Po zmroku brama miasta była zamykana na klucz. Jeśli ktoś nie zdążył wrócić przed zachodem słońca i nie miał ze sobą latarni, mógł stracić życie. Taki rodzaj godziny policyjnej w kraju, w którym to sułtan decydował, kto i kiedy może wyjechać za granicę, kto może się kształcić czy wziąć ślub. Kraj podobnej wielkości jak Polska. A w nim zaledwie trzy szkoły, dziesięć kilometrów dróg, dwie placówki medyczne, prowadzone przez zagranicznych misjonarzy, niewolnictwo i prawie powszechny analfabetyzm. Oman przed 23 lipca 1970 r. Tego dnia władzę w kraju przejął – szczerze dziś opłakiwany przez rodaków i żegnany ze smutkiem przez wielu światowych przywódców – sułtan Kabus ibn Said.
Wcześniej królowały analfabetyzm i bieda. Rozmawiać publicznie można było najwyżej przez 15 minut. Okulary przeciwsłoneczne były zakazane. Radio uznawano za diabelski wynalazek. Podobne prawa chciał wprowadzić pierwszy władca sąsiedniej Arabii Saudyjskiej, ale otoczenie zdołało przekonać monarchę, że skoro przez radio można transmitować czytanie Koranu, to może nie jest to aż tak zupełnie diabelskie. Tam ten argument zadziałał, w Omanie już nie.
Bezkrwawy zamach stanu
Jedyny syn sułtana Saida ibn Taimura kształcił się w Wielkiej Brytanii. Najpierw w prywatnej szkole, potem w Królewskiej Akademii Wojskowej Sandhurst. Zanim wrócił do kraju w 1966 r., trochę podróżował po świecie. Uznając, że syn zetknął się z zepsuciem i zagrożeniem, ojciec zamknął go po powrocie w areszcie domowym w Salali na południu kraju.
Wtedy trwała już rebelia – przez niektórych nazywana wojną – w Zufarze na południu Omanu. Początkowo wywołana przez konserwatywnie nastawionych przywódców plemiennych, z czasem znalazła poparcie sił lewicowych w sąsiednim Jemenie. Ludowo-Demokratyczna Republika Jemenu wsparła rebeliantów. Wielka Brytania, od lat mocno związana z sułtanatem Omanu, wysłała misję wojskową, nie chcąc dopuścić do rozpadu kraju.