Rozłam w Die Linke tlił się od dawna. Poszło nie tylko o polityczne ambicje jednej z czołowych postaci postkomunistów, Sahry Wagenknecht, ale i o oblicze tracącej popularność partii. We wtorek rozłam został przypieczętowany utratą przez Die Linke statusu frakcji parlamentarnej w Bundestagu z racji zbyt małej liczby deputowanych.
Kilka tygodni temu z liczącej 38 posłów frakcji Die Linke w Bundestagu odeszło dziesięć osób. W styczniu przyszłego roku zamierzają utworzyć nową lewicową partię. Na razie są członkami Stowarzyszenia Sahry Wagenknecht (BSW). Jako że Die Linke cieszą się nikłym poparciem społecznym, mało kto zwróciłby uwagę na polityczną burzę w tym środowisku. Z sondaży wynika jednak, że przyszła partia lewicowa może liczyć nawet na 20 proc. poparcia. W takim wypadku skutki dla niemieckiej sceny politycznej mogą się okazać przełomowe.
Czytaj więcej
Sahra Wagenknecht, była wiceprzewodnicząca postkomunistycznej Die Linke, odchodzi z partii i zakłada nowe ugrupowanie, które będzie walczyć o antyestablishmentowych wyborców z uznawaną za partię skrajnie prawicową AfD.
Tym bardziej że poparciem na takim poziomie cieszy się już dzisiaj skrajnie prawicowa Alternatywa dla Niemiec (AfD). Oznacza to, że trudniejsze niż kiedykolwiek do tej pory będzie utworzenie koalicji rządowej składającej się z dwóch partii. Potrzebnych będzie zapewne trzech partnerów, co – jak widać na przykładzie obecnej koalicji – nie sprzyja efektywności rządzenia krajem.
– Oferta programowa niemieckich partii politycznych nie odpowiada już preferencjom obywateli. Stąd sukces powstałej przed dekadą AfD. Nie można wykluczyć, że tak będzie również z nową partią lewicy – mówi „Rzeczpospolitej” prof. Werner Patzelt, politolog z Drezna.