Kilka lat temu na wydarzeniu dla obrońców praw człowieka usłyszałam o działaniach aktywistek i aktywistów polegających na identyfikowaniu osób, które umarły z powodu niechęci Unii Europejskiej do wpuszczania migrantów. Organizacja zajmująca się tym tematem – United for Intercultural Action – do dziś doliczyła się 44 746 utraconych żyć. Publikowała całe listy osób, które zginęły w rzekach, na morzu, w lesie. Metodyka ich badań była bardzo restrykcyjna i przewidywała włączanie do listy ofiar „twierdzy Europa” tylko osób, których śmierć można było powiązać z działaniami jej funkcjonariuszy i polityką dotyczącą migrantów.
Było to wówczas dla mnie szlachetne, ale dość odległe działanie. Wydawało mi się mrówczą pracą i niestety dość beznadziejną. Jakąś próbą przywrócenia pamięci o nieżyjących i działaniem nagłaśniającym skutki polityki migracyjnej Unii Europejskiej.
Czytaj więcej
Obywatele nie mają optymalnego dostępu do parlamentu. Wzorem do zmian może być Szwecja.
Kilka lat później, w polskiej rzeczywistości, możemy obserwować to samo zjawisko budowania „twierdzy Europa”: śmierci na granicy i trudności w wyważeniu między sumieniem społeczeństwa a realnymi zagrożeniami, przed którymi musimy się bronić.
Brak informacji uspokaja (gdy nie chodzi o nas)
Fundacja Ocalenie wprawia właśnie polską opinię publiczną w dyskomfort. Zmusza do przyznania, że na polskiej granicy giną ludzie, ponieważ nasze państwo ma taką politykę. Nic nowego. Różnimy się tylko w ocenie, co jest ważniejsze: ci ludzie, obrona granic przed „wojną hybrydową” czy „bezpieczeństwo naszych żołnierzy”.