Włochy, Chiny i Turcja. Z tych krajów dociera w ostatnich miesiącach najwięcej niepokojących sygnałów. Niewykluczone jednak, że najbliższy kryzys gospodarczy rozpocznie się w Arabii Saudyjskiej. Symboliczną przesłanką jest budowa prawie kilometrowej wysokości wieży w Dżuddzie, która ma się zakończyć za dwa lata i stać się najwyższym drapaczem chmur na świecie. Historia uczy, że w przeszłości takie budowle finalizowane były często w trakcie gospodarczej zapaści – często globalnej.
Tak było choćby w przypadku Empire State Building, którego budowa zbiegła się w czasie z wielkim kryzysem z przełomu lat 20. i 30. XX. Ten nowojorski wieżowiec pozostawał najwyższym budynkiem globu aż do 1973 r., gdy wzniesione zostały bliźniacze wieże World Trade Center, które z kolei już rok później straciły palmę pierwszeństwa na rzecz chicagowskiego wysokościowca Sears Tower (dziś Willis Tower). Wszystkie trzy oddano do użytku podczas kryzysu naftowego, w okresie stagflacji (wysoka inflacja towarzysząca niemrawemu wzrostowi gospodarczemu bądź recesji). Rekord wysokości odebrały im bliźniacze wieżowce Petronas Tower w Kuala Lumpur. Ukończono je w 1998 r., niedługo po wybuchu kryzysu azjatyckiego. Budowę aktualnego rekordzisty, dubajskiego drapacza chmur Burdż Chalifa, kończono w trakcie ostatniego globalnego kryzysu, który nieomal doprowadził Dubaj do bankructwa.
Teoria, wedle której kolejne rekordy wysokości budynków zwiastują kryzysy, z pewnością nie spełnia kryteriów naukowości: można znaleźć zarówno przykłady krachów, których nie poprzedzała budowa monumentalnych wieżowców, jak i bezprecedensowo wysokie w swoim czasie wieżowce, których budowa nie przerwała prosperity. Mimo to o naturze kryzysów mówi więcej niż niejedna koncepcja z naukowymi pretensjami. – Być może pierwszym wysokościowcem, który zwiastował kryzys, była wieża Babel – żartuje Andrew Lawrence, który tę teorię ukuł pod koniec lat 90. Niczym biblijna wieża, tak i późniejsze były i są przede wszystkim pomnikami ludzkiej pychy, najłatwiejszymi do zauważenia przejawami nieuzasadnionej wiary w to, że jesteśmy w stanie przełamać ograniczenia narzucane nam przez naturę, że dotychczasowe prawa – także ekonomii – już nie obowiązują. A jak przekonują Carmen Reinhart i Kenneth Rogoff w głośnej książce „Tym razem jest inaczej. Osiem wieków finansowej lekkomyślności" (ang. „This Time is Different. Eight centuries of Financial Folly"), upowszechnienie się tytułowego przekonania już od stuleci regularnie skłania ludzi do działań, które kończą się kryzysem.
Siła opowieści
O tym, że naprzemienny cykl boomów i krachów finansowych to głównie efekt działania zwierzęcych instynktów, które zawiadują naszym zachowaniem, ekonomiści wiedzą co najmniej od lat 30. XX w., gdy ideę tę rozpropagował John Maynard Keynes. Współcześnie jej największym orędownikiem jest ekonomista z Yale Robert Shiller, laureat tzw. Nobla w dziedzinie ekonomii (formalnie jest to Nagroda Banku Szwecji im. Alfreda Nobla w dziedzinie ekonomii) w 2013 r. „Nigdy nie zrozumiemy ważnych zdarzeń ekonomicznych, jeśli nie przyjmiemy do wiadomości faktu, że ich źródła mają w dużej mierze mentalną naturę" – zaznaczał we wstępie do napisanej wspólnie z George'em Akerlofem książce „Zwierzęce instynkty", której tytuł jednoznacznie nawiązuje do twórczości Keynesa.
Shiller uważa, że wszelkie bańki finansowe, wszelkie ekscesy i nierównowagi w gospodarce są skutkiem pojawienia się narracji, które je uzasadniają. Gdyby było inaczej, zadziałałyby rynkowe mechanizmy korekcyjne. Kryzys wybucha, gdy ta narracja z jakiegoś powodu się załamuje. „Dopóty, dopóki mamy system gospodarczy, który zapewnia nam rozwój poprzez nagradzanie natchnionych aktorów i inwestorów, musimy liczyć się z ryzykiem, że szkodliwe opowieści znienacka, przejściowo zduszą to natchnienie" – tłumaczył w jednym z artykułów na łamach „Project Syndicate".