Do parlamentarnej elekcji został okrągły polityczny rok i wiele zapewne jeszcze się w nim wydarzy. W tym sensie nader ostrożnie traktować wypada dzisiejsze sondaże czy diagnozy dotyczące wyborczych szans poszczególnych partii. To jednak, co w tym wyścigu o władzę rozstrzyga się już teraz, to sam skład wyborczego peletonu. Ostatnie tygodnie roku to bodaj ostatni moment, by objawił się ewentualnie jakiś, istotny dla całego wyborczego festiwalu, debiutant. A jak pokazał choćby przykłady Nowoczesnej i Kukiz’15 z roku 2015, pojawienie się na wyborczej scenie zupełnie nowych aktorów może przesądzić o losach toczonych na niej politycznych batalii. O czym dość boleśnie przekonali się wówczas Bronisław Komorowski i PO.
Długa tradycja demokratycznej rebelii
Wkraczanie z przytupem na spolaryzowaną scenę polityczną partii lub polityków pod sztandarem zasadniczej zmiany, a czasem wręcz systemowej rebelii, to właściwie stała figura naszej współczesnej politycznej gry. Jej początków upatrywać można w pamiętnej kampanii Stana Tymyńskiego z roku 1990. A potem były przecież i Samoobrona, i Ruch Palikota, czy w wersjach bardziej salonowych Nowoczesna, Wiosna, Razem, Kukiz’15, a dziś, do pewnego stopnia także, Konfederacja i Polska2050. Podobny antysystemowy ton da się zresztą odczytać także w politycznej genezie i PiS, i PO, które powstawały w kontrze do rzeczywistości politycznej III RP.
Czytaj więcej
Wspólna lista ugupowań anty-PiS, mimo deklaracji, raczej nie powstanie.
I choć tak różnych politycznych prób niepodobna stawiać obok siebie, to zarazem nie sposób nie dostrzec wyraźnych wspólnych cech, łączących przynajmniej te najbardziej wyraziste z nich. Ocierające się o populizm proste recepty, obietnica oddania państwa w ręce zwykłych ludzi ponad głowami rozpolitykowanych elit czy przekonanie, że możliwa jest inna, uwolniona od partyjnych gier polityka – to bodaj główne elementy tego wspólnego mianownika.
Co więcej, choć z bardzo różnych ideowych stron, projekty takie odwoływały się na ogół do dość podobnych grup wyborców. Po pierwsze, do tych, którzy akceptując koszty i reguły partyjnej gry, nie czuli się na różnych etapach polskiej demokracji dostatecznie reprezentowani. Po drugie do tych, którzy partyjnych podchodów nie akceptują, wyglądając ciągle innej, nowej polityki. Po trzecie wreszcie i do tych, którzy od polityki trzymają się raczej z daleka, choć od czasu do czasu zaintrygować ich może charyzma nowo objawiającego się politycznego aktora.