Zofia Brzezińska: Sprawiedliwość i czas bezprawia

Polacy akceptowali swoje okupacyjne sądy.

Publikacja: 09.11.2021 10:20

Zofia Brzezińska: Sprawiedliwość i czas bezprawia

Foto: Adobe Stock

Jak dbać o zachowanie ładu prawnego, gdy obraca się w ruiny cały cywilizowany świat? Z takim dylematem musieli zmierzyć się polscy prawnicy podczas drugiej wojny światowej.

Decyzja władz okupacyjnych o zachowaniu polskiego systemu prawnego może zaskakiwać, ale zapadła już 12 października 1939 r. w dekrecie Hitlera powołującym do życia tzw. Generalne Gubernatorstwo. Wyraźnie jednak podkreślał, że „obowiązujące dotychczas polskie prawo pozostaje w mocy, o ile nie jest sprzeczne ze zwierzchnictwem Rzeszy". Dlaczego Niemcy nie narzucili podbitemu państwu własnego prawa? Najprawdopodobniej zdecydowały względy praktyczne, czyli konieczność zapewnienia normalnego obrotu prawnego, co miało zminimalizować wojenny chaos.

Czytaj więcej

Pielęgnuj sprawiedliwość - komentuje Stanisław Gurgul

Deklaracja nie do przyjęcia

Wyglądało to w ten sposób, iż sądy, które z oczywistych względów stanęły we wrześniu 1939 r., były stopniowo na nowo uruchamiane, a ich pracownicy na nowo zatrudniani. Teraz jednak wymagano od nich złożenia deklaracji posłuszeństwa i lojalności wobec administracji niemieckiej, co dla wielu prawników-patriotów było nie do przyjęcia. Podobnie na sprawę patrzyło polskie państwo podziemne, drukując w tajnej prasie odezwy do jurystów przypominające, iż „złożenie takiego przyrzeczenia stoi w kolizji z przysięgą złożoną przez każdego z sądowników wobec władz Rzeczypospolitej i byłoby dowodem niedopuszczalnego oportunizmu". Niestety, z biegiem czasu coraz bardziej pogarszały się warunki ekonomiczne polskich rodzin. W obliczu tych okoliczności władze podziemia były zmuszone skonstatować, że skoro niepodpisanie deklaracji grozi represjami, co jest sprzeczne z konwencją haską z 1907 r., to deklarację lojalności należy uznać za dopuszczalną. Wielu prawników powróciło wówczas do pracy, choć znaleźli się i tacy, którzy zamiast tego woleli podejmować fizyczne, gorzej opłacane i leżące znacznie poniżej ich kwalifikacji prace.

W 1940 r. w Generalnym Gubernatorstwie działało 159 polskich sądów grodzkich, a ponadto funkcjonowały odpowiednie polskie sądy okręgowe i apelacyjne. Działalność Sądu Najwyższego nie została wznowiona przez całą okupację. Jedynym dopuszczalnym językiem w prowadzeniu postępowań oraz sporządzaniu pism był język polski. Naturalnie, przez polskich sędziów mogli być sądzeni jedynie Polacy i Żydzi. Sądzeniem Niemców zajmowały się niemieckie sądy specjalne, wojskowe i doraźne oraz inne organy quasi-sądowe, prowadzące także represyjną politykę okupacyjną wobec ludności polskiej.

Nie usprawiedliwiały bandytów

Codzienność okupacji pokazała, jak bardzo potrzebne w nowej rzeczywistości są sądy. Zdesperowani, głodujący i zrozpaczeni ludzie, którzy utracili nierzadko cały dorobek życia, coraz częściej dopuszczali się czynów, których w normalnych warunkach zapewne nigdy by nie popełnili. Szerzyły się grabieże, akty przemocy i bezprawia. Okupant niemiecki nie był zainteresowany jakością życia Polaków, a efektami jego zbrodniczych działań musiał zajmować się sąd polski, który starał się nie szukać usprawiedliwienia dla bandytyzmu w okolicznościach wojennych. Inaczej Sąd Okręgowy w Lublinie: rozpatrując sprawę o przywłaszczenie żydowskiego mienia, dopatrzył się okoliczności łagodzących w „psychozie, która ogarnęła ludność".

Worek pszenicy i getto

Zdecydowana większość polskich sędziów była skłonna potępiać zarówno polskie, jak i niemieckie akty bezprawia. Rzecz jasna, tym drugim mogli się tylko bezradnie przyglądać. Słynny kurier Jan Nowak-Jeziorański w swoich wspomnieniach „Kurier z Warszawy" opisał poruszającą scenę. Na początku 1943 r. został wezwany jako świadek w sprawie o kradzież worka pszenicy do Sądu na Lesznie, który sąsiadował bezpośrednio z gettem. Podczas rozprawy Niemcy w getcie zaczęli pędzić Żydów na Umschlagplatz, skąd odjeżdżały transporty do obozu zagłady w Treblince. „Nagle z ulicy dobiega seria z erkaemu. Brzęk tłuczonego szkła i znowu krzyki... do sądowej sali na trzecim piętrze dochodził potworny krzyk, pomieszane głosy kobiece, męskie i dziecinne, a także ochrypłe wrzaski SS-mannów. Sędzia przerywa czytanie, na sali zalega cisza. Sędzia ma zamknięte oczy, oddycha ciężko. Ma odważyć sprawiedliwość i wydać wyrok w sprawie o worek pszenicy, gdy tam za oknem rozgrywa się dramat mordowanych ludzi".

Nie dziwi zatem, że wielu polskich sędziów postanowiło zaangażować się w konspirację. Adam Bień, sędzia Sądu Okręgowego w Warszawie, był jednocześnie zastępcą delegata Rządu na Kraj. Witold Majewski, także sędzia SO w Warszawie, został przewodniczącym Wojskowego Sądu Specjalnego Okręgu Warszawskiego Armii Krajowej. Kazimierz Rudnicki, prezes Sądu Apelacyjnego w Warszawie, przewodniczył Towarzystwu Opieki nad Więźniami „Patronat".

Działania te były dla nich równie niebezpieczne jak dla każdego innego Polaka. Małowartościowa – w oczach hitlerowców – praca w polskim sądzie nie dawała żadnych przywilejów i od niczego nie chroniła. Sędziowie, którzy przed wojną wydali niekorzystne wyroki lub choćby prowadzili jakiekolwiek sprawy przeciwko niemieckim obywatelom, musieli się ukrywać. Okupant wprowadził ogólny zakaz używania polskiego godła i innych insygniów państwowych. Sędziowie pracowali w togach i biretach, ale bez łańcuchów. Godła usunięto także z wszystkich pieczęci i druków sądowych. Początek sentencji wyroku zmieniono na: „W imieniu Prawa", zamiast dotychczasowego: „W imieniu Rzeczypospolitej".

Funkcjonowanie polskich sądów pozwoliło jednak Niemcom na przybranie pozy wielce tolerancyjnych, co skwapliwie wykorzystywała nazistowska propaganda. „Niemcy nie mieszają się do spraw wewnątrzpolskich! Naród polski może żyć zgodnie z polskim prawem!" grzmiały buńczuczne odezwy do ludności polskiej. Było to jednak kłamstwo. Sądy były po prostu zmuszone respektować zarządzenia okupanta, ale często lawirowały. Jak trudne było to zadanie, mogą to poświadczyć ci, którzy zza sędziowskiego stołu trafili do hitlerowskich więzień i obozów. Co ważne, po wojnie utrzymano niemal wszystkie wyroki z okupacji. Nie ruszyła lawina rewizji dawnych orzeczeń. To znaczy, że polskie społeczeństwo darzyło swoje sądy pełną akceptacją i wsparciem, które zapewne nie pojawiłoby się, gdyby wymiar sprawiedliwości działał ramię w ramię z okupantem.

Jak dbać o zachowanie ładu prawnego, gdy obraca się w ruiny cały cywilizowany świat? Z takim dylematem musieli zmierzyć się polscy prawnicy podczas drugiej wojny światowej.

Decyzja władz okupacyjnych o zachowaniu polskiego systemu prawnego może zaskakiwać, ale zapadła już 12 października 1939 r. w dekrecie Hitlera powołującym do życia tzw. Generalne Gubernatorstwo. Wyraźnie jednak podkreślał, że „obowiązujące dotychczas polskie prawo pozostaje w mocy, o ile nie jest sprzeczne ze zwierzchnictwem Rzeszy". Dlaczego Niemcy nie narzucili podbitemu państwu własnego prawa? Najprawdopodobniej zdecydowały względy praktyczne, czyli konieczność zapewnienia normalnego obrotu prawnego, co miało zminimalizować wojenny chaos.

Pozostało 90% artykułu
Rzecz o prawie
Ewa Szadkowska: Ta okropna radcowska cisza
Rzecz o prawie
Maciej Gutowski, Piotr Kardas: Neosędziowski węzeł gordyjski
Rzecz o prawie
Jacek Dubois: Wstyd mi
Rzecz o prawie
Robert Damski: Komorniku, radź sobie sam
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Rzecz o prawie
Mikołaj Małecki: Zabójstwo drogowe gorsze od ludobójstwa?