Obserwując różnych ministrów sprawiedliwości dostrzegam dwa skrajnie odmienne typy. Jedni bez fajerwerków skupiają się na tym, by wymiar sprawiedliwości funkcjonował jak dobrze naoliwiona maszyna. Im nie zależy na wielkości posiadanego imperium władzy, bo dla nich celem jest, by ich resort działał prawidłowo. Drudzy wymiar sprawiedliwości traktują jako narzędzie zdobywania władzy i powiększania swego imperium. Dla nich cel uświęca środki, a skoro celem jest władza, to wymiarem sprawiedliwości jako narzędziem manipulują, nie licząc się ani z konstytucją, ani z umowami międzynarodowymi. Do pierwszej grupy należeli: Zbigniew Ćwiąkalski czy Krzysztof Kwiatkowskiza czasów, w których Ministerstwo Sprawiedliwości nie przyciągało szczególnej uwagi opinii publicznej dlatego, że było profesjonalnie zarządzane, a natura opinii publicznej jest taka, że jeśli sami nie szukamy poklasku, to zainteresuje się jakąś dziedziną nie wtedy, gdy wszystko przebiega w sposób niezakłócony, ale dopiero gdy pojawią się kłopoty. Przy sposobie pracy tych ministrów cisza w mediach była największym komplementem.
Lewarowanie popularności
Do drugiego typu należeli Lech Kaczyński i Zbigniew Ziobro mający problemy z systematyczną pracą i uważający, że najlepszą metodą na lewarowanie swojej popularności są medialne trzęsienia ziemi, co wprawdzie ma niewiele wspólnego ze skutecznym zarządzaniem resortem, ale może przysporzyć politycznych zwolenników.
Czytaj więcej
Polityka to nie tylko sztuka zwyciężania w wyborach, ale także umiejętność znajdowania rozwiązań, które pogodzą współobywateli.
Najskuteczniejsze w zdobywaniu poparcia wyborców było dla nich kreowanie niewspółmiernego do sytuacji zagrożenia przestępczością, a następnie przekonywanie o swoich sukcesach w bezwzględnym jej zwalczaniu. Nie miało znaczenia, że walka polegała głównie na organizowaniu konferencji prasowych i wygłaszaniu autopromocyjnych oświadczeń, bo nie chodziło o realne sukcesy, ale o wzrost słupków społecznego poparcia. Sukcesy w zwalczaniu przestępczości byłyby nawet niekorzystne, bo jak prowadzić politykę strachu, gdy nie ma się czego bać?
Mistrzem wykorzystywania powierzonego publicznego urzędu do budowania własnej kariery politycznej był Lech Kaczyński. Zbigniew Ziobro postanowił przelicytować swego mentora i podbił stawkę, znajdując wroga jeszcze groźniejszego od samej przestępczości. Sięgnął głębiej, szukając istoty problemu, i doszedł do wniosku, że przyczyną zła jest „kasta”, czyli skorumpowany wymiar sprawiedliwości: jeśli kradną sędziowie to za ich przykładem kradną wszyscy i zaraza się rozprzestrzenia.