Petit: Europa zawsze budowała się w bólach

W drużynie rugby są potrzebni różni zawodnicy i dla każdego jest jakaś praca do wykonania. To obraz pluralistycznego społeczeństwa. Dlatego chcę zasady tej gry przenieść do polityki – mówi kandydat do Zgromadzenia Narodowego z ramienia partii prezydenta Macrona Frédéric Petit.

Aktualizacja: 01.06.2017 19:15 Publikacja: 31.05.2017 18:02

Petit: Europa zawsze budowała się w bólach

Foto: materiały prasowe

Rz: Startuje pan w zaplanowanych na przyszłą niedzielę francuskich wyborach parlamentarnych, ale pana okręgiem wyborczym jest między innymi… Polska. Jak pan to wyjaśni?

Frédéric Petit: Kilka lat temu uznano, że Francuzi z zagranicy są bogactwem narodowym, wnoszą istotny wkład w rozwój ojczyzny, dlatego mają prawo wybrać swojego posła. W 2012 r. utworzono 11 okręgów dla nieco ponad trzech milionów obywateli żyjących poza granicami Francji.

Jak by pan scharakteryzował swój okręg wyborczy?

To Europa Środkowa plus Niemcy. Według mnie to serce Europy. Europa Środkowa to moje DNA. Znam te kraje, mam tu kolegów, moja dorosła córka pracuje w Warszawie, jest dwujęzyczna i dwukulturowa. Kocha Polskę, ale zarazem, en m?me temps [ulubiony zwrot używany w kampanii prezydenckiej przez Emmanuela Macrona – przyp. red], kocha Francję. Mogę więc powiedzieć, że Europa Środkowa to jest też moje życie.

Od kiedy?

Polskę odkryłem pod koniec lat 80: poznałem wtedy Agnieszkę Małecką z Krakowa. Jesienią 1989 r., żeby się jej oświadczyć, przyjechałem z Metzu do Krakowa na rowerze, właśnie walił się mur berliński… Po ślubie zamieszkaliśmy w Metzu, gdzie od 1994 r. pracowałem w niemiecko-francuskim centrum spotkań młodzieżowych.

Metz to pana rodzinne miasto?

Urodziłem się w Marsylii, ale wychowywałem się właśnie w Metzu, gdzie skończyłem matematykę. Po studiach odbyłem służbę cywilną w Kamerunie (to było w epoce obowiązkowej służby wojskowej, którą można było zamienić na służbę cywilną). Wróciłem do Metzu, gdzie podjąłem pracę w ośrodku pomocy społecznej w zaniedbanej dzielnicy. Trudności wynikały głównie z różnic kulturowych - mieszkali tam ludzie pochodzący z różnych stron świata.

Mer chciał zamknąć ośrodek, bo nie widział efektów – dopłacał z budżetu, a mieszkańcy byli ciągle skłóceni. Zgromadziłem grupę ludzi, którzy chcieli uratować centrum, bo uważali, że może ono być narzędziem w rozwiązywaniu problemów dzielnicy. Moja ekipa była złożona z ludzi tak różnych, jak proboszcz, członek Komunistycznej Partii Francji, działacz Partii Pracujących Kurdystanu, imam z meczetu tureckiego. Ideologicznie się nie zgadzali, ale żyli w tej dzielnicy, bezpośrednio bądź pośrednio dotykały takie problemy, jak bezrobocie, opieka nad dziećmi itd. Obiecaliśmy merowi, że w ciągu dwóch lat uporządkujemy sytuację.

Udało się?

Rozwiązywaliśmy na bieżąco sytuacje kryzysowe, a zarazem szukaliśmy głębszych przyczyn problemów. Stworzyliśmy ośrodek przekwalifikowania zawodowego, organizowaliśmy największe w naszym departamencie wakacje dla dzieci, w końcu stworzyliśmy nawet kółko filozoficzne. To było pasjonujące, pracowałem tam 11 lat.

I to wtedy pan wszedł do polityki?

Nie, najpierw rozpocząłem karierę menedżera. Pracowałem w branży ciepłowniczej we Francji, potem trzy lata na Litwie, a następnie dwa lata w Zielonej Górze. W 2005 r. przeprowadziłem się do Krakowa, gdzie związany byłem z Onyx Polska, firmą z branży zagospodarowania odpadów. W tym czasie byłem ekspertem w komisjach sejmowych – powstawała wtedy ustawa o gospodarce odpadami. Byłem też przewodniczącym Związku Pracodawców Gospodarki Odpadami. Potem przez dwa lata pracowałem na swój rachunek (miałem między innymi kilka misji na Ukrainie). Potem Grupa Consolis zatrudniła mnie w Egipcie, od 2015 zarządzałem fabrykami tej firmy w Europie Środkowej. Od ubiegłego roku pracuję jako interim menedżer (specjalista w zarządzaniu przedsiębiorstwem, zazwyczaj angażowany czasowo do specjalnych projektów – RG). Zrobiłem też uprawnienia mediatora we Francji.

Przez lata grał pan amatorsko w rugby. Co jest pociągającego w tym sporcie?

Kocham rugby, ponieważ to jest sport, który wymaga stworzenia zespołu z bardzo różnorodnych ludzi. Potrzeba niskich i wysokich, krępych i szczupłych... Dla każdego jest jakaś praca do wykonania, a wszyscy tworzą kolektyw – to trochę obraz pluralistycznego społeczeństwa. Zacząłem grać we Francji, a potem kontynuowałem w krajach, gdzie pracowałem, a w Egipcie stworzyłem nawet drużynę młodzieżową.

I zasady rugby chce pan teraz przenieść do polityki? Kandyduje z ramienia ugrupowania La République En Marche, któremu przewodzi nowy prezydent. Entuzjaści Emmanuela Macrona zachwycają się jego programem, wizją kraju, która ma wszystko odmienić. Mam wątpliwości, bo poza tym, że rzeczywiście przełamał uświęcony we Francji podział lewica – prawica, na razie nie widzę nowej jakości. Gdzie ona jest?

Pierwsze duże przedsięwzięcie w planie Macrona to reforma edukacji. To sprawa fundamentalna. Myślałem o tym w podobny sposób od wielu lat. Gdy pracowałem w Metzu w centrum pomocy społecznej, mówiłem współpracownikom: „Trzeba z powrotem ustawić szkołę na środku miasteczka” [parafraza francuskiego przysłowia – „Trzeba z powrotem ustawić kościół na środku miasteczka – przyp. red].

Na czym polega kryzys francuskiej szkoły?

Mamy bardzo dobry system, który integrował, jak to się u nas mówi „wszystkie dzieci Republiki”. Został on jednak stworzony 120 lat temu i okazał się nieodporny na niektóre zjawiska współczesności: na Internet, na globalizację gospodarki, na demografię (Francja ma najwyższy przyrost naturalny w Europie). W obliczu tych wyzwań Macron mówi: więcej autonomii dla kierowników placówek szkolnych, państwowe gwarancje dla pożyczek zaciąganych przez szkoły na cele inwestycyjne, klasy szkolne w trudnych dzielnicach maksymalnie z 12 uczniami.

Co jeszcze jest nowego w projekcie Macrona?

Odbudowa Unii Europejskiej. To, że mamy w Unii konflikty, nie jest jeszcze nieszczęściem. Rzecz w tym, żeby te konflikty były ożywcze, dały nową energię Europie – i Macron tak to widzi.

Prezydent Hollande postulował mniej więcej to samo, a mu nie wyszło. Dlaczego miałoby się udać Macronowi?

Są dwie istotne różnice pomiędzy możliwościami działania Hollande’a i Macrona. Po pierwsze - siła polityczna: Hollande jej nie miał, bardzo szybko okazało się, że nominalna większość nie jest większością realną. Macron ma szansę mieć większość realną. Po drugie - stosunek do dwupartyjności: Hollande był jej więźniem, Macron ją przekroczył.

Nowy prezydent chce zacieśnienia współpracy i kładzie nacisk raczej na wspólne polityki europejskie (wymiar wspólnotowy UE) niż współpracę między państwami (wymiar międzyrządowy). To oznacza zmiany instytucjonalne, poczynając od wzmocnienia strefy euro?

W strefie euro nie wystarczy nam już Europejski Bank Centralny, potrzebujemy czegoś solidniejszego, np. wspólnego ministra finansów.

To recepta na pozostawienie pewnej liczby państw członkowskich - w tym Polski - poza tym twardym jądrem Unii. Tym bardziej, że Polska sama się izoluje. Jak pan na to patrzy oczami człowieka mającego środkowoeuropejski DNA?

Polska, Węgry stwarzają problem – nie ulega wątpliwości. Macron mówi: nie jestem przeciwko Polsce, nie jestem przeciwko Węgrom, mam spór z rządem polskim i z rządem węgierskim. To jest ważne rozróżnienie. Uważam, że Europa zawsze budowała się w bólach i to się nie zmienia. Eurosceptycyzm mamy także we Francji, gdzie w ostatnich wyborach 40 proc. elektoratu wybrało kandydatów skrajnych [chodzi o sumę głosów oddanych na Jean-Luca Melenchona i na Marine Le Pen – przyp. red].

Wielu Francuzów mówi: wybór Macrona stwarza szanse na przełamanie barier rozwoju Francji. Jaka jest najważniejsza z tych barier?

System partyjny. Partie składały się z aparatczyków, a funkcjonalnie działały jako maszyny wyborcze. Tym ludziom nie chodziło o rozwiązywanie problemów, ale o wstawianie swoich protegowanych na wpływowe stanowiska. Macron mówi: liczy się wyłącznie o rozwiązywanie problemów. Dlatego to mnie tak pociąga.

Na 4 i 18 czerwca zaplanowano dwie tury wyborów parlamentarnych dla Francuzów zamieszkałych za granicą (11 i 18 czerwca dla mieszkających we Francji). Obywatele V Republiki wybiorą 577 członków Zgromadzenia Narodowego. Od tego, jaki wynik osiągnie ugrupowanie La République En Marche prezydenta Emmanuela Macrona zależą losy zapowiedzianych przez niego reform. Najnowsze sondaże dają ugrupowaniu prezydenta oraz jego politycznym sojusznikom ok. 30 proc. poparcia.

Rz: Startuje pan w zaplanowanych na przyszłą niedzielę francuskich wyborach parlamentarnych, ale pana okręgiem wyborczym jest między innymi… Polska. Jak pan to wyjaśni?

Frédéric Petit: Kilka lat temu uznano, że Francuzi z zagranicy są bogactwem narodowym, wnoszą istotny wkład w rozwój ojczyzny, dlatego mają prawo wybrać swojego posła. W 2012 r. utworzono 11 okręgów dla nieco ponad trzech milionów obywateli żyjących poza granicami Francji.

Pozostało 95% artykułu
Publicystyka
Andrzej Łomanowski: Rosjanie znów dzielą Ukrainę i szukają pomocy innych
Publicystyka
Zaufanie w kryzysie: Dlaczego zdaniem Polaków politycy są niewiarygodni?
Publicystyka
Marek Migalski: Po co Tuskowi i PO te szkodliwe prawybory?
Publicystyka
Michał Piękoś: Radosław, Lewicę zbaw!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Publicystyka
Estera Flieger: Marsz Niepodległości do szybkiego zapomnienia. Były race, ale nie fajerwerki