Prawdziwa polityka zaczyna się gdy zaczyna się kryzys. Kampania wyborcza, zwłaszcza prezydencka - skupiona na jednostce w jej centrum - to czas, w którym kryzysy są niemal permanentne, a reakcje na nie ujawniają prawdziwą naturę polityków. W tych krótkich momentach maski spadają, a opinia publiczna zderza się z prawdą o swoich wybrańcach. Koronawirus to ten sam mechanizm, tylko w jeszcze większym stężeniu. Przez to chwila, która zwykle trwa najwyżej godziny czy kilka dni, teraz trwa miesiące.
Widać to było w ostatnich tygodniach. W Sejmie lider PO Borys Budka wyczuł chwilę. Że to nie jest czas, w którym wyborcy oczekują, że ich przedstawiciele schowają się do swoich domów, zwłaszcza jeśli oni sami muszą pracować - na pierwszej linii frontu, którymi są teraz sklepy, kioski, stacje benzynowe i apteki. Budka z sejmowej mównicy o nich się upominał, gdy Sejm zmieniał swój regulamin. To PiS nalegało na zmianę regulaminu z mocą wsteczną. Ludzie pracy to teraz kluczowy elektorat. Jest do wzięcia. I lider PO - który już wcześniej mówił o tym, że jego partia musi stać się partia ludzi ciężkiej pracy - konsekwentnie o nich zagrał. Wcale nie jest powiedziane, że ten elektorat „należy” do kogokolwiek. Ani do Lewicy, ani do PiS. Zmieniły się bowiem reguły gry. Opinia publiczna zobaczyła też, jak w chwili kryzysu działa i zachowuje się Małgorzata Kidawa-Błońska. I trudno uznać, że to był zdany test.
Przed lewicą w dobie kryzysu pojawiła się gigantyczna szansa. Pytanie, czy to okno możliwości zostanie wykorzystane. Na lewicy - między innymi dzięki dobrze przyjmowanym przemówieniom w Sejmie - widać coraz większą rolę Krzysztofa Gawkowskiego. To on w kryzysowej chwili wziął na siebie główny ciężar reakcji Lewicy na to, co się dzieje. To pod jego kierownictwem, jako szefa klubu, Lewica zgłosiła ponad 200 poprawek do „tarczy antykryzysowej”. Rzeczywistość jest coraz bardziej dramatyczna. Upadające zakłady pracy, przedsiębiorcy zwalniają pod ciężarem kryzysu swoim pracowników, nie zawsze z poszanowaniem reguł kodeksu pracy. Na to energicznie reaguje Agnieszka Dziemianowicz-Bak. To ona teraz nie poprzestaje na słowach, ale konsekwentnie dba, dzięki założonej przez siebie „Poselskiej Pomocy Pracowniczej”, o prawa pracowników np. polskiego oddziału Amazon czy Poczty Polskiej. To zakorzenienie w realnych problemach jest bardzo potrzebne odradzającej się Lewicy. Bo koronawirus przyspieszył proces podziału sceny politycznej nie na dwa bloki, ale na różne siły. To było widać już w wyborach w 2019 i po nich, ale teraz widać jeszcze lepiej. Powrotu do polaryzacji już nie ma.
Swoje pięć minut - być może pięć miesięcy, a nawet pięć lat - mają też ludowcy. Ich lider budował kampanię na przesłaniu, że w trudnych czasach politycznego podziału tylko Władysław Kosiniak-Kamysz jest nadzieją na to, że uda się skleić i zszyć wspólnotę. Lider PSL pozycjonował się jako bezpieczna, stabilna alternatywa. W kryzysie działał tak, jak zapowiadał i w tym stylu, który był od niego oczekiwany. I nie tylko. Nie stracił głowy, a nawet on jego otoczenie pokazali twardość, która do tej pory nie była z nim kojarzona. Dlatego zaczął tak zyskiwać. Kryzys wydobył z niego to, o czym jeszcze nie do końca wiedzieliśmy: twardość i zdolność do prowadzenia politycznej gry, wbicia szpilki w konkurencję nawet w trudnych warunkach. Ta gra mocno irytuje dawnego koalicjanta - Platformę, ale też przyspiesza proces emancypacji PSL-u jako niezależnej siły politycznej.