Katarzyna Batko-Tołuć: Sejm to nie twierdza

Obywatele nie mają optymalnego dostępu do parlamentu. Wzorem do zmian może być Szwecja.

Publikacja: 31.07.2024 04:30

Katarzyna Batko-Tołuć: Sejm to nie twierdza

Foto: Adobe Stock

Jakieś dziesięć lat temu odbyłam z moim organizacyjnym kolegą Szymonem Osowskim rozmowę o wejściu do Sejmu. Długo ją pamiętałam, ale późniejsze wydarzenia zatarły cele, które sobie stawialiśmy. Dopiero tego lata – 2024 r. – przypomniałam sobie, jak były sensowne. Otóż Szymon twierdził, że w ogóle nie powinno być przeszkód przy wchodzeniu na posiedzenia plenarne Sejmu. Powinno być możliwe wejście „z ulicy”, oczywiście po sprawdzeniu osoby wchodzącej pod kątem bezpieczeństwa.

Artykuł 61 konstytucji w ust. 2 obejmuje bowiem możliwość wstępu na posiedzenia kolegialnych organów władzy publicznej pochodzących z powszechnych wyborów, z możliwością rejestracji dźwięku i obrazu. W owym czasie konieczne było składanie wniosku o przepustkę na dobę wcześniej. Szymon uważał to za nadmierną i pozakonstytucyjną przeszkodę. Mieliśmy coś z tym zrobić. Kampanię w tej sprawie odłożyliśmy na moment, gdy będzie więcej czasu, może w kolejnej kadencji parlamentu, gdy będzie nowa energia na zmiany regulaminowe. A gdy nowa kadencja nadeszła, działy się takie rzeczy, że zniesienie obowiązku wcześniejszego wnoszenia o przepustki było niczym jedzenie ciastek za czasów rewolucji francuskiej. Do Sejmu nie wpuszczano osób, których postulaty nie odpowiadały posłom większości rządzącej, np. części kobiet biorących udział w czarnym proteście prewencyjnie zabroniono wejścia, „bo emocje byłyby za duże”.

Czytaj więcej

Katarzyna Batko-Tołuć: Narracja dyktatorów w Unii

Straż Marszałkowska oceniała, z jakim znaczkiem na odzieży można wejść. Nieprawomyślne miało być hasło „Uchodźcy mile widziani”. Niektórym osobom, w tym dziennikarzom, zabraniano na stałe wchodzenia do Sejmu. Dziennikarz „Super Expressu” dostał roczny (sic!) zakaz wstępu od marszałka Kuchcińskiego, gdyż naruszył powagę parlamentu, przekazując do publikacji zdjęcie niezwiązane bezpośrednio z toczonymi pracami. Jeśli obywatel lub obywatelka chcieli skorzystać z oficjalnych procedur wejścia na galerię, zdarzało się że Straż Marszałkowska nie pozwalała zabrać telefonu, choć Konstytucja RP mówi o uprawnieniu do rejestracji dźwięku i obrazu.

Teren Sejmu zamknięto. Postawiono barierki. Przechodzenie nawet w pobliżu Sejmu przygnębiało, gdyż pokazywało upadek Rzeczpospolitej w sposób fizyczny.

Bez zmian

Nie jest tak, że wcześniej problemów nie było. Znane są sytuacje, gdy osoby szczególnie kłopotliwe – zdaniem marszałków – otrzymywały czasowe zakazy wstępu do Sejmu, trwające nawet kilka lat. Za czasów marszałek Ewy Kopacz taki zakaz wydany został przedstawicielom Klubów „Gazety Polskiej”. Podobnie jak w przypadku późniejszych zakazów dla rodziców dzieci z niepełnosprawnościami wydawanych przez marszałka Kuchcińskiego, podstawa do zakazu była niedopuszczalna.

Ale nie piszę o tym wszystkim, by rozpamiętywać. Raczej by odkurzyć dawne postulaty. I przypomnieć sobie, że były one racjonalne, zgodne z prawem i pożądane. Zwłaszcza że właśnie trwają prace nad zmianą regulaminu Sejmu. Bo jednak nie wszystko się zmieniło. Symbolicznie usunięcie barierek nie przywróciło mu dawnej świetności. Teren nadal jest zamknięty. A wejście do Sejmu na posiedzenie plenarne nadal wymaga wniosku o przepustkę złożonego co najmniej 24 godziny wcześniej.

To odświeżenie postulatów wzięło się z mojej wakacyjnej wizyty w Rikstagu – szwedzkim parlamencie. Daleka jestem od uznania, że pojedyncze rozwiązania prawne można przenosić między krajami. Wiem też, że jesteśmy diametralnie innym społeczeństwem.

Nie wszystko mi się w szwedzkich rozwiązaniach podoba. Ale kwestii, które mi się podobają i które można by wdrożyć w Polsce, jest naprawdę dużo. I nie dotyczą wyłącznie wejścia do Sejmu, ale warto od niego zacząć. Otóż – co powinno być i dla nas oczywiste – każdy może przyjść z dokumentem tożsamości i z ulicy wejść na galerię parlamentarną, by obserwować obrady. To w gestii straży Rikstagu jest zadbanie o bezpieczeństwo. Parlament został wybrany przez naród, więc naród ma prawo obserwować obrady. Na sali plenarnej są też okna do redakcji stałych korespondentów oraz specjalnego pokoju dla dziennikarzy, którzy pojawiają się okazjonalnie i potrzebują miejsca do pracy. Pamiętam dyskusje z 2016 r., gdy marszałek Kuchciński postanowił wydzielić specjalną strefę dla mediów. Wówczas argumentem było, że w wielu parlamentach tak jest. Tylko nie wspominano, jak wygląda dostęp dziennikarzy do informacji i jakie mają warunki pracy. A to, jak widać, może mieć znaczenie. Czym innym jest okno do sali plenarnej i przygotowana infrastruktura do pracy, a czym innym wysyłanie dziennikarzy z dala od parlamentarzystów lub wydzielanie im kawałka korytarza, na którym muszą się zmieścić.

Mniej podoba mi się zamknięcie posiedzeń komisji pracujących nad aktami prawnymi. Co zdziwiło mnie w kraju, który prawie 260 lat temu, jako pierwszy na świecie, przyjął projawnościowe przepisy w postaci ustawy o wolności prasy. Ale po cichu przyznam, że odrobinę to rozumiem. Po pierwsze jest to dość dobrze wymyślone systemowo. W posiedzeniach komisji biorą udział tylko posłowie i eksperci. Ci ostatni są nie tylko niezależni, ale także mają zagwarantowaną ciągłość pracy. Nie wpływa na nią zmiana władzy. Sytuacje takie jak u nas, że za plecami parlamentarzysty siedzą osoby, które mogą podawać brzmienie przepisów na karteczkach, byłoby niszczące.

Zresztą są i inne wady naszych rozwiązań zapewniających jawność. W 2011 r., gdy procedowane były zmiany w ustawie o dostępie do informacji publicznej, siedziałam na jednej z komisji. Chciałam, by posłowie mieli poczucie, że ktoś na nich patrzy. Jeden z posłów odwrócił się, by zapytać mnie, z jakiego medium jestem. Gdy odpowiedziałam, że z organizacji społecznej, kompletnie stracił zainteresowanie mną. To był merytorycznie przygotowany poseł, a jednak i on zwracał uwagę na to, jak wypadnie i kto się o tym dowie.

Jasny rozdział

Być może medialność pracy politycznej i łatwość niemal fizycznego wywierania presji na posłów nie służy tworzeniu dobrego prawa. Jednak w kraju, w którym zaufanie do polityków jest niskie, i to nie bez powodu, brak wiedzy o tym, jak wyglądają obrady komisji byłyby dolewaniem oliwy do ognia.

Są jednak inne rozwiązania, które moglibyśmy wprowadzić. Na przykład że nie można łączyć funkcji ministra i parlamentarzysty. Gdy wybrany przez naród przedstawiciel lub przedstawicielka wchodzi do rządu, traci mandat. Na jego lub jej miejsce wchodzi kolejna osoba z listy wyborczej. Szwedzi uważają za oczywiste, że parlament jest od kontrolowania rządu, więc rozdzielenie tych funkcji to konieczność. Ja bym do tych argumentów dodała to, co w Polsce widać na co dzień. W ministerstwach jest tak dużo pracy, że należy się jej poświęcić i móc ją racjonalnie planować, a nie przeskakiwać między rolami.

No i absolutna wisienka na torcie związana ze zmienianiem partii. Zdarza się i Szwedom, że jakiś wybrany przez naród przedstawiciel danej partii postanawia ową partię opuścić. Nie może wtedy wejść do innego klubu parlamentarnego i nie ma dla niego czy dla niej miejsca w parlamentarnej komisji. Tak więc tego typu ruchy są zwyczajnie nieopłacalne i zdarzają się niezwykle rzadko. Przydałoby nam się takie rozwiązanie.

Z rozwiązań bardzo interesujących, ale dla nas zupełnie nieosiągalnych, gdyż związanych i z innym systemem politycznym, i kulturą polityczną, wyróżniłabym dwa. Jedno wręcz rozczulające. Gdy obrady parlamentu odbywają się w zimie i z powodu pogody część parlamentarzystów z odległych od Sztokholmu regionów nie może dotrzeć, a należą do mniejszych partii, to wszystkim partiom odejmuje się tyle głosów ile ubyło tej najmniejszej partii. Dlatego w wynikach głosowań bywają cztery opcje: „tak”, „nie”, „wstrzymująca się” i „nieobecność”. I tych nieobecnych bywa kilkudziesięciu. Co nie znaczy, że jest ich tyle naprawdę – są to po prostu głosy nieliczone, by zachować proporcje. I to jest nigdzie nie zapisane. To umowa, zwyczaj, kultura czy – jakkolwiek to nazwać – dla nas inna galaktyka. Drugie rozwiązanie, całkowicie związane z systemem politycznym, ale ciekawe w kontekście polskich problemów, to całkowita niezależność marszałka. Osoba wybrana na tę funkcję odchodzi z klubu parlamentarnego i zachowuje niezależność w prowadzeniu obrad. Trudne, ale ponoć działa. Do tego stopnia, że w jednej z kadencji Rikstagu nawet nie głosowano, kto ma być marszałkiem, przez aklamację wybrano tę samą osobę. Tak dobrze zachowywała niezależność.

Wnioski dla Polski

Wracając jednak na ziemię, do rzeczywistości, sądzę, że w Polsce moglibyśmy z niektórych rozwiązań skorzystać. Nie wierzę niestety w rozdzielenie funkcji ministrów i posłów, choć bardzo by nam się przydało. Może jednak na początek warto rozważyć jakiś rodzaj infamii dla posłów zmieniających klub parlamentarny? A już na pewno przyzwoite uregulowanie wejścia do Sejmu i pomiędzy budynki Sejmu. Skończmy z tą twierdzą. To nie jest tak, że Polsce jest bardziej niebezpiecznie. Szwedzki Rikstag jest w turystycznej części Sztokholmu. Po ulicy przewalają się tłumy. A jednak można z ulicy podejść do strażnika, zostać sprawdzonym pod kątem bezpieczeństwa i wejść na taką wycieczkę, na jaką ja się udałam. A przede wszystkim wejść na galerię podczas obrad. To powinien u nas być standard, a nie jest. Weźmy na początek małe zadanie, powinno być proste do realizacji.

Autorka jest dyrektorką programową stowarzyszenia Sieć Obywatelska Watchdog Polska

Jakieś dziesięć lat temu odbyłam z moim organizacyjnym kolegą Szymonem Osowskim rozmowę o wejściu do Sejmu. Długo ją pamiętałam, ale późniejsze wydarzenia zatarły cele, które sobie stawialiśmy. Dopiero tego lata – 2024 r. – przypomniałam sobie, jak były sensowne. Otóż Szymon twierdził, że w ogóle nie powinno być przeszkód przy wchodzeniu na posiedzenia plenarne Sejmu. Powinno być możliwe wejście „z ulicy”, oczywiście po sprawdzeniu osoby wchodzącej pod kątem bezpieczeństwa.

Pozostało 95% artykułu
Rzecz o prawie
Ewa Szadkowska: Ta okropna radcowska cisza
Rzecz o prawie
Maciej Gutowski, Piotr Kardas: Neosędziowski węzeł gordyjski
Rzecz o prawie
Jacek Dubois: Wstyd mi
Rzecz o prawie
Robert Damski: Komorniku, radź sobie sam
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Rzecz o prawie
Mikołaj Małecki: Zabójstwo drogowe gorsze od ludobójstwa?