Dariusz Dudek: Trybunał Konstytucyjny. W interesie nas wszystkich

Trzeba wreszcie uwolnić Trybunał Konstytucyjny od presji politycznej.

Publikacja: 29.05.2024 04:30

Dariusz Dudek: Trybunał Konstytucyjny. W interesie nas wszystkich

Foto: Adobe Stock

Zaistniały w Polsce od 2015 r. konflikt polityczno-prawny wokół Trybunału Konstytucyjnego, nie tylko pomiędzy ugrupowaniami w Sejmie, ale też pomiędzy Sejmem i samym Trybunałem oraz innymi jurysdykcjami krajowymi (SN) i międzynarodowymi (ETPC, TS UE), niewątpliwie wymaga zakończenia. Byłoby to jednak możliwe nie w drodze pozornych deklaracji albo prób narzucania rozwiązań pod hasłem „wyzerowania Trybunału” podczas „przywracania praworządności”, ale tylko w drodze uczciwego kompromisu politycznego, akceptowalnego z punktu widzenia wartości i zasad konstytucyjnych.

Legalnie i honorowo

Powtarzam: nie daje mi żadnej satysfakcji fakt, że od zawsze (np. w doktoracie bronionym jeszcze w 1989 r.czy w kolejnych publikacjach m.in. z 2007, 2013 i 2017) jednoznacznie krytykowałem przyjęty w Polsce model powoływania składu osobowego TK, przyznający monopol kreacyjny jednej tylko izbie parlamentu: Sejmowi, odziedziczony po epoce PRL i stanowiący „grzech pierworodny” fazy narodzin naszego sądu konstytucyjnego, co też jest zjawiskiem bezprecedensowym w Europie i czego nie ma potrzeby bliżej uzasadniać.

Czytaj więcej

Małgorzata Paprocka: Spór o sądy był polityczną kreacją

Stricte polityczny tryb wyłaniania sędziów Trybunału („genotyp polityczny”) nie harmonizuje z następnie wymaganą od nich całkowitą apolitycznością oraz oczywistym wymogiem niezawisłości sędziowskiej. Czy nie jest dziwne, że kolejnym ekipom politycznym w III Rzeczypospolitej, bez względu na ich orientację, tak bardzo odpowiadał w tej mierze spoils system będący niezabezpieczonym ładunkiem wybuchowym, rozmyślnie zdetonowanym kolejno przez Sejmy VII i VIII kadencji w 2015 r.?

W 2016 r. pisałem (co opublikowano rok później w znanej prawnikom Księdze Jubileuszowej Profesora Leszka Garlickiego) i wierzyłem, że ciągle jeszcze jest możliwe kompromisowe zakończenie polskiej „wojny o Trybunał”.

Legalne, a zarazem honorowe, bez wskazywania winnych i niewinnych, zwycięzców i pokonanych, zapewniające pełną obsadę stanowisk sędziowskich i przywracające normalne działanie sądu konstytucyjnego. To wymagało jednak wykazania przez wszystkich polityków minimum dobrej woli, czyli autentycznej troski o dobro wspólne, a nie o popularność w oczach elektoratu czy innej doraźnej korzyści oraz przyjęcia „opcji zerowej”, polegającej na radykalnym odrzuceniu zaszłości i resentymentów na rzecz myślenia przyszłościowego.

Jeden poseł, jeden kandydat

Moja ówczesna propozycja dotyczyła definitywnego uchylenia ustawy o TK z 25 czerwca 2015 r. wraz z jej nowelami i skasowania wszystkich dokonanych na jej podstawie wyborów sędziów oraz przeprowadzenia w pełni parytetowej obsady tych stanowisk w Trybunale, respektującej ściśle faktycznie istniejący wtedy w Sejmie układ polityczny.

Skoro bez zmiany art. 194 ust. 1 Konstytucji RP niemożliwa była naprawa wadliwego modelu, przyjmując swoistą normę przedstawicielstwa, postulowałem, aby prawo zgłoszenia kandydata na sędziego TK przysługiwało grupie co najmniej 76 posłów, czyli aby jeden poseł mógł poprzeć zgłoszenie tylko jednego kandydata.

W rezultacie wszyscy posłowie mogliby zgłosić w sumie tylko sześciu kandydatów na miejsce „zwolnionych” sędziów, bez żadnej nadwyżki, a gdyby w zakreślonym 14-dniowym terminie to nie nastąpiło, Prezydium Sejmu byłoby zobligowane do zgłoszenia kandydatów w skróconym terminie siedmiu dni.

Oczywiście, miałem świadomość, że propozycja ta nie rozwiązywałaby automatycznie wszelkich problemów, m.in. nie gwarantowała, iż Sejm dokona wyboru wszystkich prawomocnie zgłoszonych kandydatów, do czego wszak wymagana byłaby większość, pozostająca w gestii partii dominującej. Byłoby to jednak wyłącznie kwestią uczciwości wszystkich stron kontraktu politycznego, zawartego w wyniku uchwalenia postulowanej ustawy.

Ewentualnie można było rozważyć przyjęcie wyżej kwalifikowanej większości niezbędnej do podjęcia uchwały o wyborze sędziego TK, np. na poziomie ⅔ ogólnej liczby posłów, co już wymuszałoby realny consensus dwu głównych partii, najliczniej reprezentowanych w Sejmie, ale co też nie wykluczałoby jego złamania. Powodzenie tej operacji polegałoby zatem w każdym wariancie na rzetelnym zachowaniu przez partnerów wymogów kultury politycznej i prawnej.

Dlaczego dzisiaj przypominam tamten zapewne naiwny, a z pewnością niezrealizowany pomysł i lapidarny projekt nie naprawczej, ale ratunkowej ustawy o Trybunale Konstytucyjnym? Bo w tzw. czteropaku Bodnara z 4 marca 2024 r. nie znajduję choćby śladu takiego konsensualnego myślenia!

Firmowany przez posłów koalicji projekt zmiany art. 193 i 194 konstytucji prowadziłby w konsekwencji wyłącznie do skasowania instytucji sądowych pytań prawnych do TK na rzecz tzw. kontroli rozproszonej i konserwowałby monopol kreacyjny Sejmu, przypudrowany nieistotnym wymogiem czteroletniej karencji polityków ubiegających się o posadę w TK czy limitami kadencji prezesów. Clou tego projektu dotyczy jednak przepisów przejściowych, zawartych w noweli, lecz niewprowadzanych do tekstu konstytucji, w tym: 1) wygaszenia kadencji wszystkich dotychczasowych sędziów TK, 2) wymogu dokonywania przez Sejm wyboru piętnastu nowych sędziów większością ⅗ głosów, a jeśli „tego nie uda się dokonać” w terminie dwóch miesięcy (co niemal pewne) to większością bezwzględną, oraz 3) „schodkowego” ujęcia kadencji pierwszego składu sędziowskiego „neo-Trybunału” wybieranego na trzy, sześć i dziewięć lat. Wnioskodawcy deklarują przy tym w uzasadnieniu projektu, że „kluczowa dla odbudowy systemu kontroli konstytucyjności prawa w Polsce jest treść normatywna (tych właśnie) przepisów art. 2 – 4 projektu”.

O, święta naiwności!

Rozwiązanie to bywa brane za dobrą monetę np. przez Profesorów H. Izdebskiego i K. Ujazdowskiego (Jak naprawić Trybunał Konstytucyjny, Rzeczpospolita z 14 maja 2024, s. A9). Piszą oni: „Można sądzić, że istnieje szeroki konsens w sprawie koniecznych kroków na rzecz niezależności sądu konstytucyjnego. W pierwszej kolejności chodzi o wybór sędziów na miejsce tych, którzy zasiadają w TK bez podstawy prawnej. Nie ulega wątpliwości, że TK musi mieć – obecnie nie ma – legalnie wybranego prezesa. Ustawy o TK i projekt nowelizacji konstytucji mają to właśnie zmienić”.

O sancta simplicitas! Jeśli wnioskodawcom z obecnie rządzącej koalicji chodzi o „naprawę” Trybunału naprawdę, a nie na niby, to proponuję następujący test: czy przyjęliby oni w formie autopoprawki jako warunek „wyzerowania” całego obecnego składu TK regułę, iż w ramach ciągle utrzymywanego monopolu kreacyjnego Sejmu prawo zgłoszenia kandydatów do „neo-Trybunału” będzie przysługiwać ilorazowi ogólnej liczby posłów oraz liczby pełnego składu TK, czyli 460 : 15 = 30 posłom (przy koniecznym zaokrągleniu w dół), przy czym jeden poseł może poprzeć zgłoszenie tylko jednego kandydata na sędziego?

I jeszcze jeden drobiazg: jeśli reformatorzy chcą (a przecież chcą) utrzymać obecne brzmienie art. 194 ust. 1 Konstytucji: Trybunał Konstytucyjny składa się z piętnastu sędziów, wybieranych indywidualnie przez Sejm na dziewięć lat spośród osób wyróżniających się wiedzą prawniczą – to ich algorytm obsady pierwszego składu „neo-Trybunału”, różnicujący i skracający kadencje sędziowskie ⅔ składu z dziewięciu do trzech i sześciu lat jest po prostu niekonstytucyjny! Czy zatem w przypadku przeforsowania takiego rozwiązania przyszłe ekipy polityczne nie żądałyby z kolei „wyzerowania” tak obsadzonego „neo-Trybunału” ? I jak długo miałby trwać taki polityczno-prawny ping-pong, niemający nic wspólnego z naprawianiem Trybunału, a raczej z niepoważnym majsterkowaniem?

Skoro jednak zmiana konstytucji w obszarze trzeciej władzy jest dzisiaj po prostu nierealna, pozostaje droga ustawowa. Prawdziwy test zdolności reformatorskich polityków może zatem stanowić aktualnie podjęta próba uregulowania nowego modelu wyłaniania piętnastu sędziów do składu 25-osobowej KRS, mającej wreszcie po raz pierwszy od jej utworzenia w 1989 r. być prawdziwą reprezentacją wszystkich rodzajów i szczebli sądownictwa polskiego, nie wyłączając a priori blisko trzech tysięcy „neosędziów”.

Co intrygujące, w tę akcję zaangażował się osobiście minister sprawiedliwości, a zarazem prokurator generalny A. Bodnar (zob. T. Pietryga: Przełom w KRS jeszcze nigdy nie był tak blisko. Czy Tusk pozwoli na kompromis?, –„Rzeczpospolita” z 15 maja 2024 r.).

Dobro wspólne

Aby ten projekt powiódł się, powinien uwzględniać realistycznie, że przedterminowe skasowanie sędziowskiej części składu obecnej KRS wybranej w 2022 r. przez Sejm IX kadencji, bez oczekiwania na zakończenie jej czteroletniej kadencji, może być kwestionowane, a w drodze ustawodawczej uczestniczy także Prezydent Rzeczypospolitej jako strażnik konstytucji.

W celu osiągnięcia jednak zgody w tym zakresie już teraz albo na przyszłość, miałbym dwie dalsze propozycje: ustawodawcy sugerowałbym, aby ta nowa KRS została wyposażona, obok obecnej kompetencji wnoszenia o powołanie sędziów przez prezydenta, także w wyłączne prawo zgłaszania Sejmowi kandydatów na sędziów TK, zaś prezydentowi doradzałbym uprzejmie, aby jako swego przedstawiciela w składzie KRS wskazał któregoś z sędziów TK w stanie spoczynku, o niekwestionowanym autorytecie. Może byłby to krok w kierunku uwolnienia powoływania Trybunału od presji politycznej, nawet bez zmiany wadliwego unormowania art. 194 konstytucji.

Taki początek pax iuridica byłby większym sukcesem niż „nagrodowe” i motywowane politycznie odblokowanie przez UE środków z KPO dla Polski, dowodem, że dla osiągnięcia konsensu w naprawie naszej „obolałej” władzy sądowniczej, poczynając od TK i KRS, nie działamy wyłącznie w interesie skonfliktowanych polityków czy sfrustrowanych sędziów, ale traktujemy na serio art. 1 Konstytucji: Rzeczpospolita Polska jest dobrem wspólnym wszystkich obywateli.

Autor jest profesorem, kierownikiem Katedry Prawa Konstytucyjnego KUL

Zaistniały w Polsce od 2015 r. konflikt polityczno-prawny wokół Trybunału Konstytucyjnego, nie tylko pomiędzy ugrupowaniami w Sejmie, ale też pomiędzy Sejmem i samym Trybunałem oraz innymi jurysdykcjami krajowymi (SN) i międzynarodowymi (ETPC, TS UE), niewątpliwie wymaga zakończenia. Byłoby to jednak możliwe nie w drodze pozornych deklaracji albo prób narzucania rozwiązań pod hasłem „wyzerowania Trybunału” podczas „przywracania praworządności”, ale tylko w drodze uczciwego kompromisu politycznego, akceptowalnego z punktu widzenia wartości i zasad konstytucyjnych.

Pozostało 95% artykułu
Rzecz o prawie
Łukasz Guza: Szef stajni Augiasza
Rzecz o prawie
Jacek Dubois: Premier, komuna, prezes Manowska i elegancja słów
Rzecz o prawie
Mikołaj Małecki: Konstytucyjne credo zamiast czynnego żalu
Rzecz o prawie
Witold Daniłowicz: Myśliwi nie grasują. Wykonują zlecenia państwa
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Rzecz o prawie
Joanna Parafianowicz: Wybory okazją do zmian