezydenta z wnioskami o mianowanie. Poza opisanymi kompetencjami do składania wniosków i opinii, Rada miała być sądem dyscyplinarnym w odniesieniu do sędziów i konsultować stosowanie prawa łaski.

Reforma zamiast walki

Zatem już pobieżne przyjrzenie się reformie francuskiego wymiaru sprawiedliwości z 1958 r. pozwala stwierdzić, że daleka ona była od rewanżyzmu i doraźnych celów politycznych. Tym samym, wbrew temu co stwierdził premier Morawiecki, nie walka z dziedzictwem Vichy w sądownictwie, ale jego rzeczywista reforma podjęta w porozumieniu i przy akceptacji sędziów była celem Michela Debré oraz jego współpracowników. I to właśnie przesądziło o jej trwałości po dziś dzień.

Autor jest historykiem prawa w Katedrze Historii Ustroju Państwa Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza

Wypowiedziane na amerykańskim uniwersytecie słowa premiera Mateusza Morawieckiego o reformie sądownictwa w Polsce wywołały w kraju gwałtowną reakcję, a nawet sprzeciw wielu środowisk, przede wszystkim sędziów. Premier porównał zmiany w wymiarze sprawiedliwości podejmowane przez obóz rządzący do reformy dokonanej u progu V Republiki we Francji, która usunęła ze stanowisk sędziów związanych z kolaboracyjnym reżimem Vichy.

Czytaj także: Tomasz Pietryga: Morawiecki mówiąc o polskich sądach i Vichy przesadził

Pozostało 96% artykułu
Sądy i trybunały
Po co psuć świeżą krew, czyli ostatni tegoroczni absolwenci KSSiP wciąż na lodzie
Nieruchomości
Uchwała wspólnoty musi mieć poparcie większości. Ważne rozstrzygnięcie SN
Edukacja i wychowanie
Ferie zimowe 2025 później niż zazwyczaj. Oto terminy dla wszystkich województw
Praca, Emerytury i renty
Ile trzeba zarabiać, żeby na konto trafiło 5000 zł
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Prawo karne
Śmierć nastolatek w escape roomie. Jest wyrok