Rutkiewicz i Krüger-Syrokomska: konflikt pod wielką górą

Wanda Rutkiewicz jest wyżej niż Halina Krüger-Syrokomska. Podejmuje nagle decyzję, żeby wejść na Gaszerbrum III z mężczyznami. Nici z czysto kobiecej wyprawy.

Publikacja: 14.06.2019 17:00

Halina Krüger-Syrokomska po pierwszym w historii zdobyciu Gaszerbrumu II w zespole kobiecym, 1975 r.

Halina Krüger-Syrokomska po pierwszym w historii zdobyciu Gaszerbrumu II w zespole kobiecym, 1975 r.

Foto: Archiwum rodzinne Janusza Syrokomskiego i Marianny Syrokomskiej-Kanteckiej

W 1975 roku polskie alpinistki z Haliną na czele jadą po raz pierwszy na kobiecą wyprawę w góry wysokie. Wyjeżdżają w Karakorum. Jest to pierwsza w historii narodowa wyprawa Polek. „Drżyjcie himalajskie szczyty. Alpinistki ostrzą czekany" – zapowiada tę ekspedycję „Sztandar Młodych".

Wyprawą kieruje Wanda Rutkiewicz i to ona dobiera sobie zespół. Mimo złych doświadczeń w Pamirze zaprasza do tego grona także Halinę. Nie ma przecież wtedy w Polsce bardziej doświadczonej alpinistki niż Krüger-Syrokomska.

To, co wydarzyło się między nimi na wyprawie w Pamir, a było związane z dzielącymi je różnicami i nieodzownymi w każdej wyprawie nieporozumieniami, będzie jednak niczym w porównaniu z tym, co zdarzy się w Karakorum.

Wanda mówiła, że zaprosiła Halinę na wyprawę, bo mimo wszystko od lat są nierozłącznym zespołem: „Halina żartowała, że z nami jest gorzej niż z małżeństwem, bo nie możemy się rozwieść, jeśli chcemy wspinać się w kobiecej dwójce". Rutkiewicz podkreślała też, że „pierwsza większa inicjatywa kobieca", czyli „Wyprawa Kobieca Karakorum '75", nie mogłaby się odbyć bez Haliny.

To dla Haliny długo wyczekiwany powrót w góry wysokie.

Jadą razem, mimo że tarcia przed wyprawą tylko się pogłębiają i atmosfera nie zwiastuje udanej współpracy, raczej konflikt.

Wanda lubi nagłaśniać swoje osiągnięcia w górach i organizowane ekspedycje, udzielając wywiadów w mediach. Halina zaś uważa, jak wielu jej kolegów w tamtym czasie, że „sława to kurwa". Ma wrogi stosunek do tego, by sprzedawać swoje górskie emocje.

Wanda realizuje się w organizacji wypraw, a Halina woli pracować, wspinając się w górach.

– Wanda szła do dyrektorów różnych firm i załatwiała sprzęt na wyprawę – mówi jeden z himalaistów. – Mrugała przy tym rzęsami albo uśmiechała się najszerzej, jak tylko potrafiła, i poprawną polszczyzną prosiła o wsparcie. Chyba lubiła to robić, a Halina niekoniecznie. Ta druga zasiadała w gabinecie takiego dyrektora, ministra czy prezesa w jego fotelu, zapalała fajkę i mówiła bez żadnych wstępów: „Panie, kurwa, załatw nam pan to i to. Jest nam to niezbędne w górach, inaczej upierdoli pan nam wyprawę".

W dodatku Halinę szczerze i od lat zajmuje idea alpinizmu kobiecego, a ma wrażenie, że Wanda zaczyna stawiać na kobiece wyprawy między innymi dlatego, że dzięki temu łatwiej w masowych środkach przekazu o poklask. I w ogóle o obecność w mediach.

Na wyprawie różnice między Haliną a Wandą w podejściu do gór, celu wyprawy i himalaizmu sięgną zenitu.

Międzynarodowy Rok Kobiet

Wyprawa jest oficjalnie kobieca, ale jadą na nią także mężczyźni, polscy alpiniści. Mają towarzyszyć Polkom w kraju muzułmańskim, w Pakistanie, i realizować własne górskie plany. Ich cel jest inny niż ten, który przyświeca kobietom.

„Obecność mężczyzn w czasie wielotygodniowej karawany, w skład której wchodzić miały setki tragarzy niosących dobytek wyprawy, wydawała się nieodzowna – pisała Wanda. – Wyprawa miała działać w kraju, w którym religia muzułmańska, a właściwie wynikające z niej obyczaje, znacznie ograniczała możliwości kobiet. Wzajemne ubezpieczenie działalności górskiej było też niebagatelnym argumentem przemawiającym za koncepcją dwu równoległych wypraw". To wersja oficjalna. Nieoficjalna zaś jest taka, że mężczyźni mieli kłopot z uzyskaniem pozwolenia na działalność w górach. W powstałym więc właśnie Polskim Związku Alpinizmu wymyślono, by obeszli te problemy, biorąc udział w tej samej wyprawie co kobiety. Bo one pozwolenie z pewnością dostaną.

Pierwsza polska wyprawa kobieca w góry wysokie dochodzi do skutku między innymi dzięki temu, że 1975 rok zostaje ogłoszony przez UNESCO Międzynarodowym Rokiem Kobiet. Okoliczność ta sprzyja wszelkim projektom, jakie chcą zrealizować kobiety, także w górach. (...)

W składzie wyprawy znajduje się dziesięć wspinających się w górach kobiet, w tym fotografka, lekarka i dyżurna pielęgniarka. Osiem z nich to Polki, jedna jest mieszkającą w Polsce Angielką, jedna Czeszką. Dwie posiadają dyplom inżyniera elektronika, jedna jest farmaceutką, inna artystką malarką, jest też doktorantka – fizyk jądrowy, inżynier chemik, ekonomistka oraz historyczka sztuki pracująca jako redaktorka, czyli Halina.

Himalaistki chcą wejść w czysto kobiecym zespole na dziewiczy, niezdobyty przez nikogo siedmiotysięcznik Gaszerbrum III (7952 metrów n.p.m.). Mężczyźni planują zdobyć ośmiotysięcznik Gaszerbrum II (8035 metrów n.p.m.).

Jelcz i wisior z bursztynem

Wyprawa rozpoczyna się w połowie kwietnia, kiedy samochód wyprawowy Jelcz 316, wiozący prawie dziesięć ton bagażu wspinaczy, za którego kierownicą siedzi Andrzej Łapiński, syn pani Dziuni, Wandy Łapińskiej, zarządzającej schroniskiem w Morskim Oku, wyrusza z placu Defilad w Warszawie do Pakistanu.

W ciężarówce w trzydziestokilogramowych bębnach, zapakowanych tak, by mogli je potem nieść na plecach tragarze w Karakorum, znajdują się rodzynki, herbatniki, smalec, ciężkie jak cegła radiotelefony typu Klimek, używane w Tatrach przez ratowników Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. W pakunkach są także składane aluminiowe drabiny, potrzebne wspinaczom do pokonywania w górach szczelin, ośmioosobowe namioty Himalaje, buty Lhotse, namioty bazowe Warta IV super oraz przeznaczone do zakładania wyższych obozów Turnie II, a także dezodoranty Polleny, cukier, sól, mleko, sok i barszcz czerwony – wszystko w proszku, herbata, a także zapakowana w parafinowane kartony i skrzynie z epoksydu witamina C.

Samochód przemierza Bułgarię, Turcję, Iran, Afganistan i w końcu dociera do Pakistanu.

W tym czasie, czyli w połowie maja, polskie himalaistki przylatują samolotem do Islamabadu, gdzie spotykają się z żoną pakistańskiego premiera Begum Nusrat Bhutto, która patronuje kobiecej wyprawie, tak samo zresztą jak rodzima Krajowa Rada Kobiet Polskich. (...)

Polki wręczają żonie premiera Pakistanu przywieziony z kraju prezent, wisior z bursztynem.

– Halina cieszyła się jak dziecko na ten moment, kiedy przekażą w końcu z dziewczynami premierowej Nusrat Bhutto ten naszyjnik – mówi Wanda Bojarska-Pieniak. – W ogóle ekscytowała się przed wyjazdem. A już hasło: „My, kobiety, zdobędziemy szczyt na Gaszerbrumach w samodzielnym kobiecym zespole", wynosiła wręcz na sztandar.

Halina wspomina też w swoim tekście, że kiedy powiedziała Nusrat Bhutto o swojej małej córeczce zostawionej w Polsce, premierowa była wyraźnie zaskoczona.

Matki, żony, siostry, córki i kochanki, najlepsze wspinające się w tamtym czasie w Polsce kobiety, dla których ważna jest idea alpinizmu tak zwanego kobiecego, kierują się po spotkaniu w ambasadzie w stronę gór.

Zaczynają się zgrzyty

W Dzień Matki, 26 maja, uczestnicy ekspedycji, zarówno kobiety, jak i mężczyźni, docierają do miejscowości Skardu, położonej nad Indusem, czyli rzeką, która oddziela Himalaje od Karakorum. Stamtąd ruszają prosto w góry. Jadą górskimi krętymi drogami dżipami i traktorami, na których jazda była prawdziwą torturą, jak wspominała potem Halina. Na ostatnim odcinku kierowcy pojazdów przyspieszają, rwąc do przodu w tumanach kurzu. Samochody wyglądają tak, że żal na nie patrzeć – przyczepy są na przykład pozbawione resorów – i alpiniści mają ochotę z nich wyskoczyć. W końcu wszyscy wspinacze szarzy, obolali i brudni od pyłu unoszącego się jeszcze nad samochodami docierają w komplecie na miejsce.

Kiedy znajdują się wreszcie w wiosce górskiej, pięćdziesiąt mil od Skardu, organizują karawanę, a potem idą piechotą w góry.

Żartują, że przed nimi dwutygodniowe wczasy wędrowne na dystansie około dwustu pięćdziesięciu kilometrów w poziomie i dwóch i pół kilometra w pionie. Idą z plecakami, dźwigając około dwudziestu kilogramów, w karawanie składającej się z trzystu tragarzy. Dla nich, ludzi z plemienia Balti, którzy bezbłędnie wybiorą potem drogę po lodowym polu do miejsca, na którym ma powstać baza himalaistów, Polacy kupują jeszcze na swojej trasie żywność: grubo mieloną mąkę (atta), taką, jakiej zażyczyli sobie kulisi, tłuszcz roślinny (glee) i soczewicę (dhal).

Alpiniści jeszcze nie zdążyli założyć bazy, a już w zespole zaczynają się zgrzyty.

W czasie karawany Halina nie czuje się dobrze wśród kolegów i zaczyna tęsknić za domem. „Czuję się coraz gorzej, coraz bardziej wyobcowana i zła – pisze w liście do męża. – Wczoraj wieczorem było mi już tak źle jak nigdy, widocznie nie pasuję do tego towarzystwa i vice versa. (...) Januszku mój ukochany – zwraca się do Janusza w liście – zawsze tak czule myślę o Mariannie, Tobie i domu – kochanie moje, strasznie Cię kocham, nawet nie wiesz jak bardzo i jak jestem do Was przywiązana".

O atmosferze w zespole pisze w jednym z wcześniejszych listów z tej wyprawy: „Jest tak nieprzyjemnie, jak się spodziewałam, ale mimo to trudno się przyzwyczaić zwłaszcza do chamstwa, ale to takiego, że ludzkie pojęcie przechodzi. Poza tym – Halina narzeka dalej w liście do Janusza – panuje tu taki bałagan, że nie wiadomo, co z tego wyniknie, w każdym razie nic dobrego się nie kroi".

Marsz trwa trzy tygodnie.

Wspinacze idą każdego dnia nawet przez dziesięć–dwanaście godzin, mijając po drodze górskie wioski, a potem przechodząc lodowiec Baltoro. Dla himalaistek, które niosą na plecach spory ciężar, jest to zaprawa przed tym, co je czeka w górach. „Pierwsze dni były bardzo męczące – Halina wspominała tę karawanę – mieliśmy plecaki niewiele lżejsze od ładunków kulisów, etapy były długie (od siedmiu do dwunastu godzin marszu), a większość z nas przyjechała do Pakistanu prosto »zza biurka«, zmęczona pracą zawodową i przygotowaniami organizacyjnymi".

W tamtym okresie alpiniści wiele przed wyprawą nie trenują. Na trening nie ma czasu, bo przygotowania do wyprawy pochłaniają cały wolny czas po godzinach pracy. Niektórzy znajdują na to sposób i trenują w trakcie pracy.

– Ja wbiegałem na dwudzieste czwarte piętro Pałacu Kultury, gdzie wtedy pracowałem – mówi uczestnik tamtej wyprawy Janusz Onyszkiewicz. – W przerwach między zajęciami ścigałem się z windą.

Wspinacze wierzą, że trening może im zastąpić wędrówka z ciężkim plecakiem, będąca zaprawą kondycyjną, czyli karawana.

Czekając na okna pogodowe

W końcu docierają do bazy, którą zakładają na wysokości ponad 5000 metrów n.p.m., i rozbijają namioty.

Halina pisze stamtąd list do domu, będąc najwyraźniej już w lepszym nastroju niż w czasie karawany.

„Kochani!

Jesteśmy już w Bazie, czyli w »domu« na wysokości ok. 5200 m n.p.m. Ja mieszkam w namiocie razem z lekarką i jednym kolegą — najmłodszym uczestnikiem wyprawy. (...) Czuję się dobrze i w ogóle układa się wszystko tutaj raczej dobrze. Góry są przepiękne, tylko ostatnio popsuła się pogoda i pada śnieg. W czasie dojścia opaliłam się tak, że schodzi mi cała skóra z twarzy – no ale to przejdzie. Ten list prześlę przez alpinistów francuskich, którzy schodzą na dół po zdobyciu sąsiedniej góry. Kochani, opiekujcie się Marianką i sobą i nie martwcie się o mnie. Całuję Was mocno, Hala".

Alpiniści zajęci są teraz w górach zakładaniem kolejnych obozów, wytyczaniem do nich tras, bo te stale się zmieniają, gdyż w wyniku ruchów lodowca otwierają się szczeliny nie do przejścia. Do obozów wychodzą na zmianę w różnych składach, zakładają poręczówki, krótko mówiąc – pną się do góry.

„Drogę z bazy do obozów – zależnie od pogody i naszej kondycji – pokonujemy w czasie od czterech do dwunastu godzin – Halina napisze potem o tej drodze przez lodowiec, gdzie nie ma kamieni, tylko są zwały lodu, piętrzące się w seraki, w które co rusz wpadają wspinacze. – Najtrudniej jest we mgle. Gdyby nie trasery, czyli chorągiewki na prętach, nie udałoby się nam odnaleźć drogi. W pogodne dni dokucza nam słońce, przed którym nie chronią ani okulary, ani białe kapelusze, ani też przeciwsłoneczne kremy".

Halina świetnie się czuje w obozie założonym na wysokości około 6500 metrów, gdzie czeka z kolegami na lepszą pogodę w namiotach typu „T" Turnia II. Według niej dobrze się w nich odpoczywa, zapewniają jaki taki komfort, więc można nabrać sił do ataków szczytowych.

W lipcu, tak jak w czasie całego pobytu wspinaczy w górach, zmienia się pogoda, co utrudnia wejście na szczyt, „na szczęście – jak pisała Halina – kresy pogody trwają również zazwyczaj po kilka dni i można wtedy coś zrobić".

Alpiniści wspinają się więc, siedzą w bazie i w obozach, czekając na okna pogodowe, czytają książki, bo przed wyprawą umówili się, że każdy bierze po jednej, kłócą się, kochają – na wyprawie tworzy się kilka par – myją się lub nie i mierzą się z problemami ducha i ciała. „Któryś z kolegów dostał potwornego zatwardzenia – napisze o tym himalaistka i uczestniczka wyprawy Anna Czerwińska. – Pani doktor powiedziała wtedy, że dopóki nie pokaże jej kupy, nie może jeść. No i ten facet chodził biedny po obozie, żeby tę kupę od kogoś... pożyczyć!!!".

Szczęście sprzyja mężczyznom

1 sierpnia Halina i Wanda, które pod koniec lipca dotarły wspólnie z kolegami do obozu III i plateau między Gaszerbrumem II i III, dalej idą już swoją drogą, to znaczy penetrują we dwie grań Gaszerbrumu III. Mężczyźni z kolei próbują wytyczyć w tym czasie nową drogę na Gaszerbrum II.

Kobietom nie udaje się jednak wejść na Gaszerbrum III i Halina z Wandą wycofują się do III obozu. Mężczyźni natomiast wchodzą tego dnia nową drogą na szczyt Gaszerbrumu II. „Pierwszy, i to od razu znaczny, sukces wyprawy podnosi nas na duchu, gdyż niestety nasza grań okazała się za trudna – napisze Halina o tej nieudanej próbie wejścia w kobiecym zespole na Gaszerbrum III – skalne uskoki na dole przekreśliły ją jako możliwą drogę wejścia".

„Grań okazała się nie do przebycia, w każdym razie – nie w ciągu tego dnia – opisze też tę sytuację Wanda. – Nie miałyśmy sprzętu puchowego, więc nie mogłyśmy ważyć się na biwak w takich warunkach. Na stronę chińską spadały prawie pionowe, gładkie i pozbawione śniegu płyty skalne, sama grań spiętrzała się szeregiem skalnych turniczek, trudnych uskoków, których pokonanie nastręczało duże trudności od razu na starcie z przełęczy".

Wanda wspominała, że proponowała wtedy, by przeprowadziły z Haliną kolejnego dnia rekonesans w kuluarze, ale, jak napisała: „Halina nie miała ochoty podchodzić jeszcze raz na przełęcz".

Halina i Wanda schodzą więc razem po rekonesansie drogi na Gaszerbrum III do obozu III, a potem także do bazy.

Za tydzień okazuje się, że mężczyznom szczęście dalej sprzyja. 9 sierpnia na Gaszerbrum II wchodzą także trzej inni polscy himalaiści, tym razem drogą pierwszych zdobywców, Austriaków. W zespole znów pojawia się radość, że mężczyznom się udało.

Atmosfera wśród kobiet robi się natomiast nerwowa.

Trwa kobieca wyprawa, a nie ma przecież tego zakładanego czysto kobiecego wejścia. Mężczyźni mają sukcesy w czasie „Ladies Himalaya Expedition", jak mówi się też o tej wyprawie, a z wejścia kobiet na Gaszerbrum III nici.

„Czasu zostaje coraz mniej, już prawie dwa miesiące prowadzimy akcję górską – podsumowywała ten moment Halina – i aby ostateczny atak miał szansę powodzenia, musi nastąpić jak najszybciej".

Kobiety mobilizują się więc i ruszają do ataku.

W górę na Gaszerbrum III idą teraz dwa zespoły, w których są jednak zarówno kobiety, jak i mężczyźni, którzy mają w razie czego „ubezpieczyć" alpinistki. To znaczy wspomóc je, by osiągnęły cel wyprawy.

Zespoły idą w jednodniowym odstępie.

Halina jest w drugiej grupie. Wanda idzie w pierwszej. Himalaiści idą do obozu I, potem docierają do II.

„11 sierpnia rano wyruszamy do obozu III – opisywała dalszą drogę Halina – pogoda jest ładna, idziemy dosyć szybko do góry".

I tu niespodzianka.

Wanda, która idzie w pierwszej grupie wspinaczy i jest wyżej niż Halina, podejmuje nagle decyzję, żeby wejść teraz na Gaszerbrum III z mężczyznami, a nie czekać na koleżanki z drugiej grupy. Rezygnuje więc z wejścia na szczyt w czysto kobiecym zespole.

W chwili dotarcia do miejsca, gdzie stoją namioty w obozie III, Halina z resztą grupy widzi w górnej partii kuluaru cztery osoby. Z jednej strony cieszy się, że koledzy dotarli tak wysoko, z drugiej jest wściekła, że Wanda zmieniła decyzję.

Wanda zapowiadała przecież od początku tej „kobiecej" wyprawy, że to kobiety mają wejść na siedmiotysięczny dziewiczy, przez nikogo nietknięty szczyt. I po to jest organizowana „kobieca" ekspedycja. To jest jej główny cel.

Z minuty na minutę Halina, uświadamiając sobie, co się stało, złości się coraz bardziej.

Patrzy na wspinaczy, kobiety i mężczyzn wchodzących na Gaszerbrum III, na który zgodnie z założeniami Wandy miały wejść tylko kobiety, i nie może uwierzyć w to, co widzi. Z zakładanego celu nici!

– To kurwa! – wścieka się na Wandę.

W rozmowie przez radiotelefon z bazą i z zespołem Wandy zachowuje jednak spokój.

„Gratulacje od nas wszystkich, no i w takim razie jest sprawa do uzgodnienia, jutro startujemy we czwórkę na Gaszerbrum II. Zgoda?" – zwraca się do Wandy. „Myślę, że jakby się to udało, to byłoby genialnie" – odpowiada jej Wanda.

W czasie tej krótkiej rozmowy Halina informuje zatem Wandę, że ona i jej koledzy z zespołu, czyli alpinistki Krystyna Palmowska, Anna Okopińska i pakistański oficer łącznikowy, kapitan Saeed Ahmed Malik, idą 12 sierpnia na ośmiotysięcznik Gaszerbrum II.

A to oznacza, że Halina daje sobie teraz szansę zapisania się w historii.

Fragment książki Anny Kamińskiej „Halina. Dziś już nie ma takich kobiet", która ukazała się nakładem Wydawnictwa Literackiego. Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

W 1975 roku polskie alpinistki z Haliną na czele jadą po raz pierwszy na kobiecą wyprawę w góry wysokie. Wyjeżdżają w Karakorum. Jest to pierwsza w historii narodowa wyprawa Polek. „Drżyjcie himalajskie szczyty. Alpinistki ostrzą czekany" – zapowiada tę ekspedycję „Sztandar Młodych".

Wyprawą kieruje Wanda Rutkiewicz i to ona dobiera sobie zespół. Mimo złych doświadczeń w Pamirze zaprasza do tego grona także Halinę. Nie ma przecież wtedy w Polsce bardziej doświadczonej alpinistki niż Krüger-Syrokomska.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi