Zdarzenia ostatnich ośmiu lat to próba wprowadzenia do demokratycznego systemu elementów władzy autorytarnej. Ponieważ rolą Konstytucji RP było zabezpieczenie obywateli przed takimi niespodziankami, pierwszymi ruchami nowej władzy w 2015 r. było pozbawienie obywateli bezpiecznika przed naruszeniami konstytucji przez rządzących. Zaczęto od ubezwłasnowolnienia Trybunału Konstytucyjnego. Kolejnym bezpiecznikiem praw obywateli były sądy powszechne uprawnione do wykonywania rozproszonej kontroli konstytucyjnej. Następnym krokiem miało być ubezwłasnowolnienie sądów. Plan był prosty i zakładał, że obywatele pozbawieni wsparcia konstytucyjnych organów nie będą zbyt intensywnie bronić swoich praw, a tymi, którym takie pomysły przyjdą do głowy, zajmie się polityczna prokuratura. Dlatego elementem planu było podporządkowanie prokuratury władzy, co nastąpiło przez jej upolitycznienie i odarcie z niezależności.
Połączenie urzędów
Metodą było połączenie funkcji politycznego ministra sprawiedliwości z funkcją prokuratora generalnego. W każdym planie jednak istnieje niebezpieczeństwo, że gdy nie zagra jeden szczegół, to cały mechanizm przestaje działać. W tym wypadku bez przeszkód poszło z Trybunałem Konstytucyjnym i prokuraturą, a zacięło się przy sądach, a właściwie przy sędziach, którzy mimo prób wprowadzenia „reformy” mającej na celu zalegalizowanie takiej sytuacji nie chcieli się dać pozbawić statusu trzeciej władzy, niezależnej od innych władz. To polskie sądy, przy pomocy już na dużo późniejszym etapie sądów europejskich, uratowały demokracje. Nie byłyby jednak w stanie tego zrobić bez pomocy obywateli, którzy, wychodząc na ulice, postanowili ich bronić. Opór obywateli spowodował, że rządzący postanowili ich zastraszyć poprzez stawianie zarzutów karnych. O pociągnięciu obywateli do odpowiedzialności decydowały jednak sądy. Dopóki sądy pozostawały niezawisłe, nie skazywały obywateli, którzy, broniąc ich, występowali w obronie demokratycznego państwa. Nie obyło się to jednak bez nadużywania prawa, bo upolityczniona prokuratora, nie mogąc doprowadzić do aresztowania przeciwników rządzących, mogła znacznie utrudnić im życie poprzez stawianie zarzutów. Ostatnie osiem lat pokazało, jak łatwo prawo może się stać narzędziem polityki, a stawianie zarzutów pomagać w eliminowaniu osób niewygodnych.
Czytaj więcej
Choć 8 lat rządów poprzedniej władzy minęło pod hasłami reform sądownictwa, to pozostaje eufemistycznie stwierdzić, że były one nieudane. Proces sądowy zamiast przyspieszyć, zwolnił, procedury upraszczano poprzez wprowadzanie kolejnych formalizmów, a w sprawach karnych podnoszono kary i zwiększano uprawnienia prokuratorów doprowadzając jedne i drugie niekiedy do absurdu.
Co znaczy bycie podejrzanym
Bycie podejrzanym na ogół łączy się z utratą zaufania w życiu osobistym i zawodowym. Może powodować dla polityka odwrócenie się od niego wyborców, dla przedsiębiorcy utratę kredytów, kontrahentów, dla urzędnika odcięcie od uprawnień, a dla zwykłego obywatela niemożność otrzymania pracy czy wizy.
Prokuratura może kogoś zahibernować w takim stanie na wiele lat, prowadząc postępowanie w nieskończoność. Może to zrobić każdemu, kto nie ma immunitetu, ponieważ postawienie zarzutów nie podlega kontroli. W ten sposób prawo karne stało się skutecznym orężem walki politycznej. Walki, w której podejrzany jest bezbronny, bo prokuratura, nie kierując przez lata sprawy do sądu, w istocie pozbawia go prawa do obrony. Po doświadczeniach ostatnich lat konieczne jest wprowadzanie bezpieczników, by na przyszłość ograniczyć do minimum próbę zamachu na demokratyczne instytucje państwa. Jednym z narzędzi walki politycznej stała się prokuratura, więc ona również powinna zostać poddana kontroli w celu uniemożliwienia jej naruszania prawa.