Europa i świat stoją na krawędzi wielkich zmian. Po raz pierwszy od zakończenia zimnej wojny wizja konfliktu zbrojnego w Europie nie może zostać odrzucona jako wymysł szaleńca. To, że Europa prowadzi wojnę z terroryzmem, jest już po prostu faktem.
Unia Europejska może się rozpaść. Tego zdania nie napisałby żaden poważny analityk jeszcze dekadę temu. Dziś, gdy czekamy na brytyjskie referendum ws. wyjścia z UE i czytamy o rajdach belgijskiej policji na granicy z Francją, ten scenariusz wydaje się co najmniej możliwy.
Baliśmy się Europy dwóch prędkości. I oto ona już istnieje. Francja, Niemcy i kraje Beneluksu szykują system, który wyłączy Polskę i inne kraje Europy Środkowej z centrum decydującego o losach kontynentu.
NATO, które przespało okres po zimnej wojnie, jest bardzo osłabione. Amerykanie mają dosyć pełnienia funkcji globalnego policjanta, za którą płacą krwią swych żołnierzy, bilionami dolarów i nieustającą falą krytyki. Jakoś nie widać jednak innego chętnego, a gorących punktów na mapie świata wciąż przybywa.
W tej sytuacji, gdy Polska musi się zmierzyć z dobrze znanymi sobie zagrożeniami (rosnącym imperializmem rosyjskim) oraz całkowicie nowymi (islamski terroryzm), przestałem rozumieć strategię i taktykę naszej polityki zagranicznej.