W ramach polityki klimatycznej, zamiast stosowania zachęt – np. zwolnień podatkowych lub pomocy inwestycyjnej – Bruksela nakłada przede wszystkim przymusowe obciążenia na firmy i gospodarstwa domowe. Chociażby parapodatek, czyli unijny system handlu uprawnieniami do emisji. Podobnego systemu nie ma za oceanem, a Amerykanie stosują głównie dobrowolne ulgi podatkowe i wsparcie inwestycyjne. Wyśrubowane cele klimatyczne w UE nie zelżały nawet podczas poważnego kryzysu geopolitycznego i energetycznego w Europie. Ostatnio komisarze odpowiedzialni za agendę klimatyczną zaproponowali wręcz redukcję emisji w UE na poziomie 90 proc. do 2040 roku. Jak dowodzą eksperci, oznacza to m.in. wyeliminowanie w Unii węgla do 2030 roku, gazu ziemnego do 2040 roku, a także ograniczenie spożycia mięsa o połowę przed 2040 rokiem.
Na transformacji unijnej pod względem geoekonomicznym korzystają głównie Amerykanie i Chińczycy. Korzyści samej UE są pod tym względem niepewne. Bardziej prawdopodobne jest bowiem to, że transformacja klimatyczna osłabi spójność wewnętrzną w UE, jak również utrudni konkurowanie w skali globalnej wielu państwom członkowskim. Dlatego politycy konserwatywni, nie tylko zresztą z Polski, coraz częściej protestują. Włoski minister transportu określił zmiany wprowadzane w UE jako „szaleństwo niszczące miejsca pracy w Europie, na którym skorzystają Chiny”. Alexandr Vondra, były czeski minister spraw zagranicznych, a obecnie konserwatywny eurodeputowany, nazwał samochody elektryczne „grabarzami branży motoryzacyjnej w Europie”.
Klimat dla bogatych
Walka ze zmianami klimatycznymi wyraźnie sprzyja bogatszym państwom w Unii, mogącym w większym stopniu inwestować w cele klimatyczne z własnych budżetów. Jest także korzystniejsza dla krajów posiadających energetykę opartą w mniejszym stopniu na węglu, jak również dysponujących technologiami „przyjaznymi” dla klimatu, które można sprzedać innym państwom członkowskim. W ten sposób polityka klimatyczna służy głównie bogatym oraz wysoko rozwiniętym technologicznie państwom Europy Północnej i Zachodniej. Odbywa się zaś kosztem państw słabszych ekonomicznie i mało innowacyjnych, obniżając ich konkurencyjność oraz pogłębiając zależność od technologii płynących z zewnątrz.
Czytaj więcej
Mimo że w czasie kampanii wyborczej słyszeliśmy o środowisku tak dużo, jak jeszcze nigdy wcześniej, po wyborach kwestie klimatu i przyrody nie są na razie wymieniane wśród najwyższych priorytetów ewentualnego rządu partii demokratycznych. Polki i Polacy dali jasny sygnał swoimi głosami - mamy dość wycinania lasów, mamy dość trucia rzek i mamy też dość traktowania atmosfery jak ścieku, do czego przyzwyczaił nas PiS. Jeśli nowy rząd nie zajmie się pilnie ekologią, to zmarnuje ogromną szansę i zostanie rozliczony w kolejnych wyborach.
Transformacja klimatyczna miała bazować na bliskiej współpracy geoekonomicznej między Berlinem a Moskwą, opierając się najpierw na rosyjskim gazie, a potem na imporcie rosyjskiego wodoru. Agresja rosyjska na Ukrainę z roku 2014 nie przekreśliła tych planów, a nawet je zintensyfikowała. Decyzja o budowie drugiej nitki gazociągu Nord Stream została wszakże podjęta w 2015 roku. Niemiecko-rosyjska współpraca „ponad głowami” Polaków była dotkliwą nauczką dla prawicy. Przypomniała bowiem bolesne doświadczenia historyczne dotyczące kooperacji Berlina i Moskwy. Miała również negatywne implikacje dla bezpieczeństwa Polski w kontekście transformacji klimatycznej w UE. Konserwatyści nad Wisłą nabrali więc dystansu do unijnej polityki, jak również do samych Niemiec, które były największym współtwórcą tej polityki.