Dzieje ich osobistych relacji były opowieścią o nieustannym przyciąganiu i odpychaniu. To zarazem dzieje ewolucji samego Ujazdowskiego, który wywodząc się z narodowo-konserwatywnego Ruchu Młodej Polski, w wolnej Polsce zaczynał jako młody polityk w mainstreamowej Unii Demokratycznej, ale bardzo szybko zaczął zabiegi o stworzenie czegoś bardziej konserwatywnego. Czegoś, co znajdzie wspólny język nie z salonowymi pseudokonserwatystami z „Res Publiki", ale solidarnościowym ludem, a więc także z Porozumieniem Centrum czy Zjednoczeniem Chrześcijańsko-Narodowym. Przekonanie, że państwo wymaga radykalnej przebudowy, także walki z niejawnymi, w latach 90. postpeerelowskimi układami, zbliżało go do Kaczyńskiego, podobnie jak wspólna, żywa intelektualnie reakcja na to, co dzieje się w Polsce. Można przypominać, w ilu kanapowych rozłamach uczestniczył, ale jego droga zasadnicza była konsekwentna, zakończona wejściem Porozumienia Prawicy złożonego z wielu weteranów ZChN i SKL do PiS w roku 2001. Oznaczała ona zarówno porażkę Ujazdowskiego, jak i jego przejściowy sukces. Porażkę dlatego, że podczas jednoczenia Kaczyński przeczołgał nowych partnerów, łamiąc umowę i dając im mniej jedynek na listach, niż obiecywał. Ujazdowski wahający się w ostatniej chwili, czy w ogóle się łączyć, odczuł to szczególnie boleśnie.
Sukcesem było za to nasycenie programu nowego ugrupowania pomysłami programowymi grupy Ujazdowskiego. Wynikłe z wdzięczności Kaczyńskiego za akces doświadczonych polityków do jego obozu, i z przekonania, że takie są czasy. Zapisano w programie i „tanie państwo", i szereg propozycji je modernizujących (wielu do dziś niezrealizowanych, jak choćby budżet zadaniowy), i niższe podatki, i deregulację. Nigdy wcześniej ani później bracia Kaczyńscy nie podpisali się pod czymś tak bardzo przypominającym koncept republikańskiej prawicy amerykańskiej. Pierwsze, krótkie rządy PiS miały jeszcze sporo z tego klimatu. Nawet jeśli podatki obniżała uciekinierka z PO Zyta Gilowska, a nie ktoś od Ujazdowskiego.
Zmiany postępowały wraz z przetasowaniami personalnymi. Większości liderów Porozumienia Prawicy nie ma już dziś w PiS, a często w ogóle w polityce, obojętne, jakie stanowisko zajmowali w momencie zjednoczenia. Rzecznik szybkiej integracji Kazimierz Marcinkiewicz, którego wynagrodzono za to urzędem premiera, błąka się dziś po obrzeżach w roli owładniętego „antykaczyńską" obsesją komentatora. Ujazdowski wraz grupką zwolenników odpadł po wyborach 2007 r. na fali rozliczeń z klęską, za którą odpowiadać miał zbyt toporny styl rządzenia i kampanii. Efektem było kanapowe ugrupowanie Polska 2000 tworzone do spółki z dzisiejszym oponentem polityka we Wrocławiu, prezydentem miasta Rafałem Dutkiewiczem. Potem był powrót w 2010 roku do PiS, już na mniej eksponowane pozycje.
Krawaciarze w akcji
Erozja wpływów tych graczy była powiązana także z kurczeniem się roli ich społecznej otuliny. W latach 90. tworzyli je tzw. pampersi Wiesława Walendziaka, inni dziennikarze, intelektualiści i eksperci. Powstała wówczas prawica klubowo-seminaryjna korzystającą z dość przypadkowego poparcia mniejszości biznesu. Często, zwłaszcza na początku, kopiowała ona wzorce z innych czasów i szerokości geograficznych – Ujazdowski i jego czołowy współpracownik Rafał Matyja w roku 1993 próbowali głosić, że to nadmierne wpływy związków zawodowych są głównym problemem społecznym Polski. Z tego akurat przytomnie się wycofali. Nie raz okazywali się pojętnymi uczniami społecznej rzeczywistości.
Generalnie środowiska te skupiały się wokół trzech aksjomatów: wolnego rynku, tradycyjnych wartości i decentralizacji. To połączenie było bardziej tworem intelektualno-towarzyskim niż wyrazem woli wyborców. Wiązało się zresztą także z osobistymi ewolucjami i karierami. Trafnie i nieraz dowcipnie opisujący ten świat w „Konserwatyzmie po komunizmie" Matyja zauważał osobiste aspirowanie wielu tych osób do świata klasy średniej, tylko w części zakończone powodzeniem, ale tym bardziej manifestowane wszystkim od stroju („ofensywa krawaciarstwa") po język. Dwa z tych trzech wyróżników – poza tradycyjnymi wartościami – zbliżały świat przykładowych pampersów do elit liberalnych.
Dziś prawica jest kompletnie inna. Zgubiła wolnorynkowość, jest nie tylko socjalna, ale centralistyczna, obojętnie odnosi się do wielu pomysłów na modernizację państwa, zastępując je przekonaniem o konieczności prostego przejmowania instytucji. Zarazem nie zadziera tak nosa, nie epatuje środowiskowymi aspiracjami, choć zastąpiła ten odruch populizmem i przekonaniem o własnej moralnej wyższości. Można znaleźć jeszcze pojedyncze pomosty między starą prawicą a nową: przekonanie o wartości państwa narodowego czy resztki historycznego antykomunizmu, poparcie dla twardej walki z przestępczością. Ale to są generalnie dwa odmienne światy.