– To pierwszy od lat powszechny program wsparcia dla rodzin. Dobrze, że się pojawił – mówi prof. Marek Kośny, ekonomista z Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu. Sukcesy? W 2017 r. urodziło się 403 tys. dzieci, o 18 tys. więcej niż w 2016 r. (nie wiadomo, ile w tym zasługi 500+), a liczba najmłodszych żyjących w skrajnym ubóstwie zmalała o 94 proc.
Są też minusy. I to duże. To rezygnacja kobiet z pracy, ich częstsze zatrudnianie w szarej strefie, głodowe emerytury w przyszłości. Jest to też program niesprawiedliwy: zwykle nie mogą z niego skorzystać rodzice samotnie wychowujące jedynaków, a bez problemu pieniądze wypłacane są zamożnym z kilkorgiem dzieci. Program to też gigantyczne obciążenie dla finansów publicznych i niewykluczone, że w ciągu kilku lat doprowadzi do podniesienia w Polsce podatków.
Żadna partia nie odważy się na likwidację programu, ale teraz jest dobry moment na jego modyfikację. Tym bardziej że przy obecnym deficycie pracowników nie można pozwolić na to, by kobiety przestały pracować. A z analiz Instytutu Badań Strukturalnych wynika, że przez 500+ z rynku pracy odeszło 100 tys. kobiet. Dlatego należałoby stworzyć mechanizmy zatrzymujące je w pracy, a prawo do świadczenia można by powiązać z aktywnością zawodową. – To powinien być system obniżający podatki. Tak by np. rodzina z dwójką dzieci płaciła 6 proc. zamiast 18 proc. podatku. W ten sposób pieniądze trafiłyby do pracujących – mówi prof. Adam Noga, ekonomista z Akademii im. Leona Koźmińskiego. – Obecne rozwiązanie jest demoralizujące, bo zachęca do życia z zasiłków i pogłębia biedę – tłumaczy prof. Noga.
Dr Aleksander Łaszek z Forum Obywatelskiego Rozwoju zwraca uwagę, że zachętą do pracy dla kobiet byłoby równoczesne z 500+ zwiększenie kwoty wolnej od podatku w przypadku wspólnego rozliczania małżonków. – Dzięki temu kobieta otrzymywałaby więcej na rękę – tłumaczy ekspert.