Ile można stracić? – pytał Kuba Goldberg Bieńka Rappaporta na wieść, że jest świetny interes do zrobienia. Odnoszę wrażenie, że premier Donald Tusk dobrze zapamiętał ten dialog z legendarnego szmoncesu Konrada Toma i zawsze zadaje to samo pytanie, gdy przychodzą do niego ministrowie, prosząc o zielone światło dla poszczególnych projektów ustaw. Nawet tych najpotrzebniejszych, zawierających rozwiązania, o które dobijają się eksperci.

Dajmy na to taka nowelizacja przepisów o tzw. konfiskacie pojazdów. Apelują o nią karniści, konstytucjonaliści, a nawet sami sędziowie, którzy w korytarzowych rozmowach przyznają, że obowiązujące od marca tego roku regulacje dotyczące pijanych kierowców wymagają pilnych zmian. Bo są wewnętrznie niespójne, naruszają ustawę zasadniczą, odbierają sądom luz decyzyjny, a sztywno określona granica upojenia alkoholowego jest oderwana od realnego zagrożenia, jakie spowodował dany kierowca w konkretnym przypadku.

Czytaj więcej

Premier wystraszył się danych o pijanych kierowcach? Populizm w przepisach karnych

To wszystko mogła zmienić zaproponowana przez resort sprawiedliwości nowela, przewidująca rezygnację z obligatoryjnego przepadku na rzecz fakultatywności tego rozwiązania. Rząd miał ją przyjąć pod koniec lipca, jednak w ostatniej chwili Donald Tusk wcisnął hamulec i projekt wylądował w szufladzie. Oficjalne wytłumaczenie? „Dramatyczny wzrost” liczby pijanych kierowców, o którym miały świadczyć statystyki przekazane przez ministra spraw wewnętrznych i administracji. W rzeczywistości, jak ustaliła „Rzeczpospolita”, wzrost ów wyniósł 3,7 proc. i był zapewne efektem większej (o ponad 8 proc.) liczby kontroli na drogach przeprowadzanych w wakacje. Co zatem się stało? Mogę się tylko domyślać, że Donald Tusk przestraszył się Zbigniewa Ziobry i innych polityków Suwerennej Polski, którzy już przebierali nogami, by przykleić mu łatkę obrońcy pijaków za kółkiem. Trzeba było zatem pokazać, kto tu teraz jest najtwardszym szeryfem w okolicy.

Polecam lekturę najnowszego wydania „Rzeczy o prawie”.