Świtem obudził mnie dźwięk esemesa. Zakląłem przekonany, że CBA znowu nie może spać i czeka mnie maraton posiedzeń aresztowych. Jednak to nie organa ścigania wywarzały komuś drzwi, a napisał do mnie sam minister sprawiedliwości. Zerwałem się w pidżamie na baczność uznając, że sprawa jest wagi państwowej i przez chwile widziałem się w glorii co najmniej podsekretarza stanu.
Radość była przedwczesna, bo minister pisał tylko w sprawie felietonu do "Rzeczpospolitej". Mimo to poczułem dumę, bo jeśli minister w kila minut po ukazaniu się gazety reaguje to znaczy, że jestem czytanym felietonistą. Niestety okazała się, że z felietonu, w którym krytykowałem prokuraturę, minister nie był zadowolony, wskazując, że nie dostrzegłem, jak dużo ze współpracownikami zrobił by zmienić tę instytucję. Rozpoczęliśmy wymianę poglądów, która trwała około minuty, bo minister udał się do ważnych państwowych zadań pozostawiając mnie w intelektualnym niedosycie.
Czytaj więcej
Przed obecnym ministrem stoi zadanie jak z 1989 roku.
Cnoty monteskiuszowskie
Niewypowiedziane myśli nie mogą pozostać uwięzione więc świadom, że minister może mnie czytać, postanawiam ta drogą kontynuować przerwaną rozmowę. Otóż drogi ministrze w chwili, gdy formowany był rząd marzyłem żebyś objął resort sprawiedliwości uważając, że na całej ziemi nie ma człowieka, który by się do tego lepiej nadawał. Wiem, że po ostatnich ośmiu latach wymiar sprawiedliwości ze swoim poprzednim ministerialnym kierownictwem, które zapewne skończy w kryminale, osiągnął pułap dewastacji do którego innym nie udało się nawet zbliżyć. Zmierzenie się z tą rzeczywistością wymaga ponadludzkiego heroizmu, przy którym wszystkie prace Herkulesa zebrane w kupę wydają się niewinna igraszką. Jedyną osoba o pracowitości mrówki uczciwości Sokratesa i miłości do prawa porównywalną z Monteskiuszem, która ma szanse sobie z tym poradzić jest obecny minister.
Z lotu orła
To tyle o ocenie zastanej rzeczywistości, a mój stosunek do ministra, mimo że brzmi jak laudacja na stulecie pracy twórczej jest właśnie taki. A teraz dlaczego wielbiąc szefa zdecydowałem się skrytykować podmiot, którym zarządza. Powodów jest kilka; z góry z lotu orla widać zupełniej inaczej niż z dołu i to co widzi szef przywracając polską prokuraturę prokuraturze międzynarodowej, czy odzyskując pieniądze z funduszu odbudowy, może wyglądać odmiennie niż z perspektywy adwokata, który każdy dzień spędza w sądzie na sporach z prokuratorami. Ponadto nikt nie jest w stanie dostrzec wszystkich mankamentów kierowanej przez siebie instytucji więc pokazując coś co dla innego może być nie widoczne można najzwyczajniej pomóc.