Maksymilian Stanulewicz: Dotknięcie ręki po nowemu

Interpretacja prerogatywy prezydenta jest archaiczna.

Publikacja: 07.02.2023 02:05

Prezydent Andrzej Duda

Prezydent Andrzej Duda

Foto: Fotorzepa, Jakub Czermiński

Tytuł tego nieco zapomnianego, a znakomitego filmu Krzysztofa Zanussiego "Dotknięcie ręki" przychodzi mi na myśl w kontekście prac nad nowelizacją ustawy o Sądzie Najwyższym i tzw. testu niezawisłości sędziowskiej.

Po raz kolejny bowiem prezydent Andrzej Duda z zadziwiającą dla niego stanowczością podkreśla w swych wypowiedziach, że nie zaakceptuje w żadnej formie rozwiązań, które podważałyby ważność dokonanych przez niego nominacji sędziowskich. Podobnie mówią urzędnicy prezydenccy, którzy wskazują, że nominacje sędziowskie to wyłączna prerogatywa głowy państwa, w związku z czym jakakolwiek dyskusja o próbie ich podważania jest nie tylko bezcelowa, ale przede wszystkim jest to niezgodne z konstytucją. Tym samym prezydent i jego otoczenie przechodzą do porządku dziennego nad „grzechem pierworodnym” zarzutów wobec skuteczności nominacji sędziowskich, jakim jest funkcjonowanie tzw. neo-KRS.

Czytaj więcej

Artur Kotowski: Ławnicy Sądu Najwyższego – dylematy wyboru

W konsekwencji po raz kolejny tzw. Duży Pałac i jego lokator, rozszerzająco interpretując własne uprawnienia konstytucyjne wynikające z art. 179 w związku z art. 144 konstytucji, chcąc nie chcąc, wpisuje się w narrację Solidarnej Polski i jej lidera Zbigniewa Ziobry. Przyjęcie bowiem rozwiązań, rzekomo uzgodnionych z Komisją Europejską i przewidzianych w projekcie nowelizacji, takich jak wspomniany test, w znaczącym stopniu rujnuje deformę sądownictwa autorstwa ministra sprawiedliwości.

Istota sporu

Stanowisko prezydenta i jego współpracowników zasadza się na założeniu, że akt powołania sędziego przez głowę państwa dokonany na wniosek Krajowej Rady Sądownictwa, jest aktem suwerennym i ostatecznym, którego nie tylko osoba zainteresowana nie można podważyć w drodze zwykłych środków zaskarżenia, ale również inne władze, takie jak ustawodawcza, w żaden sposób nie mogą podawać w wątpliwość.

Bez wątpienia akt powołania (nominacji) sędziego dokonywany przez prezydenta wynika z jego prerogatywy wskazanej w art. art. 144 ust. 3 pkt 17 Konstytucji RP i jako taki nie podlega kontroli sądów i trybunałów. Co więcej, zgodnie z orzecznictwem sądów administracyjnych kompetencja prezydenta powinna być traktowana jako akt ustrojowy, któremu nie można przypisywać cech administracyjnoprawnych. Mówiąc wprost – nie jest to także decyzja administracyjna, a zatem nie można takiego aktu czy też odmowy jego dokonania zaskarżyć do sądu administracyjnego.

W rzeczywistości jednak konstytucja dzieli kompetencje w zakresie powoływania sędziów pomiędzy KRS i prezydenta. Zgodnie z art. 179 Konstytucji RP sędziowie są powoływani przez prezydenta na wniosek Krajowej Rady Sądownictwa. Zatem wysunięcie kandydata na sędziego przez KRS jest konstytucyjnym nawet, a nie tylko ustawowo koniecznym, elementem w celu uzyskania powołania. Tym samym jest realizowana idea współpracy władzy wykonawczej, sądowniczej oraz ustawodawczej (TK, sygn. akt K 18/09).

Uzależnienie zatem aktu powołania sędziego przez głowę państwa od uprzedniego wniosku KRS oznacza przyjęcie systemu nominacyjnego, w jego wersji ograniczonej. Prezydent zatem nie może powoływać sędziów bez stosowanego wniosku Rady, gdyż ta jest jedynym organem kompetentnym do wnioskowania o powołanie sędziego. Natomiast swoboda działania prezydenta ogranicza się do zajęcia stanowiska wobec zaproponowanego przez KRS kandydata.

Problem jednak polega na tym, że zgodnie zarówno ze stanowiskiem SN, jak i TSUE, obecna neo-KRS została powołana z oczywistym naruszeniem art. 187 ust. 1 konstytucji, a zatem nie jest ona Krajową Radą Sądownictwa w rozumieniu Konstytucji RP. Tym samym formalnie powołana przez prezydenta Andrzeja Dudę jakaś osoba na urząd sędziego na skutek rekomendacji udzielonej przez Krajową Radę Sądownictwa w obecnym składzie nie uzyskuje statusu sędziego w rozumieniu art. 179 konstytucji i nie zostaje zatem ani sędzią krajowym, ani unijnym (M. Wrzołek-Romańczuk).

Moc uzdrawiania

Rzecz zatem jest o tyle poważna, ile groteskowa. Otóż prezydent wyraźnie podkreśla w swych wypowiedziach, iż jego akt powołania niweluje negatywne skutki rekomendacji neo-KRS obarczonej wadą prawną. Zatem osoby przezeń mianowane są sędziami, pomimo zastrzeżeń co do legalności ich rekomendacji. Okazuje się zatem, że prezydent uzurpuje sobie uprawnienie, którego nie posiada i które wprost nie wynika z art. 144 ust. 3 pkt 17 konstytucji. Sprowadzać by się ono miało do walidacji (sanacji), a wręcz legalizacji ex post aktów dotkniętych nieważnością, a poprzedzających powołanie na urząd sędziego.

Tak daleko idąca interpretacja prerogatywy prezydenckiej, pomijając wątpliwości prawne wokół niej (o czym za moment), pobrzmiewa jakimś archaizmem rodem z rządów monarchicznych obcych raczej polskiej tradycji republikańskiej i demokratycznej. Oznaczałoby to bowiem, że prezydent, niczym monarcha, ma moc uzdrawiania. Podkreślić należy, że mandat prezydenta pochodzi z wyborów powszechnych, a jego pozycja prawna w systemie ustrojowym RP jest zasadniczo odmienna od tzw. monarchów republikańskich, jak prezydenci USA czy III Republiki.

Owszem, monarchowie Francji i Anglii przez wieki mieli moc uzdrawiania dotykiem skrofułów, a ostatnia taka ceremonia miała miejsce podczas koronacji „króla ultrasa” Karola X w katedrze w Reims w 1824 r. Było to jednak blisko 200 lat temu. Z kolei Ludwik XIV i jego następcy dysponowali prawem remonstracji, a więc przełamywania odmowy wpisania przez parlament paryski, czyli sąd (jeden z 16 w ówczesnej Francji) aktu królewskiego zdaniem sędziów sprzecznego z prawem Korony. Polegało to na tym, że król osobiście zjawiał się w parlamencie, zasiadał na tronie zwanym „łożem sprawiedliwości” i dyktując sędziom swoje postanowienie, nakazywał wpisanie go do Wielkiej Księgi Prawa. Ale to była monarchia absolutna, rządy osobiste, a król był z „Bożej łaski” suwerenem królestwa.

Co z tym legalizmem?

Wydaje się zatem, że stanowisko prezydenta wynika po raz kolejny z niezrozumienia fundamentalnych zasad ustrojowych, które znajdują swój wyraz w Konstytucji RP. W żaden sposób nie można uznać, że akt powołania przez prezydenta na urząd sędziego jest czynnikiem przesądzającym o skutecznym uzyskaniu takiego statusu. Co więcej, pogląd taki, którego wyrazem jest stanowisko prezydenta Dudy, należy uznać nie tylko za niemający żadnego umocowania w kompetencjach przyznanych głowie państwa przez ustawę zasadniczą, ale za wręcz sprzeczny z art. 7 konstytucji, a więc naruszający zasadę legalizmu. A przecież prezydent ma stać na straży również takich wartości, jak niezależność sądów i niezawisłość sędziów, które składają się na formułę demokratycznego państwa prawnego.

Jak widać jednak, jest to oczekiwanie daremne.

Autor jest profesorem na Wydziale Prawa i Administracji UAM

Tytuł tego nieco zapomnianego, a znakomitego filmu Krzysztofa Zanussiego "Dotknięcie ręki" przychodzi mi na myśl w kontekście prac nad nowelizacją ustawy o Sądzie Najwyższym i tzw. testu niezawisłości sędziowskiej.

Po raz kolejny bowiem prezydent Andrzej Duda z zadziwiającą dla niego stanowczością podkreśla w swych wypowiedziach, że nie zaakceptuje w żadnej formie rozwiązań, które podważałyby ważność dokonanych przez niego nominacji sędziowskich. Podobnie mówią urzędnicy prezydenccy, którzy wskazują, że nominacje sędziowskie to wyłączna prerogatywa głowy państwa, w związku z czym jakakolwiek dyskusja o próbie ich podważania jest nie tylko bezcelowa, ale przede wszystkim jest to niezgodne z konstytucją. Tym samym prezydent i jego otoczenie przechodzą do porządku dziennego nad „grzechem pierworodnym” zarzutów wobec skuteczności nominacji sędziowskich, jakim jest funkcjonowanie tzw. neo-KRS.

Pozostało 88% artykułu
Rzecz o prawie
Ewa Szadkowska: Ta okropna radcowska cisza
Rzecz o prawie
Maciej Gutowski, Piotr Kardas: Neosędziowski węzeł gordyjski
Rzecz o prawie
Jacek Dubois: Wstyd mi
Rzecz o prawie
Robert Damski: Komorniku, radź sobie sam
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Rzecz o prawie
Mikołaj Małecki: Zabójstwo drogowe gorsze od ludobójstwa?