Lewy kapeć. Felieton Anny Kozickiej - Kołaczkowskiej

Niejednemu towarzyszowi przyszło ściskać postronek z wierzgającą kobyłą historii już w pozycji na czworakach

Publikacja: 10.10.2014 14:03

Anna Kozicka–Kołaczkowska

Anna Kozicka–Kołaczkowska

Foto: archiwum prywatne

„No, pani się zastanowi"- animował, sam nagle ożywiony, starszawy, nieznany mi egzaminator. Uporczywie rzucał koło ratunkowe spłoszonej adeptce polonistyki, którą ponowne losowanie pytań z historii sromotnie zawiodło.

„No, kiedy była Rewolucja 1905 roku? No, w którym roku? No???..." – upraszał dobrotliwie. Starej, przepalonej ruską machorką sitwie zawsze spontanicznie przyjdzie na pierwszą myśl jakaś zakłamana rewolucja, a nie Grunwald, czy lwowskie orlątko z 1939. Realia decydowały o tym, że milczące jak pień dziewczę nie miało prawa wyjść ze skuchą. W tamtym czasie testy dopiero zaczęły wypierać z uczelni żywy, egzaminacyjny dyskurs. Głupiutka ja w roli wysokiej komisji mogłam jedynie skupić się, by nie dać nura pod stół. Pozostała, wysoka komisja trzymała twarz bez problemów. Nikt nie tarzał się pod stołem ze śmiechu. „1905!" - resortowa dziewoja doznała olśnienia i wyszła z czwórką. Ot, jeden z epizodów serii pt. „Jak odechciało mi się zostać profesorem".

Ikonosfera rewolucji panuje zaś i po latach. W XXI wieku skłamany banał dla ludu i wysiłek jego promotorów stanowią w dalszym ciągu szokująco żywotny schemat.

Kinga Dunin w ramach osobistych porachunków wycięła jury nagrody literackiej „Nike" komiczny numer i, prawdopodobnie, wielu laureatów tej nagrody nie będzie odtąd w stanie z racji swojego pisarskiego sukcesu zbyt demonstracyjnie czegokolwiek wypinać. W historii transakcji kupna - sprzedaży seksu oraz usług towarzyszących najciekawsza jest jednak dla mnie odpowiedź na pytanie, czy nagroda dla autobiografii Karola Modzelewskiego była nagłym, spontanicznym zastępstwem. A tytuł wypromowanej tym sposobem książki pochodzi z typowego zestawu fraz wdrukowanych w elementarz politruka klasycznego chowu. Wysłużonego, jak nieobrębiony, strzępiący się sowiecki szynel z przewieszonym przez ramię karabinem na sznurku. Nazwa książki „Zajeździmy kobyłę historii. Wyznania poobijanego jeźdźca" jest w połowie cytatem z barda rewolucyjnego terroryzmu - Władimira Majakowskiego.

„Dosyć już żyliśmy w glorii praw, które dał Adam i Ewa: Zajeździmy kobyłę historii! ? ?Lewa!?Lewa!?Lewa!" – oto naturalny kontekst tego uwieńczonego laurem „Nike" tytułu. Obowiązkowa, szkolna lektura generacji zetempowców. Najwyraźniej, lube do dziś wersety.

Wiersz „Lewą marsz" jest płomiennym wezwaniem do szturmu na cały świat pod pretekstem walki z uciskiem proletariatu. To „Komuny nikt nie zwycięży!", to „Ciaśniej ściśnij na gardle proletariatu palce!" apeluje w nim poeta, wierząc, że „nie zadusi Sowietów Entanta", gdy rzucą się wymierzyć jej sprawiedliwość. Dziś na gardle świata czyjaś łapa znów się zaciska, ale na razie system światowego komunizmu najsprawniej radzi sobie w Korei. Nie uświadczysz w Korei nawet zbyt wielu chorych, starych, czy kalekich. Ludzie są tam uśmiechnięci i młodzi. W pustych szpitalach nie ma najczęściej żywego ducha, bo naród po latach postępu jest zdrowy i żyje godnie, bez udręk egzystencji niedoskonałej. Wspaniałe to rozwiązanie problemu służby zdrowia, wszystko więc przed nami. Co tam! Nie poprzestawajmy na eutanazji i innych sukcesach postępu! Naukowa promocja kazirodztwa w duchu spalenia praw Adama i Ewy na śmietniku historii jest przecież dalszym krokiem światowej rewolucji, zatem ręce precz od Hartmana. ?„Kto tam znów rusza prawą??Lewa!?Lewa!?Lewa! – brzmi puenta wiersza Majakowskiego. Niepojęte, że metafora sowieckiej kobyły historii dziś nie jest już tylko suchym, wypchanym truchłem, niczym „Piramida zwierząt" Katarzyny Kozyry, lecz ożywa na nowo. Zetlały, sowiecki szynel literacki ma mieć więc nowy, modny urok. Ten mundurek odsztyftowano dla nas, ludzi współczesnych.

Jeszcze udatniej szyje się dziś dla ubogiego duchem plebsu. Tu jedzie się po bandzie i wali prosto z mostu. „Była, pierwsza dama kusiła męża pokazując piękne ciało"- raportował w wakacje „Super Exspress" z mazurskich jezior. „Wyglądała naprawdę pięknie. Szczupłe, opalone ciało prężyła na łódce, odwracała się do słońca. I ten promienny uśmiech. Tak, jakby owady w szuwarach, ptaki wodne i wszystkie szczupaki były w nią wpatrzone."- było to, po prostu, cudo.

„Byłaby wymarzoną kandydatką do naszego konkursu - mówi Katarzyna Czajka, współorganizatorka konkursu "Miss po 50". - Ale nie jest! My szukamy kobiet, które musiały walczyć o swoje życie pazurami, miały pod górę, uciekały przed przemocą, nie miały pracy, ale wyszły na swoje. A pani Jolanta miała zawsze lekkie i miłe życie, o nic nie walczyła" – rezonuje więc dalej w SE pani Czajka.

Osobiście byłabym za tym, żeby dać szansę pani prezydentowej, bo droga walki pazurami o los robotników i chłopów ani w Socjalistycznym Związku Studentów Polskich, ani w PZPR i innych wcale nie była, wbrew pozorom, różaną aleją. Nawet zwykłe zachowanie abstynencji w tym środowisku graniczyło z cudem i w efekcie niejednemu towarzyszowi przyszło ściskać postronek z wierzgającą kobyłą historii w pozycji na czworakach.

Zresztą, dopiero co nawet główny, platformerski kasjer poległ w walce o los Polaków na warszawskim krawężniku, choć i w tym przypadku mało brakowało, że, w odróżnieniu od konfrontacji posła Wiplera z krawężnikami ożywionymi, też moglibyśmy się o tym nie dowiedzieć. Paparazzi tym razem odpuścili sobie rajd pod ambasadę amerykańską. Ci, którzy stracili nadzieję na Jolę w mazurskich szuwarach, prawdopodobnie w tym czasie polowali na Kaczyńskiego na wypadek, gdyby znów pochylił się on zbyt nisko nad podsuniętym mu pod nos mankietem męskiej koszuli. Jak wiadomo, gest Kaczyńskiego jest o wiele bardziej medialny, niż dżentelmeński, postępowy i do bólu lewicowy palikoci cmok na kobiecej rączce Anny Grodzkiej. A lud współczesny w kwestii wyrobienia estetycznego zawdzięcza bez porównania więcej ofiarnym fotografom, niż starym, rewolucyjnym poetom. To fotografom trzeba toteż dziękować choćby za ów przepyszny moment, gdy stado na trybunie honorowej obdarowane z okazji Euro 2012 kibicowskimi szalikami zamarło na długą chwilę, bo skupiło się na właściwym ułożeniu na ramionach napisu „Polska". Za nic nie chciało dać po sobie poznać, że z abecadłem u niego nie za bogato. Ów nacisk na oczytanie jest niepodważalną zasługą poetów fotografii, którzy instynktownie czują, na jakiej kobyle historii warto jechać w danym momencie.

Podczas krótkiej wizyty na stacji benzynowej, dzięki lekturze „Faktu", zapoznałam się z faktem historycznym - pani premierka w biegu do samolotu zgubiła nie buta, nie szpilkę, tylko „pantofelek", czyli kapcia. Kopciuszek nasz stracił kapcia z nogi lewej, zatem wróżba to nienajgorsza.

„No, pani się zastanowi"- animował, sam nagle ożywiony, starszawy, nieznany mi egzaminator. Uporczywie rzucał koło ratunkowe spłoszonej adeptce polonistyki, którą ponowne losowanie pytań z historii sromotnie zawiodło.

„No, kiedy była Rewolucja 1905 roku? No, w którym roku? No???..." – upraszał dobrotliwie. Starej, przepalonej ruską machorką sitwie zawsze spontanicznie przyjdzie na pierwszą myśl jakaś zakłamana rewolucja, a nie Grunwald, czy lwowskie orlątko z 1939. Realia decydowały o tym, że milczące jak pień dziewczę nie miało prawa wyjść ze skuchą. W tamtym czasie testy dopiero zaczęły wypierać z uczelni żywy, egzaminacyjny dyskurs. Głupiutka ja w roli wysokiej komisji mogłam jedynie skupić się, by nie dać nura pod stół. Pozostała, wysoka komisja trzymała twarz bez problemów. Nikt nie tarzał się pod stołem ze śmiechu. „1905!" - resortowa dziewoja doznała olśnienia i wyszła z czwórką. Ot, jeden z epizodów serii pt. „Jak odechciało mi się zostać profesorem".

Pozostało 85% artykułu
Publicystyka
Andrzej Łomanowski: Rosjanie znów dzielą Ukrainę i szukają pomocy innych
Publicystyka
Zaufanie w kryzysie: Dlaczego zdaniem Polaków politycy są niewiarygodni?
Publicystyka
Marek Migalski: Po co Tuskowi i PO te szkodliwe prawybory?
Publicystyka
Michał Piękoś: Radosław, Lewicę zbaw!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Publicystyka
Estera Flieger: Marsz Niepodległości do szybkiego zapomnienia. Były race, ale nie fajerwerki