Prywatna wojna Jürgena Coningsa

Uzbrojony uciekinier z belgijskiej armii zmusił do ukrycia się słynnego naukowca. Ale w wojnie przeciwników obostrzeń pandemicznych z ich zwolennikami to ci drudzy są górą.

Publikacja: 11.06.2021 10:00

W Brukseli od tygodni odbywają się rozpędzane przez policję imprezy przeciwników obostrzeń pandemicz

W Brukseli od tygodni odbywają się rozpędzane przez policję imprezy przeciwników obostrzeń pandemicznych. Ostatnio pojawiają się na nich plakaty z poparciem dla zbiegłego kaprala

Foto: Reuters, Forum

Wtorek, 18 maja, to data, którą na zawsze zapamięta Marc Van Ranst, najbardziej znany belgijski wirusolog. – Jak co dzień byłem wtedy w pracy w laboratorium w szpitalu uniwersyteckim w Leuven. Nieoczekiwanie zadzwonił do mnie burmistrz mojego miasta, żeby mnie uprzedzić, że w drodze po mnie jest już policja. Wcześniej odebrała moją żonę z pracy i mojego syna ze szkoły. Dostaliśmy pięć minut na spakowanie się, głównie ubrania, a potem zostaliśmy przewiezieni w bezpieczne miejsce – wspominał potem naukowiec w rozmowie z dziennikiem „Le Soir".




Z wyrzutnią rakiet w bagażniku

Do ochrony policyjnej Van Ranst był już przyzwyczajony od prawie roku, bo latem 2020 r. zaczął otrzymywać groźby od ludzi niezadowolonych z obostrzeń sanitarnych w Belgii. Stał się ich celem nie tylko jako jeden z rządowych doradców i wirusolog, ale przede wszystkim jako osobowość medialna. Inni naukowcy nie wypowiadali publicznie tak ostro swoich sądów jak ten 56-letni Flamand, nie wchodzili bezustannie w polemiki z przeciwnikami obostrzeń, nie krytykowali otwarcie polityków. Tym razem jednak sytuacja okazała się na tyle poważna, że sama policyjna ochrona w miejscu zamieszkania już by nie wystarczyła. Konieczne było wywiezienie Van Ransta w nieznane nikomu miejsce.

Dzień wcześniej Jürgen Conings, 46-letni żołnierz, opuścił swój dom w Lanklaar, w Limburgii, prowincji we wschodniej Belgii. Typowe flamandzkie osiedle identycznych budynków jednorodzinnych z szarobrązowej cegły, z panelami słonecznymi na dachach. W samochodzie miał potężny arsenał broni, w tym przenośne wyrzutnie rakietowe, wyniesiony z magazynów wojskowych, do których miał dostęp jako osoba posługująca się najwyższym certyfikatem bezpieczeństwa. W domu zostawił listy, odczytane potem przez jego partnerkę, która podniosła ogólnokrajowy alarm.

Po drodze pojechał na grób rodziców, by złożyć tam swoje odznaczenia wojskowe – znak, że żegna się z armią na zawsze. Spędził dwie godziny przed domem Van Ransta w Willebroeck, w prowincji Antwerpii, i zniknął. Ale listy pozostały. A w nich niezadowolenie z obostrzeń sanitarnych w Belgii, z polityków i wirusologów odbierających ludziom wolność. I zapowiedź ataku na Van Ransta, a także na meczety. Gwendy, jego partnerka, natychmiast skontaktowała się z policją. Wystąpiła też z zamazanym wizerunkiem w telewizji VTM. – Jürgen, jeśli jeszcze żyjesz, niech nie będzie ofiar. Niech to wszystko się skończy. Dla mnie, dla mojej rodziny. Zatrzymaj to – powiedziała.

Żadnych śladów

Kilka tygodni od tego wydarzenia sytuacja się nie zmieniła. Gdy oddajemy to wydanie „Plusa Minusa" do druku, Connings ciągle jest na wolności. Policja cały czas sądzi, że może przebywać w swojej rodzinnej Limburgii. To tam koncentrowały się poszukiwania przez pierwsze dni. Dziesiątki policjantów z psami, helikoptery i drony przeczesywały lasy parku narodowego Hoge Kempen. Ale Connings, kapral z 15-letnim doświadczeniem w armii, weteran misji w Iraku, Afganistanie i Kosowie, nawet jeśli tam był, to wiedział, jak się ukryć. Przed podczerwienią emitowaną z góry przez helikoptery i drony mógł się chronić pod sosnowymi gałęziami, ukrywającymi ciepło emitowane przez ciało. Policyjne psy mógł gubić, przekraczając liczne na tym terenie cieki wodne. A jedzenie? Na pewno zabrał ze sobą zapasy, wiadomo zresztą, że dzień przed zniknięciem wypłacił 3 tys. euro – maksymalny limit gotówki. W ostateczności mógł upolować jakieś nieduże zwierzę.

– W czasie szkolenia w armii dostajemy żywego kurczaka. Musimy go zabić bez najmniejszego hałasu, wyrwać pióra, pociąć i upiec na ogniu. A potem zakopać resztki na głębokości co najmniej 30 centymetrów. Jesteśmy wyszkoleni, aby nie zostawiać żadnych śladów – opowiadał w belgijskich mediach anonimowo jeden z kolegów uciekiniera.

Druga opcja to kryjówka u któregoś z dawnych kolegów. Nawet jeśli inni nie podzielają jego poglądów, to rozumieją frustrację, może stres i problemy psychiczne po przebytych misjach. Jego zdjęcie zostało opublikowane przez jednego z towarzyszy zagranicznych misji na prywatnej grupie wojskowej. Napisał, że nie popiera jego ideałów i jego obecnych czynów, ale że to „poważny" i „miły" kolega, któremu należy się życie bez dramatów. Post polubiono 3 tys. razy. Inny żołnierz w anonimowym wywiadzie wskazywał, że armia nie dość uważnie zajmuję się problemami psychicznymi żołnierzy i że to może być przypadek Coningsa. Pod uwagę bierze się też scenariusz samobójstwa, ale to raczej długoterminowa ostateczność. Uciekinier mógł się na nią zdecydować zmęczony ciągłym ukrywaniem się i brakiem możliwości wykonania swojego planu.

Najgorsza opcja to zmylenie przeciwnika. Zasugerowanie, że celem jest Van Ranst, pozorowanie ucieczki do parku Hoge Kempen i porzucenie tam samochodu z częścią broni miałoby być tylko zasłoną dymną, żeby w kluczowych pierwszych dniach odwrócić uwagę policji od innych opcji. A faktycznie mógł mieć gdzieś z góry przygotowaną kryjówkę i planuje tam zamach w zupełnie innym miejscu niż Limburgia, gdzie ośrodki dla azylantów i miejsca kultu muzułmańskiego są już pod ochroną. Niektórzy obserwatorzy w mediach nieśmiało wskazują na najgorsze paralele: zamach w 2019 roku na meczety w Christchurch w Nowej Zelandii, w którym zginęło 51 osób, czy atak Andersa Breivika w 2011 roku w Oslo i na norweskiej wyspie Utoja, który kosztował życie 77 osób. Obaj sprawcy jak Conings byli białymi nacjonalistami. I obaj jak Belg dysponowali potężnym arsenałem broni.

Gdy wybuchnie pandemia salsy

W jaki sposób Conings zdołał przetrwać w armii i został wpuszczony do magazynu broni? To właśnie teraz starają się wyjaśnić różnego rodzaju komisje. Wiadomo, że OCAM – belgijski organ śledzący radykałów i mający za zadanie wykrywać zagrożenia terrorystyczne na najwcześniejszym możliwym etapie – zadziałał wzorowo. Zauważył jego rasistowskie wypowiedzi na Facebooku i jego akces do nacjonalistycznej partii flamandzkiej Vlaams Belang w kwietniu 2020 roku. Wiadomo też, że Conings szkolił członków Vlaams Legioen – legionu flamandzkiego. To paramilitarna grupa skrajnej prawicy, nazwana tak na cześć oddziałów flamandzkich walczących u boku Niemców w czasie II wojny światowej w Ardenach. Wiąże się ją m.in. z planami zamachów, w tym podpalenia centrum dla azylantów. Na początku 2021 roku OCAM sklasyfikował Coningsa jako „potencjalnie brutalnego ekstremistę", a następnie podniósł poziom zagrożenia do 3 w skali od 1 do 4. Na bieżąco przekazywał informacje do wywiadu wojskowego, ale tam sprawa utknęła na biurokratycznej mieliźnie.

Wybór Marca Van Ransta na cel ataku nie był przypadkowy. Jeśli ktoś uważa koronawirusa za spisek światowych elit, szczepionki za genialny biznesplan Big Pharmy, a obostrzenia życia społecznego za celowy zamach na ludzką wolność i za początek autorytaryzmu, to może nienawidzić polityków. Tyle że w Belgii odpowiedzialność jest rozmyta. W pierwszej fazie pandemii na czele gabinetu tymczasowego stała Sophie Wilmes, od września 2020 roku premierem jest Alexander De Croo. Za każdym razem to wielopartyjne koalicje, do tego zmuszone – taki jest ustrój Belgii – do konsultowania wszystkie swoich decyzji o obostrzeniach z rządami regionalnymi.

Kogo zatem nienawidzić? Premiera Belgii, Walonii, Flandrii czy Brukseli? A może jednego z dziewięciu (!) ministrów zdrowia? O wiele łatwiej wylać swoje frustracje na człowieka, który sam ustawia się na pierwszej linii frontu. Taki jest Marc Van Ranst, nadaktywny medialnie zwolennik zamykania gospodarki i głośny krytyk polityków. W 2009 roku odpowiadał za walkę z zagrożeniem wirusem świńskiej grypy. Dziesięć lat później, w debacie zorganizowanej przez londyński Chatham House, tak wyłożył swoje komunikacyjne credo: – Musisz być wszechobecny od pierwszego dnia. Aby przyciągnąć uwagę mediów, zawierasz z nimi umowę: powiesz im wszystko, a jeśli do ciebie zadzwonią, odbierzesz telefon.

Wyjaśnił, że w ten sposób uzyskuje maksymalny zasięg, a media nie będą szukać alternatywnych głosów. – Jeśli to zrobisz, znacznie łatwiej będzie przekazać twoją wiadomość – dodał. Według niego dzięki temu Belgowie byli w 2009 roku znacznie spokojniejsi niż Brytyjczycy, Francuzi czy Holendrzy. Strategia sprawdziła się w czasach wirusa, który ostatecznie okazał się niegroźny z punktu widzenia całej populacji, ale forsowana w czasie pandemii uczyniła Van Ransta wrogiem numer jeden wszystkich tych, którzy sprzeciwiają się ograniczeniom pandemicznym.

Flamand podtrzymywał zainteresowanie kontrowersyjnymi uwagami. Gdy na jednym z przystanków pojawił się napis: „Van Ranst, pocałuj mnie w jaja!", wypalił, że dziękuje za miłe zaproszenie, ale „nie pozwalają na to obowiązujące restrykcje sanitarne". W kryjówce od kilku tygodni dalej nie przestaje wchodzić w polemiki polityczne. O rozpętanie nagonki na naukowców, która w skrajnych przypadkach może prowadzić do śmiertelnych gróźb, oskarża Vlaams Belang. – Stworzyliście równię pochyłą. Mówicie ludziom: możecie obrażać wirusologów, możecie wszystko z nimi zrobić – powiedział.

Nacjonalistów krytykował zresztą publicznie wcześniej, bez związku z pandemią. A teraz krytykę ułatwia mu fakt, że Conings był przez rok członkiem Vlaams Belang.

Van Ranst zasłynął też w sąsiedniej Holandii, gdzie wszedł w polemikę z Willemem Engelem, liderem holenderskich antyszczepionkowców. Engel bez współczucia napisał na Twitterze, że naukowiec był w rzeczywistości autorem własnego nieszczęścia, ponieważ jako czołowy wirusolog pracujący dla rządu był współwinny zasiania „pandemii strachu". W odpowiedzi Van Ranst zauważył, że Engel jest z zawodu nauczycielem tańca. – Kiedy wybuchnie pandemia salsy, z wielką przyjemnością cię wysłucham. Ale w tej chwili mam w dupie to, co masz do powiedzenia. I każdy w Holandii też powinien – odparował wirusolog.

Niedostępny włoski przystojniak

Dla pandemicznych sceptyków Conings już stał się bohaterem, choć trudno ocenić zasięg jego sławy. W Brukseli od wielu tygodni regularnie odbywają się rozpędzane przez policję imprezy przeciwników obostrzeń. Już po aferze Coningsa na demonstracji z udziałem przyjezdnych z Holandii, Niemiec i Austrii pojawiły się plakaty z poparciem dla zbiegłego kaprala. Stworzona na Facebooku grupa z wyrazami sympatii dla niego w pewnym momencie zebrała 45 tys. członków, zanim została zamknięta przez portal 25 maja. – Strony chwalące terrorystów, takich jak Jürgen Conings, nie są dozwolone na Facebooku i Instagramie – brzmiało wyjaśnienie rzecznika prasowego amerykańskiego koncernu.

Tego samego dnia powstała grupa o identycznej nazwie na Telegramie – internetowym komunikatorze zapewniającym anonimowość uczestników i wykorzystywanym np. przez zwolenników Trumpa. Grupa „Als 1 man achter Jurgen!!", czyli „Jak jeden mąż za Jürgenem!!", ma obecnie około 3,5 tys. członków. W logo grupy jest podobizna Coningsa i dodatkowo hasło: „Gdy tyrania staje się prawem, opór staje się obowiązkiem". Większość wpisów jest po niderlandzku, co oznacza, że sława Coningsa obejmuje przede wszystkim kręgi flamandzkie. I, jak wynika z treści załączonych filmików czy linków, jest forum dla antyszczepionkowców, przeciwników paszportów szczepionkowych i restrykcji sanitarnych, ale także dla flamandzkich nacjonalistów czy negacjonistów Holokaustu. Autorzy wielu materiałów wyrażają strach przed rosnącymi wpływami islamu i przekonanie, że pandemia jest wykorzystywana do dalszego ograniczania swobód obywatelskich i wolności słowa.

Wiele słów krytyki pada pod adresem koalicji rządzącej zwanej Vivaldi – od czterech pór roku, bo są tam cztery opcje polityczne: liberałowie, chadecy, socjaliści i zieloni. Nie ma natomiast dwóch największych partii flamandzkich – skrajnie prawicowego Vlaam Belang i nieco mniej skrajnej N-VA. To wielu Flamandom daje poczucie, że nie mają wpływu na losy kraju. Na grupie widać też wpisy wskazujące, że pod pretekstem rozprawiania się z rasizmem w armii w reakcji na aferę Coningsa może dojść do rugowania Flamandów.

Założyciel grupy ukrywa się pod pseudonimem Italian Stallion. To oznacza przystojniaka włoskiego pochodzenia, takim pseudonimem posługiwał się Rocky, bohater filmowy grany prze Sylvestra Stallone'a. Próbowaliśmy nawiązać kontakt z „włoskim przystojniakiem" na Telegramie, ale nie odpowiedział. 

Wtorek, 18 maja, to data, którą na zawsze zapamięta Marc Van Ranst, najbardziej znany belgijski wirusolog. – Jak co dzień byłem wtedy w pracy w laboratorium w szpitalu uniwersyteckim w Leuven. Nieoczekiwanie zadzwonił do mnie burmistrz mojego miasta, żeby mnie uprzedzić, że w drodze po mnie jest już policja. Wcześniej odebrała moją żonę z pracy i mojego syna ze szkoły. Dostaliśmy pięć minut na spakowanie się, głównie ubrania, a potem zostaliśmy przewiezieni w bezpieczne miejsce – wspominał potem naukowiec w rozmowie z dziennikiem „Le Soir".

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi