Marek Migalski: Duda zagra przeciw PiS?

Współpraca Pałacu Prezydenckiego z nowym rządem może być mniej kłopotliwa, niż się zdaje.

Aktualizacja: 15.11.2023 06:07 Publikacja: 15.11.2023 03:00

Andrzej  Duda

Andrzej Duda

Foto: PAP/Leszek Szymański

Wyrazem „pomroczności jasnej” polskiego komentariatu jest przekonanie, że Andrzej Duda rozpoczął walkę, by „znaleźć swoje miejsce na prawicy po 2025 roku”, w czym ma mu pomóc nowy szef jego kancelarii.

Jak niby ma wyglądać ów plan prezydenta? Że po skończeniu kadencji przyjdzie do Jarosława Kaczyńskiego i powie mu: „Idź na emeryturę”? A jeśli prezes PiS tego nie zrobi, to założy własną partię? To ma być plan byłego prezydenta – zostać liderem partii, która pełnić będzie rolę przystawki do PiS? Bo chyba nikt nie ma wątpliwości, że „lud pisowski” pozostałby w znakomitej większości przy Kaczyńskim?

Czytaj więcej

Jacek Nizinkiewicz: Długie pożegnanie PiS z władzą. Na dodatek opozycja pomaga Kaczyńskiemu

A może chodzi o to, że Duda gra na „zajęcie swego miejsca na prawicy” po odejściu prezesa PiS? Przecież lokator Nowogrodzkiej nigdy nie zrezygnuje z polityki, bo jest ona całym jego życiem. Zatem musi chodzić o odejście biologiczne. Ale jeśli się tak stanie, to jest oczywiste, że Macierewicz, Brudziński, Ziobro, Błaszczak nie będą pokornie patrzeć, jak obecny prezydent staje na czele ich partii. Po tym, jak stołek prezesa PiS naprawdę się opróżni, rozpocznie się wojna, w wyniku której powstanie „kilka PiS-ów” i Duda ma co najwyżej szansę na szefowanie jednemu z nich.

Odczytać prezydenta Dudę

Kpię? Jeśli tak, to nie ja zacząłem. Znając osobowość Dudy, wydaje się, że jego pomysł na przyszłość musi być zupełnie inny. Tu jednak odchodzimy od politologii i niebezpiecznie zbliżamy się do psychologii. Obecny prezydent nie jest – wbrew temu, co o sobie myśli oraz, co gorsza, publicznie mówi – niezłomny i twardy. Przed wprowadzeniem się do Pałacu Prezydenckiego był trzecioligowym politykiem PiS. Przez ostatnie osiem lat nie był głową państwa, lecz odgrywał rolę głowy państwa. Jego prezydentura była przede wszystkim autoterapią. Przez ten czas zajęty był troską o to, jak jest postrzegany i czy aby na pewno jako ktoś poważny.

Taki ktoś nie może mieć w planach zejścia ze strefy komfortu i relaksu, który zapewniała mu funkcja najwyższego urzędnika państwowego, do poziomu prawicowego piekiełka i wojny każdego z każdym, u łoża słabnącego Kaczyńskiego. Jeśli przypatrzymy mu się uważnie, to jedynym, czego może chcieć po 2025 roku, jest jakaś zagraniczna funkcja, zapewniająca mu podobne wrażenia, uwagę mediów oraz dobrostan, jak ta, którą sprawował przez ostatnie osiem lat. A to oznacza nie walkę o przywództwo na prawicy, ale dogadanie się z nowym obozem władzy.

I tu wracamy do politologii. Ostatnie posunięcia Dudy należy czytać w tej perspektywie. Mam na myśli działania Pawła Muchy w NBP oraz desygnowanie na premiera Mateusza Morawieckiego. To pierwsze jest oczywiste i chyba nie wymaga specjalnego komentarza – jasne jest, że były minister Dudy nie działa samodzielnie, ale z poduszczenia byłego chlebodawcy, i że są to działania wrogie wobec pisowskiego prezesa NBP, które ułatwiają nowej większości sejmowej postawienie Adama Glapińskiego przed Trybunałem Stanu.

Czytaj więcej

Mastalerek: Donald Tusk w życiowej politycznej formie, ale nie ma rządu

Mniej oczywiste jest zakwalifikowanie powierzenia misji sformowania rządu dotychczasowemu premierowi. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że jest to wyraz podległości Kaczyńskiemu, ale w rzeczywistości to akt wrogi nie tylko wobec Morawieckiego, który już za kilkanaście dni skompromituje się upokarzającą klęską w Sejmie, ale także wobec całego PiS.

Gdyby prezydent postąpił inaczej i mianował premierem Donalda Tuska, dałby Kaczyńskiemu do ręki argument w narracji o „ukradzionym zwycięstwie”, którym ten wymachiwałby przez lata. Zawsze po przegranych wyborach prezes PiS krzyczał o zdradzie, fałszerstwie, machlojkach. Tak było w 2007 roku, w 2010 (elekcja prezydencka) oraz w 2014 (wybory samorządowe). Podobnie byłoby i teraz, bo przecież prawdą jest, że Zjednoczona Prawica wygrała wybory i gdyby jej reprezentant nie dostał misji tworzenia rządu, to zawsze można byłoby twierdzić, że tylko w wyniku spisku i zdrady PiS nie mógł rządzić trzecią kadencję. W tym spisku i zdradzie brałby udział – według tej narracji – także Duda.

Jeśli tak czytać ostatnie posunięcia Dudy, to jasnym staje się, że wbrew powszechnej opinii nie walczy on o umoszczenie sobie miejsca na prawicy po 2025 roku, lecz że podjął grę z nowym układem rządzącym o zajęcie ciepłej zagranicznej synekury za dwa lata. O co może iść ta gra, tego nie jestem w stanie powiedzieć – choć na pewno nie o jakieś unijne stanowisko, bowiem akurat w Brukseli prezydent jest spalony. Raczej może chodzić o coś, co mogą mu dać Amerykanie, bo u nich ma dobrą opinię. Złośliwi pewnie wskazaliby na jakąś pracę przy organizacji zimowych igrzysk olimpijskich, ale nie trzeba mieć złego charakteru, by uważać, że nowe zajęcie obecnej głowy państwa miałoby mieć właśnie taki charakter.

Wielki powrót Mastalerka

I do tego może mu być pomocny Marcin Mastalerek, a nie do wywalczenia przywództwa na prawicy. Obecny szef kancelarii prezydenta niczym specjalnym się w przeszłości nie wykazał, żadnymi wybitnymi politycznymi talentami. Owszem, ciężko pracował w kampanii 2015 roku. I tyle. Potem został upokorzony przez Kaczyńskiego i przez ostatnie lata zarabiał duże pieniądze w firmach, do których trafiał z politycznego klucza, a nie dzięki swym talentom. Wiara w to, że dziś rozegra Kaczyńskiego i odeśle go na polityczną emeryturę, jest naiwna i niewiele mówi o samym Mastalerku, natomiast wiele o poziomie polskich komentatorów.

Czytaj więcej

Jerzy Surdykowski: Żałosny kres kadencji Andrzeja Dudy

Owszem, nowy szef kancelarii może być przydatny pryncypałowi, ale w innym zadaniu: w znalezieniu mu (i sobie przy okazji) dobrze płatnej i mało odpowiedzialnej zagranicznej fuchy. Do tego potrzeba jednak nie poparcia PiS, lecz dzisiejszej opozycji. To między innymi powód, dla którego Mastalerek ma miesiąc miodowy w liberalnych mediach, szerokim łukiem omijając media pisowskie. Bo chodzi o zyskanie sympatii wyborców i polityków nowej władzy, a nie starego układu.

To w sumie pozytywna wiadomość, bo oznacza, że kohabitacja czekająca nas przez najbliższe dwa lata może być mniej problematyczna, niż wszyscy się spodziewali. Dla Polski to dobrze.

Autor jest politologiem, prof. UŚ

Wyrazem „pomroczności jasnej” polskiego komentariatu jest przekonanie, że Andrzej Duda rozpoczął walkę, by „znaleźć swoje miejsce na prawicy po 2025 roku”, w czym ma mu pomóc nowy szef jego kancelarii.

Jak niby ma wyglądać ów plan prezydenta? Że po skończeniu kadencji przyjdzie do Jarosława Kaczyńskiego i powie mu: „Idź na emeryturę”? A jeśli prezes PiS tego nie zrobi, to założy własną partię? To ma być plan byłego prezydenta – zostać liderem partii, która pełnić będzie rolę przystawki do PiS? Bo chyba nikt nie ma wątpliwości, że „lud pisowski” pozostałby w znakomitej większości przy Kaczyńskim?

Pozostało 91% artykułu
Publicystyka
Andrzej Łomanowski: Rosjanie znów dzielą Ukrainę i szukają pomocy innych
Publicystyka
Zaufanie w kryzysie: Dlaczego zdaniem Polaków politycy są niewiarygodni?
Publicystyka
Marek Migalski: Po co Tuskowi i PO te szkodliwe prawybory?
Publicystyka
Michał Piękoś: Radosław, Lewicę zbaw!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Publicystyka
Estera Flieger: Marsz Niepodległości do szybkiego zapomnienia. Były race, ale nie fajerwerki