Zrozumieć bidoka

Różnie ich nazywają. Bidoki (ang. – hillbillies), buraki (rednecks), białe śmiecie (white trash).

Publikacja: 06.04.2018 15:00

J.D. Vance, „Elegia dla bidoków", Wydawnictwo Marginesy.

J.D. Vance, „Elegia dla bidoków", Wydawnictwo Marginesy.

Foto: Rzeczpospolita

Mieszkają na Środkowym Zachodzie i Południu. Katalog ich rzekomych lub faktycznych przewin jest całkiem obszerny: roszczeniowcy żyjący na zasiłkach w rozpadających się domach, gdzie pełno jest rodzinnej przemocy; pijacy i narkomani, rasiści oraz niewykształcone prymitywy, używające języka, który tylko udaje angielski.

To oni i ich polityczny populizm doprowadziły Donalda Trumpa do Białego Domu. J.D. Vance, autor i główny bohater „Elegii dla bidoków", jest jednym z nich, a jego biograficzna opowieść pokazuje, że sprawa jest bardziej skomplikowana, niż chcieliby tego liberalni publicyści.

Vance osią historii uczynił losy swoje i swej najbliższej rodziny. Obserwujemy więc jego życie od dzieciństwa dzielonego pomiędzy Jackson w stanie Kentucky i Middletown w Ohio po czasy, gdy był już absolwentem Yale, pisarzem, publicystą i przedsiębiorcą. Obok autora głównymi bohaterami są jego dziadkowie (Mamaw i Papaw), bidoki z pokolenia na pokolenie, jego matka pielęgniarka, zmagająca się całe życie z kolejnymi uzależnieniami, oraz starsza siostra i najlepsza przyjaciółka Lindsay, która podobnie jak Vance uciekła przed rodzinno-społecznym przeznaczeniem.

Każdy z rozdziałów książki ma jasno określony cel. Losy bohatera stanowią kanwę dla mniej lub bardziej rozbudowanych wniosków, momentami podbudowanych również odwołaniami do opracowań historycznych i badań socjologicznych. Zamiast perspektywy zewnętrznego obserwatora, który z ukrywaną wyższością lub pogardą patrzy na białych przedstawicieli klasy (post)robotniczej, dostajemy osobisty rozrachunek z własnym życiem oraz dziedzictwem rodziny i społeczności.

Źródłem problemów jest zdaniem Vance'a gordyjski węzeł ekonomii i kultury. Mamaw i Papaw wyemigrowali z górskiego Kentucky do przemysłowego Ohio w latach 50. Middletown, rodzinne miasto głównego bohatera, zostało zbudowane przez stalowy zakład Armco, który nie tylko dawał stabilną pracę tysiącom migrantów, ale zafundował nawet największy park w mieście. Dziadkowie Vance'a głosowali na demokratów – to był czas przemysłowego państwa dobrobytu. W latach 90. z dawnej idylli niewiele już zostało. Fabryki przeniosły się do Chin, a nowe pokolenia białej klasy robotniczej zostały tam, gdzie żyli ich rodzice. Demokraci tymczasem poszli dalej: swoją troskę przenieśli na dyskryminowanych społecznie i ekonomicznie czarnoskórych oraz homoseksualistów. Teraz wykluczeni byli już inni: na pewno nie rasiści i „homofoby" ze Środkowego Zachodu. Stare państwo dobrobytu zostało rozmontowane, a rządzący zostawili białą klasę robotniczą samą sobie. Tylko że to nie koniec tej historii.

Zdaniem Vance'a największym problemem bidoków jest przekonanie, że nic od nich nie zależy. W życiu sukces można osiągnąć tylko na dwa sposoby: albo przyjść na świat w rodzinie bogaczy z odpowiednimi znajomościami, albo urodzić się mądrym. A własna praca i samozaparcie? Nic z tego. Nic więc dziwnego, że dużą część bidoków dotknął syndrom wyuczonej bezradności. Przymykanie oczu na niewygodne fakty, myślenie życzeniowe, wyolbrzymianie własnych zalet, dostrzeganie wad zawsze u innych, nigdy u siebie.

Vance jasno pokazuje, że nie wszystkie stereotypy kłamią. Jednocześnie jednak mieszanka pogardy i społecznej inżynierii również nie jest rozwiązaniem. Co więc zrobić? W tym momencie biograficzna siła książki staje się jej główną słabością. Po skończonej lekturze jej czytelnik zostaje z garścią rodzinnych historii i przekonaniem, że „to wszystko jest skomplikowane".

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Mieszkają na Środkowym Zachodzie i Południu. Katalog ich rzekomych lub faktycznych przewin jest całkiem obszerny: roszczeniowcy żyjący na zasiłkach w rozpadających się domach, gdzie pełno jest rodzinnej przemocy; pijacy i narkomani, rasiści oraz niewykształcone prymitywy, używające języka, który tylko udaje angielski.

To oni i ich polityczny populizm doprowadziły Donalda Trumpa do Białego Domu. J.D. Vance, autor i główny bohater „Elegii dla bidoków", jest jednym z nich, a jego biograficzna opowieść pokazuje, że sprawa jest bardziej skomplikowana, niż chcieliby tego liberalni publicyści.

Pozostało 83% artykułu
Plus Minus
Kataryna: Panie Jacku, pan się nie boi
Plus Minus
Stanisław Lem i Ursula K. Le Guin. Skazani na szmirę?
Plus Minus
Joanna Mytkowska: Wiem, że MSN budzi wielkie emocje
Plus Minus
J.D. Vance, czyli marna przyszłość dla bidoków
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
Tomasz Terlikowski: Polski Kościół ma alternatywny świat. W nim świetnie działa Wychowanie do życia w rodzinie