O atmosferze w zespole pisze w jednym z wcześniejszych listów z tej wyprawy: „Jest tak nieprzyjemnie, jak się spodziewałam, ale mimo to trudno się przyzwyczaić zwłaszcza do chamstwa, ale to takiego, że ludzkie pojęcie przechodzi. Poza tym – Halina narzeka dalej w liście do Janusza – panuje tu taki bałagan, że nie wiadomo, co z tego wyniknie, w każdym razie nic dobrego się nie kroi".
Marsz trwa trzy tygodnie.
Wspinacze idą każdego dnia nawet przez dziesięć–dwanaście godzin, mijając po drodze górskie wioski, a potem przechodząc lodowiec Baltoro. Dla himalaistek, które niosą na plecach spory ciężar, jest to zaprawa przed tym, co je czeka w górach. „Pierwsze dni były bardzo męczące – Halina wspominała tę karawanę – mieliśmy plecaki niewiele lżejsze od ładunków kulisów, etapy były długie (od siedmiu do dwunastu godzin marszu), a większość z nas przyjechała do Pakistanu prosto »zza biurka«, zmęczona pracą zawodową i przygotowaniami organizacyjnymi".
W tamtym okresie alpiniści wiele przed wyprawą nie trenują. Na trening nie ma czasu, bo przygotowania do wyprawy pochłaniają cały wolny czas po godzinach pracy. Niektórzy znajdują na to sposób i trenują w trakcie pracy.
– Ja wbiegałem na dwudzieste czwarte piętro Pałacu Kultury, gdzie wtedy pracowałem – mówi uczestnik tamtej wyprawy Janusz Onyszkiewicz. – W przerwach między zajęciami ścigałem się z windą.
Wspinacze wierzą, że trening może im zastąpić wędrówka z ciężkim plecakiem, będąca zaprawą kondycyjną, czyli karawana.
Czekając na okna pogodowe
W końcu docierają do bazy, którą zakładają na wysokości ponad 5000 metrów n.p.m., i rozbijają namioty.
Halina pisze stamtąd list do domu, będąc najwyraźniej już w lepszym nastroju niż w czasie karawany.
„Kochani!
Jesteśmy już w Bazie, czyli w »domu« na wysokości ok. 5200 m n.p.m. Ja mieszkam w namiocie razem z lekarką i jednym kolegą — najmłodszym uczestnikiem wyprawy. (...) Czuję się dobrze i w ogóle układa się wszystko tutaj raczej dobrze. Góry są przepiękne, tylko ostatnio popsuła się pogoda i pada śnieg. W czasie dojścia opaliłam się tak, że schodzi mi cała skóra z twarzy – no ale to przejdzie. Ten list prześlę przez alpinistów francuskich, którzy schodzą na dół po zdobyciu sąsiedniej góry. Kochani, opiekujcie się Marianką i sobą i nie martwcie się o mnie. Całuję Was mocno, Hala".
Alpiniści zajęci są teraz w górach zakładaniem kolejnych obozów, wytyczaniem do nich tras, bo te stale się zmieniają, gdyż w wyniku ruchów lodowca otwierają się szczeliny nie do przejścia. Do obozów wychodzą na zmianę w różnych składach, zakładają poręczówki, krótko mówiąc – pną się do góry.
„Drogę z bazy do obozów – zależnie od pogody i naszej kondycji – pokonujemy w czasie od czterech do dwunastu godzin – Halina napisze potem o tej drodze przez lodowiec, gdzie nie ma kamieni, tylko są zwały lodu, piętrzące się w seraki, w które co rusz wpadają wspinacze. – Najtrudniej jest we mgle. Gdyby nie trasery, czyli chorągiewki na prętach, nie udałoby się nam odnaleźć drogi. W pogodne dni dokucza nam słońce, przed którym nie chronią ani okulary, ani białe kapelusze, ani też przeciwsłoneczne kremy".
Halina świetnie się czuje w obozie założonym na wysokości około 6500 metrów, gdzie czeka z kolegami na lepszą pogodę w namiotach typu „T" Turnia II. Według niej dobrze się w nich odpoczywa, zapewniają jaki taki komfort, więc można nabrać sił do ataków szczytowych.
W lipcu, tak jak w czasie całego pobytu wspinaczy w górach, zmienia się pogoda, co utrudnia wejście na szczyt, „na szczęście – jak pisała Halina – kresy pogody trwają również zazwyczaj po kilka dni i można wtedy coś zrobić".
Alpiniści wspinają się więc, siedzą w bazie i w obozach, czekając na okna pogodowe, czytają książki, bo przed wyprawą umówili się, że każdy bierze po jednej, kłócą się, kochają – na wyprawie tworzy się kilka par – myją się lub nie i mierzą się z problemami ducha i ciała. „Któryś z kolegów dostał potwornego zatwardzenia – napisze o tym himalaistka i uczestniczka wyprawy Anna Czerwińska. – Pani doktor powiedziała wtedy, że dopóki nie pokaże jej kupy, nie może jeść. No i ten facet chodził biedny po obozie, żeby tę kupę od kogoś... pożyczyć!!!".
Szczęście sprzyja mężczyznom
1 sierpnia Halina i Wanda, które pod koniec lipca dotarły wspólnie z kolegami do obozu III i plateau między Gaszerbrumem II i III, dalej idą już swoją drogą, to znaczy penetrują we dwie grań Gaszerbrumu III. Mężczyźni z kolei próbują wytyczyć w tym czasie nową drogę na Gaszerbrum II.
Kobietom nie udaje się jednak wejść na Gaszerbrum III i Halina z Wandą wycofują się do III obozu. Mężczyźni natomiast wchodzą tego dnia nową drogą na szczyt Gaszerbrumu II. „Pierwszy, i to od razu znaczny, sukces wyprawy podnosi nas na duchu, gdyż niestety nasza grań okazała się za trudna – napisze Halina o tej nieudanej próbie wejścia w kobiecym zespole na Gaszerbrum III – skalne uskoki na dole przekreśliły ją jako możliwą drogę wejścia".
„Grań okazała się nie do przebycia, w każdym razie – nie w ciągu tego dnia – opisze też tę sytuację Wanda. – Nie miałyśmy sprzętu puchowego, więc nie mogłyśmy ważyć się na biwak w takich warunkach. Na stronę chińską spadały prawie pionowe, gładkie i pozbawione śniegu płyty skalne, sama grań spiętrzała się szeregiem skalnych turniczek, trudnych uskoków, których pokonanie nastręczało duże trudności od razu na starcie z przełęczy".
Wanda wspominała, że proponowała wtedy, by przeprowadziły z Haliną kolejnego dnia rekonesans w kuluarze, ale, jak napisała: „Halina nie miała ochoty podchodzić jeszcze raz na przełęcz".
Halina i Wanda schodzą więc razem po rekonesansie drogi na Gaszerbrum III do obozu III, a potem także do bazy.
Za tydzień okazuje się, że mężczyznom szczęście dalej sprzyja. 9 sierpnia na Gaszerbrum II wchodzą także trzej inni polscy himalaiści, tym razem drogą pierwszych zdobywców, Austriaków. W zespole znów pojawia się radość, że mężczyznom się udało.
Atmosfera wśród kobiet robi się natomiast nerwowa.
Trwa kobieca wyprawa, a nie ma przecież tego zakładanego czysto kobiecego wejścia. Mężczyźni mają sukcesy w czasie „Ladies Himalaya Expedition", jak mówi się też o tej wyprawie, a z wejścia kobiet na Gaszerbrum III nici.
„Czasu zostaje coraz mniej, już prawie dwa miesiące prowadzimy akcję górską – podsumowywała ten moment Halina – i aby ostateczny atak miał szansę powodzenia, musi nastąpić jak najszybciej".
Kobiety mobilizują się więc i ruszają do ataku.
W górę na Gaszerbrum III idą teraz dwa zespoły, w których są jednak zarówno kobiety, jak i mężczyźni, którzy mają w razie czego „ubezpieczyć" alpinistki. To znaczy wspomóc je, by osiągnęły cel wyprawy.
Zespoły idą w jednodniowym odstępie.
Halina jest w drugiej grupie. Wanda idzie w pierwszej. Himalaiści idą do obozu I, potem docierają do II.
„11 sierpnia rano wyruszamy do obozu III – opisywała dalszą drogę Halina – pogoda jest ładna, idziemy dosyć szybko do góry".
I tu niespodzianka.
Wanda, która idzie w pierwszej grupie wspinaczy i jest wyżej niż Halina, podejmuje nagle decyzję, żeby wejść teraz na Gaszerbrum III z mężczyznami, a nie czekać na koleżanki z drugiej grupy. Rezygnuje więc z wejścia na szczyt w czysto kobiecym zespole.
W chwili dotarcia do miejsca, gdzie stoją namioty w obozie III, Halina z resztą grupy widzi w górnej partii kuluaru cztery osoby. Z jednej strony cieszy się, że koledzy dotarli tak wysoko, z drugiej jest wściekła, że Wanda zmieniła decyzję.
Wanda zapowiadała przecież od początku tej „kobiecej" wyprawy, że to kobiety mają wejść na siedmiotysięczny dziewiczy, przez nikogo nietknięty szczyt. I po to jest organizowana „kobieca" ekspedycja. To jest jej główny cel.
Z minuty na minutę Halina, uświadamiając sobie, co się stało, złości się coraz bardziej.
Patrzy na wspinaczy, kobiety i mężczyzn wchodzących na Gaszerbrum III, na który zgodnie z założeniami Wandy miały wejść tylko kobiety, i nie może uwierzyć w to, co widzi. Z zakładanego celu nici!
– To kurwa! – wścieka się na Wandę.
W rozmowie przez radiotelefon z bazą i z zespołem Wandy zachowuje jednak spokój.
„Gratulacje od nas wszystkich, no i w takim razie jest sprawa do uzgodnienia, jutro startujemy we czwórkę na Gaszerbrum II. Zgoda?" – zwraca się do Wandy. „Myślę, że jakby się to udało, to byłoby genialnie" – odpowiada jej Wanda.
W czasie tej krótkiej rozmowy Halina informuje zatem Wandę, że ona i jej koledzy z zespołu, czyli alpinistki Krystyna Palmowska, Anna Okopińska i pakistański oficer łącznikowy, kapitan Saeed Ahmed Malik, idą 12 sierpnia na ośmiotysięcznik Gaszerbrum II.
A to oznacza, że Halina daje sobie teraz szansę zapisania się w historii.
Fragment książki Anny Kamińskiej „Halina. Dziś już nie ma takich kobiet", która ukazała się nakładem Wydawnictwa Literackiego. Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95