Jan Skoumal: Cenzurą w antyszczepionkowców?

Internet zna przypadki nie tylko nadużywania wolności słowa, ale także ograniczania jej w wyniku subiektywnych decyzji.

Publikacja: 04.07.2023 11:11

Jan Skoumal: Cenzurą w antyszczepionkowców?

Foto: PAP, Andrzej Grygiel

Na swoim koncie w portalu społecznościowym Pan Jan napisał, że szczepionki są śmiertelnie niebezpieczne. Gdy jego post został oznaczony przez portal jako niewiarygodny, Pan Jan w kolejnym wpisie w ordynarnych słowach zwyzywał szczepiących się ludzi, a producentów szczepionek nazwał mordercami. Ku jego oburzeniu, post ten po kilku godzinach zniknął z portalu…

Wolność słowa. Mało która spośród konstytucyjnych wolności wzbudza w ostatnim czasie równie dużo emocji. Ciężko nam bowiem wyobrazić sobie demokratyczne społeczeństwo, w którym nie ma swobody wyrażania poglądów, a władza stosuje wobec obywateli cenzurę. Rozwój technologiczny w ostatnich dekadach przeniósł zaś ogromną część dyskursu społecznego na nowe pole – rządzący się własnym prawem i bezprawiem świat internetu.

Czytaj więcej

TK ogłosi wyrok ważny dla antyszczepionkowców

Facebook, Twitter, YouTube. Te i inne portale w oczach niektórych zyskały sobie miano współczesnych agor – miejsc swobodnej wymiany i pozyskiwania informacji. Tymczasem okazuje się, że skala dezinformacji i kłamstw – określanych często wspólnym mianem fake newsów – w internecie stała się zatrważająca. Masowe korzystanie z wolności słowa i przeświadczenie o anonimowości doprowadziło do największego w dziejach szumu informacyjnego. Jak więc, w dobie trwającej wciąż pandemii koronawirusa i wobec nieobliczalnego renesansu fake newsów, ma się wolność słowa w naszym internetowym folwarku?

By odpowiedzieć na to pytanie, wróćmy na chwilę do Pana Jana. Podobnych jemu – wierzących we własne twierdzenia lub z premedytacją siejących dezinformację – jest w internecie wielu. Część portali społecznościowych, tak jak swego czasu robił to Twitter, postanowiła oznaczać publikowane przez nich treści jako wątpliwe i niezweryfikowane. W wielu miejscach w internecie możemy zaś spotkać się z rozbudowanymi standardami korzystania oraz systemami zgłaszania do administracji wpisów i komentarzy, naruszających reguły społeczności danego portalu (np. na Facebooku).

Z perspektywy europejskiej warto wspomnieć także o Code of Practice on Disinformation – kodeksie postępowania w zwalczaniu dezinformacji, sygnowanym po raz pierwszy w 2018 r. przez wiodące platformy internetowe z inicjatywy Komisji Europejskiej, i od tamtego czasu sukcesywnie rozwijanym. Na mocy jego postanowień giganci, tacy jak Meta, Twitter i Google, zobowiązali się do działań zapobiegających rozpowszechnianiu niezgodnych z prawdą treści, a także do prac nad skuteczniejszym likwidowaniem fałszywych kont. Jakie przyniosło to efekty? Według danych opublikowanych przez Google, od marca do kwietnia 2021 r. doszło do zablokowania ponad 33 mln reklam zawierających kłamstwa na temat koronawirusa oraz pandemii. W tym samym okresie Twitter zamknął 527 kont siejących tego typu dezinformację.

Widać więc, że sensownie przeprowadzana samokontrola platform działa na rzecz ograniczania dezinformacji, a co za tym idzie – stawiania granic wolności słowa. Ich określenie nie jest jednak tak proste, jak mogłoby się to wydawać i nie powinno znajdować się w gestii wyłącznie administratorów social mediów.

Balansowanie na linie

Istotą zawartych w Konstytucji RP praw i wolności jest konieczność zachowywania równowagi między poszczególnymi w sytuacjach kolizyjnych. Tarcia dotyczyć mogą m.in. ochrony dóbr osobistych, a w dobie pandemii koronawirusa – przede wszystkim ochrony zdrowia.

Po przeniesieniu sprawy z internetu na grunt procesu cywilnego to do kompetencji sądów należy równoważenie wolności słowa z dobrem, które przy jej użyciu mogło zostać naruszone – dla polskich sędziów konieczność ta jest orzeczniczym chlebem powszednim. Sytuacja komplikuje się jednak dla poszkodowanego, który często nie jest w stanie wskazać autora naruszenia – głównie ze względu na szeroko zakrojoną anonimowość użytkowników internetu.

Jednym z pomysłów, który pomógłby rozwiązać ten problem, jest projekt ustawy o ochronie wolności słowa w mediach społecznościowych, wprowadzający aprobowaną przez rzecznika praw obywatelskich koncepcję tzw. ślepego pozwu. Analizowana już na łamach „Rzeczpospolitej”, zakłada ona możliwość wniesienia pozwu bez konieczności wskazywania naruszyciela dóbr osobistych. Obligowałoby to sąd do ustalenia tożsamości pozwanego – przykładowo anonimowego autora medycznego fake newsa.

Kontrowersje budzić mogą jednak pozostałe zawarte w projekcie unormowania. Krajowa Rada Usług Cyfrowych, do której kierowane byłyby skargi na decyzje administracji portalów społecznościowych, ze względu na planowany sposób wyboru jej składu (tj. przez Sejm) mogłaby być organem upolitycznionym oraz przekładającym swój światopogląd na podejmowane decyzje.

Jak wskazywał w 2021 r. RPO Marcin Wiącek, wątpliwości budzić może także nieostrość w wyznaczeniu kompetencji Rady. Osoba pokrzywdzona przez czyjeś działanie w internecie (np. ofiara pomówień lub mowy nienawiści) nie miałaby w ogóle przymiotu strony w postępowaniu przed Radą – ten przysługiwałby tylko użytkownikowi, którego treści zostały usunięte przez administrację portalu. Pozostaje więc mieć nadzieję, iż w trakcie trwających właśnie rządowych prac nad projektem kwestie te zostaną wzięte pod uwagę, a głos RPO i osób skrzywdzonych – usłyszany.

Powinniśmy więc być ostrożni. Internet zna przypadki nie tylko nadużywania wolności słowa, ale także ograniczania jej w wyniku subiektywnych decyzji – usuwania postów lub komentarzy ze względu na wyrażane w nich poglądy, podczas gdy tuż obok treści jawnie naruszające dobra osobiste zyskują aprobatę i są rozpowszechniane. Pozostaje więc zastanowić się, czy proponowany projekt ustawy – którego nową wersję poznać mamy niebawem – rozwiąże przynajmniej część problemów wolności słowa w internecie.

The Daily Fake News

Czy więc nasz Pan Jan powinien obawiać się wymierzonej w niego orwellowskiej cenzury? W dobrze zorganizowanym systemie samokontroli, reagowania i ważenia dóbr – nie. Powinien jednak być świadom, że udostępniane przez niego treści, których autentyczność mógłby łatwo zweryfikować przed ich rozpowszechnieniem, mogą zostać usunięte w myśl ochrony dóbr takich jak prywatność, godność czy wreszcie ochrona zdrowia.

Autor jest studentem prawa na WPiA Uniwersytetu Jagiellońskiego, laureatem skierowanego do studentów konkursu „Rzeczpospolitej” na najlepszy artykuł o wolności słowa i jej granicach w dobie internetu

Na swoim koncie w portalu społecznościowym Pan Jan napisał, że szczepionki są śmiertelnie niebezpieczne. Gdy jego post został oznaczony przez portal jako niewiarygodny, Pan Jan w kolejnym wpisie w ordynarnych słowach zwyzywał szczepiących się ludzi, a producentów szczepionek nazwał mordercami. Ku jego oburzeniu, post ten po kilku godzinach zniknął z portalu…

Wolność słowa. Mało która spośród konstytucyjnych wolności wzbudza w ostatnim czasie równie dużo emocji. Ciężko nam bowiem wyobrazić sobie demokratyczne społeczeństwo, w którym nie ma swobody wyrażania poglądów, a władza stosuje wobec obywateli cenzurę. Rozwój technologiczny w ostatnich dekadach przeniósł zaś ogromną część dyskursu społecznego na nowe pole – rządzący się własnym prawem i bezprawiem świat internetu.

Pozostało 88% artykułu
Rzecz o prawie
Ewa Szadkowska: Ta okropna radcowska cisza
Rzecz o prawie
Maciej Gutowski, Piotr Kardas: Neosędziowski węzeł gordyjski
Rzecz o prawie
Jacek Dubois: Wstyd mi
Rzecz o prawie
Robert Damski: Komorniku, radź sobie sam
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Rzecz o prawie
Mikołaj Małecki: Zabójstwo drogowe gorsze od ludobójstwa?