Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz” (Mt 10,34), czyli o wojnie.
Chrześcijaństwo powszechnie przedstawia się jako religię pokoju. Postronny obserwator może jednak uznać ten pogląd za fałszywy. Co prawda Jezus zapowiadany był przez proroków jako „Książę pokoju” (Iz 9,6), a w swoim nauczaniu nakazywał nadstawiać drugi policzek (Mt 5,39) i ostrzegał, że „wszyscy, którzy za miecz chwytają, od miecza giną” (Mt 26,52).
Czytaj więcej
Prawo to słowo magiczne, nośnik nauczania. Nie jest tylko zbiorem przykazań, przepisów, norm.
Sam o sobie jednak powiedział, że przyniósł na ziemię miecz (Mt 10,34), choć wypowiedź jest dziś skrzętnie pomijana albo zbywana niewiele znaczącymi ogólnikami. A przecież w przeszłości stanowiła i wciąż może stanowić uzasadnienie „świętej wojny”. I rzeczywiście, chrześcijańscy władcy, łącznie z papieżami, toczyli w imię Boga i licząc na wieczne zbawienie, wiele wojen, które trudno dziś ocenić jako usprawiedliwione – począwszy od wypraw krzyżowych poprzez wojny zakonu krzyżackiego, ekspansje kolonialne czy bratobójczą wojnę trzydziestoletnią. Dominikanin Johannes Falkenberg usprawiedliwiał krzyżacką agresję na Królestwo Polskie. Patriarcha Cyryl otwarcie popiera inwazję Rosji na Ukrainę, nazywając ją „wojną o świętą Rosję”.
Oczywiście, można argumentować, że prowadzenie wspomnianych wojen było wypaczeniem nauki Nauczyciela z Nazaretu, jednak fakty są dla chrześcijan niezwykle bolesne, a samemu rozumieniu wojny warto poświęcić chwilę refleksji.