Nie uda się ocalić wszystkich polskich zabytków na Wschodzie

Ważna część naszej spuścizny kulturowej znajduje się na terytorium innych państw. Bez tamtejszych zabytków architektury i sztuki, archiwaliów, bibliotek i cmentarzy nie można zrozumieć polskiej przeszłości ani o niej opowiedzieć. Ich ochrona jest wyzwaniem, przed jakim stanęło polskie państwo po 1989 r. Jak sobie z tym poradziliśmy?

Publikacja: 03.07.2020 18:00

Nie uda się ocalić wszystkich polskich zabytków na Wschodzie

Foto: Tomasz Wierzejski, Fotonova

Nie zawsze pamiętamy, że Lwów to jedno z nielicznych dużych miast II Rzeczypospolitej, jakie niemal nie ucierpiało w czasie II wojny światowej. To również miejsce szczególnego nagromadzenia zabytkowej architektury związanej z polską kulturą i historią. W tamtejszej Bibliotece im. Stefanyka, która przejęła ok. 70 proc. przedwojennych zbiorów Zakładu Narodowego im. Ossolińskich, przez ponad wiek zaborów pełniącego funkcję narodowej książnicy Polaków, jest przechowany m.in. jedyny na świecie komplet XIX-wiecznych wydawnictw opublikowanych w języku polskim. To we Lwowie – a nie w Warszawie czy Krakowie – znajduje się największy zbiór archiwaliów dotyczący dziejów Polski, a w Lwowskiej Galerii Sztuki (do 1998 r. Lwowskiej Galerii Obrazów) jedna z najpełniejszych kolekcji polskiego malarstwa od końca XVIII po początek XX wieku. W kijowskiej Narodowej Bibliotece Narodowej Ukrainy im. Wiernadskiego przechowywany jest księgozbiór zamkowy Stanisława Augusta Poniatowskiego, zakupiony w 1805 r. przez Tadeusza Czackiego dla Liceum Krzemienieckiego. Z kolei w mińskich bibliotekach znalazł się m.in. słynny księgozbiór Radziwiłłów z Nieświeża, a w zbiorach muzeum w Drohobyczu znajdują się ostatnie, powstałe w dramatycznych okolicznościach, prace malarskie Brunona Schulza. Podobne przykłady można mnożyć.

Wszystkie te zbiory oraz liczne zabytki architektury, w tym kolegiata w Żółkwi, katedra lwowska, cmentarze Łyczakowski i Orląt, twierdza w Kamieńcu Podolskim, zamek w Grodnie czy dwory Mickiewicza w Nowogródku i Słowackiego w Krzemieńcu są jednymi z najważniejszych, używając określenia francuskiego historyka Pierre'a Nora, polskich „les lieux de mémoire", czyli trwających przez pokolenia punktów krystalizacyjnych „zbiorowej pamięci i tożsamości, które stanowią część społecznych, kulturowych i politycznych zwyczajów".

Bilans trzydziestolecia

Trzy dekady niepodległości Ukrainy i Białorusi to dobra okazja do postawienia pytania o bilans naszej polityki wobec dóbr kultury, które współczesna Polska uznaje za nieodłączną część swojej narodowej spuścizny. Jednocześnie nie wolno zapominać, że również Ukraińcy i Białorusini uznają je za część swojego dziedzictwa. Ale przecież po części jest to także dziedzictwo litewskie, żydowskie i ormiańskie.

Punktem wyjścia musi być zauważenie, że na stan zachowania dziedzictwa na terenach dawnej Rzeczypospolitej ogromny wpływ miała polityka Związku Sowieckiego, który celowo wymazywał z krajobrazu kulturowego ziem białoruskich i ukraińskich wszystko, co świadczyło o ich niesowieckiej przeszłości. W rezultacie co najmniej 30–40 proc. zabytków zostało zniszczone, a znaczna większość zachowanych jest zaniedbana lub znajduje się w stanie złym lub bardzo złym. Dodatkowo przemiany ekonomiczne i społeczne, jakie miały miejsce w obu krajach po upadku komunizmu, często miały negatywny wpływ. Wiele obiektów było przez lata użytkowanych przez szkoły czy spółdzielnie rolnicze – podobnie jak w PRL – a z czasem zostało opuszczonych. Według oficjalnych danych na Białorusi udało się odnowić niecałe 25 proc. obiektów zabytkowych. Na Ukrainie aż 60 proc. zabytków architektury o znaczeniu ogólnokrajowym znajduje się w stanie złym, a 10 proc. w dramatycznym. Oznacza to, że większość ocalałych dóbr kultury wymaga kompleksowej i kosztownej konserwacji. Na państwo polskie spada obowiązek uczestniczenia w ochronie tego, co pozostało.

Po 1989 r. zaczęto tworzyć system instytucji zajmujących się polskimi dobrami kultury poza krajem. Już w 1990 r. powstał urząd pełnomocnika rządu do spraw polskiego dziedzictwa kulturalnego za granicą, wspierający m.in. prace konserwatorskie, inwentaryzatorskie i badawcze, a także zajmujący się problemem rewindykacji dóbr kultury. Po dekadzie, w 2001 r., jego obowiązki przejął specjalny departament w Ministerstwie Kultury. Ogromne zasługi ma też działająca do 2016 r. Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, zajmująca się choćby odbudową przedwojennych zabytkowych cmentarzy i kwater wojskowych, w tym Cmentarza Orląt we Lwowie.

Ocalić to, co przetrwało kataklizmy

Wreszcie w 2017 r. powstał Narodowy Instytut Polskiego Dziedzictwa Kulturowego za Granicą Polonika, czyli wyspecjalizowana instytucja państwowa zajmująca się ochroną, badaniem i popularyzacją polskiej spuścizny. Jej utworzenie należy uznać za bardzo potrzebną decyzję, Wschód zaś w naturalny sposób stał się priorytetem jej działalności. Należałoby wymienić także inne inicjatywy, jak program „Gaudae Polonia", realizowany od 2003 r. przez Narodowe Centrum Kultury, dzięki któremu na stypendiach w naszym kraju przebywało ponad stu ukraińskich i białoruskich konserwatorów sztuki, muzealników i innych osób zajmujących się ochroną dziedzictwa kulturowego.

W ubiegłym 30-leciu wiele udało się zrobić – można wymienić prace konserwatorskie kolegiat w Żółkwi i Ołyce, renowację katedry łacińskiej i ormiańskiej we Lwowie czy nagrobków na tamtejszym Cmentarzu Łyczakowskim. Mniejsze lub większe polskie wsparcie dotarło do kilkudziesięciu zabytków sakralnych.

Choć sporo udało się osiągnąć, to nieuchronnie pojawia się pytanie, czy zrobiono wystarczająco dużo. W opublikowanym w 2017 r. raporcie Najwyższej Izby Kontroli podkreślono, że po 1989 r. „nie przyjęto w Polsce całościowej, uwzględniającej długoterminową perspektywę, strategii ochrony polskiego dziedzictwa narodowego". Jej brak zaś „utrudniał prowadzenie całościowej polityki w zakresie ochrony polskiego dziedzictwa narodowego za granicą". Co więcej, po 1989 r. ochrona polskich dóbr kultury na Białorusi i Ukrainie nigdy nie znalazła się wśród istotnych priorytetów naszego państwa. Owszem, Polska jest największym zagranicznym donatorem i zarazem jedynym, którego zaangażowanie w konserwację dóbr kultury w tych krajach ma charakter wieloletni i systemowy. Jednak potrzeby są znacznie większe. Szczególnie biorąc pod uwagę wciąż pogarszający się stan wielu zabytków i zdumiewająco niski poziom zaangażowania finansowego Kijowa i Mińska w ratowanie tego, co przetrwało kataklizmy XX wieku.

Mocny fundament

Nie jest możliwe dokładne wyliczenie polskich środków wydanych po 1991 r. na renowację dóbr kultury w tych państwach ze względu na wielość działań formalnych i nieformalnych, w tym Kościoła katolickiego i organizacji społecznych. Natomiast łączna suma funduszy przeznaczonych w latach 2008–2019 na projekty konserwatorskie na Ukrainie i Białorusi przez MKiDN, Senat RP i Instytut Polonika wyniosła ok. 62 mln zł, w tym niemal 83 proc. przeznaczono na projekty w tym pierwszym kraju. Suma ta wzrośnie do ok. 100 mln zł, gdy dodamy wydatki na odnowienie polskich cmentarzy i kwater wojskowych. Oznacza to, że wydawaliśmy średnio 8 mln zł rocznie na przestrzeni 12 lat, choć w ciągu ostatnich trzech widoczne jest zwiększenie wydatkowanych środków.

Jak ocenić tę sumę? Na pierwszy rzut oka jest znacząca, ale pamiętać należy, jak kosztownym i czasochłonnym procesem jest konserwacja zabytków. Jeśli jednak porównamy ją do wydatków na odnowę niektórych obiektów w Polsce, to okaże się symboliczna. Dajmy przykład jedynie dwóch zabytków z Zamościa. Trwająca rewitalizacja historycznego budynku Akademii Zamojskiej kosztować będzie 41,5 mln zł, a rewitalizacja kościoła franciszkanów niemal 24 mln zł. W obu przypadkach istotny jest wkład środków unijnych. Można też podać inny przykład: szacunkowy koszt budowy jednego kilometra autostrady w naszym kraju w latach 2017–2018 wyniósł 47,5 mln zł. Ujmując to dosadnie, środki przeznaczone przez 12 lat na ocalenie dziedzictwa wielu pokoleń mieszkańców dawnej Rzeczypospolitej odpowiadają wartości 2 kilometrów szybkiej drogi.

W tym roku Instytut Polonika przeznaczy na ochronę dziedzictwa za granicą ok. 6 mln zł, a MKIDN ponad 21 mln zł (suma ta dotyczy także wsparcia miejsc pamięci, archiwów i bibliotek i muzeów poza Polską). Znaczna większość tych środków trafi nie na Wschód, ale na Zachód. Wydatki państwa polskiego regularnie rosną, ale jeśli ich efekt ma być zauważalny i mieć realny wpływ na stan zachowania naszego dziedzictwa na Wschodzie, to niezbędne jest ich znaczące zwiększenie, zwłaszcza na Instytut Polonika. Należałoby także rozważyć stworzenie specjalnego funduszu przeznaczonego na wieloletnie finansowanie projektów konserwatorskich na Ukrainie i Białorusi, który zostałby jednorazowo zasilony znaczącą sumą z budżetu państwa. Był już taki przypadek: z inicjatywy MKiDN na mocy specjalnej ustawy w 2017 r. 100 mln zł przekazano Fundacji Dziedzictwa Kulturowego jako kapitał wieczysty, z którego ma być finansowana konserwacja i opieka nad Cmentarzem Żydowskim w Warszawie.

Postulat stworzenia takiego funduszu rozwijamy w naszym obszernym raporcie nt. polskich dóbr kultury na Wschodzie, wydanym w maju 2020 r. przez Ośrodek Studiów Wschodnich, jednak nie jesteśmy jedyni. Pomysł od pewnego czasu krąży w środowisku osób zajmujących się polskim dziedzictwem na Wschodzie. Być może takim funduszem mógłby zarządzać Instytut Polonika lub należałoby stworzyć nową fundację Skarbu Państwa, co pozwoliłoby m.in. na uniknięcie ograniczeń związanych z rocznym rozliczaniem środków, co w przypadku konserwacji zabytków jest poważnym utrudnieniem. Kluczowe jest jednak, aby powstał instrument wsparcia „niezależny od bieżącej polityki", gier partyjnych i środowiskowych. Sprawa jest na tyle istotna, że wymaga bezprecedensowych rozwiązań.

Wszystkiego nie uratujemy

Nawet jeżeli udałoby się znacząco zwiększyć zaangażowanie finansowe Polski, to i tak nie uda się ocalić wszystkich polskich zabytków na Wschodzie. Trzeba się z tym pogodzić. Skala wieloletnich zaniedbań, skrajnie niskie nakłady na ten cel z budżetu ukraińskiego i białoruskiego, a także ogrom pracy do wykonania każą patrzeć na problem realistycznie. Konieczne jest zatem przemyślenie sposobu podejścia do zabytków. Dotychczas dominował model wieloletniego zaangażowania strony polskiej – czego dobrym przykładem są prace prowadzone przy kolegiacie w Żółkwi od początku lat 90. aż do dzisiaj.

Wartością była nie tylko konserwacja, lecz i zdobywanie praktyki przez polskich oraz – co istotne – ukraińskich i białoruskich konserwatorów, a także stała obecność w miejscach uznanych za ważne dla polskiego dziedzictwa. Lecz jest też inne podejście – za najważniejsze uznaje się szybką restaurację zabytkowych obiektów, co ma fundamentalne znaczenie w przypadku tych, które zagrożone są całkowitym zniszczeniem. Być może, zwłaszcza w przypadku mniejszych obiektów, warto wspierać finansowo renowację najbardziej zagrożonych obiektów.

Należy również połączyć wspieranie renowacji zabytków z rosnącą w ostatnich latach polską pomocą rozwojową dla Białorusi i Ukrainy. Pozwoliłoby to połączyć wspieranie rozwoju naszych wschodnich sąsiadów z zabiegami o zachowanie własnego dziedzictwa, ale też pomagałoby tworzyć finansowe podstawy dla jego dalszego funkcjonowania. Renowacja zabytkowej architektury miejskiej w mniejszych ośrodkach przyczyniłaby się do wzrostu ich atrakcyjności turystycznej. Wyzwaniem jest także – nie tylko na Białorusi i Ukrainie – zapewnienie „dalszego życia" odrestaurowanym zabytkom.

Trzeba pamiętać o sytuacji gospodarczej Białorusi i Ukrainy. Oba kraje jeszcze długo nie będą miały możliwości należytego zadbania o dobra kultury, a przecież ostatecznie to tylko ich decyzje (lub ich brak) będą miały wpływ na przetrwanie wspólnego dziedzictwa. Wyzwaniem zaś są nie tylko skąpe środki finansowe, jakie przeznacza się na Białorusi i Ukrainie na ochronne dóbr kultury, ale też brak systemowej państwowej ochrony dziedzictwa kulturowego, a polityka wewnętrzna w tej sferze ma charakter wybiórczy i dotyczy tylko niektórych pojedynczych, najbardziej spektakularnych obiektów.



Dobre przykłady

Trzy problemy związane z ochroną dóbr kultury na Białorusi i Ukrainie wydają się kluczowe. Pierwszy to niska jakość prac konserwatorskich, większość z nich bowiem w obiektach zabytkowych wykonują firmy budowlane bez specjalistycznego przygotowania i najczęściej przy użyciu najtańszych materiałów. Drugi problem to brak państwowej służby konserwatorskiej, która pełniłaby funkcje ochronne i kontrolne, w związku czym znaczna część prac jest prowadzona bez stosownych zezwoleń. Trzeci z problemów polega na tym, że w systemie edukacji jest za mało kierunków kształcących konserwatorów sztuki, a istniejące specjalizacje nie zapewniają fachowców we wszystkich dziedzinach konserwacji obiektów zabytkowych, co jest dziedzictwem jeszcze z czasów sowieckich.

Z problemów tych zdaje sobie sprawę wielu tamtejszych ekspertów, wszystkie zostały też wymienione w przyjętej na Ukrainie w 2018 r. koncepcji polityki państwowej mającej na celu zreformowanie systemu ochrony nieruchomości stanowiących dziedzictwo kulturowe. Wskazano tam też nieefektywny system prawny w sferze ochrony dóbr kultury, niewystarczający poziom państwowego finansowania ich konserwacji oraz brak wyspecjalizowanych kadr konserwatorskich. Ukraińcy planują do 2025 r. głęboko zreformować swój system, m.in. wprowadzając jego decentralizację oraz organizując profesjonalne przygotowanie konserwatorów. Polska mogłaby w tym pomóc.

Konieczne jest przede wszystkim wsparcie budowy profesjonalnych służb konserwatorskich oraz modernizacji instytucji odpowiedzialnych za dziedzictwo na Białorusi i Ukrainie. Taki program musiałby obejmować także wsparcie remontów wybranych gmachów, zabezpieczenie zbiorów istotnych z polskiego punktu widzenia (głównie we Lwowie), program ich konserwacji oraz kształcenie muzealników, bibliotekarzy, archiwistów i konserwatorów (w szczególności dotyczy to Ukrainy). Bez takiego wsparcia instytucji kultury za wschodnią granicą nie ma co liczyć na należyte przechowywanie, wystawianie i wprowadzanie do obiegu naukowego wielu dzieł czy archiwaliów z tamtejszych zbiorów. Odrębnym problemem – pozostającym dotąd w cieniu renowacji zabytków architektury i historycznych cmentarzy – jest konserwacja ruchomych dzieł sztuki: muzealiów, rękopisów, druków, archiwaliów. One również są bardzo ważne, dlatego wszelkie projekty prowadzone wspólnie przez instytucje z Polski i z krajów sąsiednich muszą być wspierane. Świetnym przykładem jest wieloletnia współpraca Narodowego Zakładu im. Ossolińskich i Biblioteki im. Stefanyka, dzięki której – mimo polsko-ukraińskich sporów o własność zbiorów przedwojennego Ossolineum – przeprowadzono digitalizację części kolekcji, prowadzone są także badania nad dziejami Zakładu, wydawane są katalogi łączące podzielone kolekcje, a także utworzono biuro wrocławskiej instytucji we Lwowie.



Wzmocnić współpracę

Współpraca nie jest łatwa, czego przykładem jest jeden z najbardziej spektakularnych polsko-ukraińskich projektów konserwacyjnych, czyli renowacja monumentalnych obrazów z kolegiaty w Żółkwi. Po zakończeniu prac nad dwoma XVII-wiecznymi płótnami wybitnego włoskiego malarza Martina Altomontego (każde z nich po 65 metrów kwadratowych) został on przerwany, gdyż doszło do sporu o miejsce eksponowania obrazów (na ich konserwacje wydano 4,5 mln zł z budżetu RP). Strona polska proponowała, aby powróciły one do kolegiaty w Żółkwi, strona ukraińska zaś zdecydowała, że mają być eksponowane na zamkach w Olesku i Złoczowie, gdzie nie ma do tego warunków (jeden z obrazów jest częściowo zrolowany, co sprawia, że już wymaga kolejnej konserwacji). Dlatego też bardzo ważne jest precyzyjne ustalanie zasad współpracy przy tego typu projektach.

Powinniśmy wreszcie jako państwo wzmocnić sieć polsko-białoruskiej i polsko-ukraińskiej współpracy przede wszystkim poprzez wsparcie instytucji. Po przełomie 1989 r. archiwiści, bibliotekarze, muzealnicy, historycy i historycy sztuki szybko zaczęli nawiązywać kontakty ze swoimi białoruskimi i ukraiński odpowiednikami. Dzięki temu w ostatnim 30-leciu udało się wydać dziesiątki publikacji i zorganizować wiele wystaw, choćby trwająca w Państwowej Galerii Sztuki w Sopocie wystawa „Bruno Schulz wśród artystów swoich czasów", na której są pokazywane prace ze zbiorów Lwowskiej Galerii Sztuki oraz Muzeum Ziemi Drohobyckiej. Jednak zbyt często – czego przykładem jest współpraca muzealna – dominował jednostronny model, który polegał na tym, że to do Polski wypożyczano obiekty lub u nas wydawano opracowania.

Zbyt mało jest wspólnych projektów, choćby takich jak wystawa „Mit Galicji"z lat 2014–2015 prezentowana w Międzynarodowym Centrum Kultury w Krakowie oraz Wien Museum w Wiedniu albo „Montaże. Debora Vogel i nowa legenda miast" w łódzkim Muzeum Sztuki z 2017 r., stanowiąca jedno z najważniejszych wydarzeń muzealniczych ostatnich lat. Jednak w obu przypadkach współpracowali ze sobą kuratorzy, a nie instytucje z Polski i Ukrainy. Dlatego szczególnie ważna była ekspozycja „Muzeum Książąt Lubomirskich. Nie/zapomniana historia" (2017–2018) będąca wspólną inicjatywą Lwowskiej Galerii Sztuki oraz wrocławskiego Ossolineum, która była pokazywana w obu miastach. Znalazły się na niej obrazy datowane od XVII do początku XX wieku, które do 1939 r. były w kolekcji dawnego Muzeum Książąt Lubomirskich.

Możliwe nie znaczy łatwe

Polskie instytucje coraz lepiej współpracują z najważniejszymi muzeami na świecie, co pokazuje przykład łódzkiego Muzeum Sztuki. Teraz kolejnym krokiem powinno być włączenie do tej międzynarodowej sieci muzeów ukraińskich. Można tu wykorzystać także doświadczenie zgromadzone przez polskie placówki zajmujące się sztuką współczesną, które od dawna współpracują z artystami i instytucjami z Białorusi i Ukrainy, wciągając je do międzynarodowych projektów. To przecież u nas od dawna można oglądać prace m.in. Żanny Kadyrowej, Nikity Kadana, Mariny Napruszkiny czy Mykoły Ridnego – artystów białoruskich i ukraińskich liczących się w międzynarodowym obiegu artystycznym.

Wspólne inicjatywy pozwalają zdobyć obu stronom doświadczenie we wzajemnej współpracy, ale też dają możliwość zderzenia różnych sposobów interpretacji przeszłości. Dają także możliwość prowadzenia rozmowy o naszym wspólnym doświadczeniu, do której trzeba włączać nowe pokolenia – a kluczem do nich może być również język współczesnej sztuki. Niezbędne jest mozolne budowanie wzajemnego zaufania, bo tylko ono pozwoli stworzyć przestrzeń dla polsko-białoruskiej i polsko-ukraińskiej współpracy. Tylko czy to możliwe? Za odpowiedź niech posłuży fragment rozmowy z Adolfem Juzwenką, dyrektorem Zakładu Narodowego im. Ossolińskich, opublikowanej w ubiegłym roku na łamach „Nowej Europy Wschodniej". Ten nestor polsko-ukraińskiej współpracy kulturowej stwierdził: „Nie mówię, że jest to łatwe, ale możliwe".

Piotr Kosiewski jest historykiem sztuki i krytykiem, a Wojciech Konończuk jest ekspertem w Ośrodku Studiów Wschodnich. Niedawno ukazał się ich wspólny raport „Zagrożone dziedzictwo. Polskie dobra kultury na Ukrainie i Białorusi" (dostępny na osw.waw.pl)

Nie zawsze pamiętamy, że Lwów to jedno z nielicznych dużych miast II Rzeczypospolitej, jakie niemal nie ucierpiało w czasie II wojny światowej. To również miejsce szczególnego nagromadzenia zabytkowej architektury związanej z polską kulturą i historią. W tamtejszej Bibliotece im. Stefanyka, która przejęła ok. 70 proc. przedwojennych zbiorów Zakładu Narodowego im. Ossolińskich, przez ponad wiek zaborów pełniącego funkcję narodowej książnicy Polaków, jest przechowany m.in. jedyny na świecie komplet XIX-wiecznych wydawnictw opublikowanych w języku polskim. To we Lwowie – a nie w Warszawie czy Krakowie – znajduje się największy zbiór archiwaliów dotyczący dziejów Polski, a w Lwowskiej Galerii Sztuki (do 1998 r. Lwowskiej Galerii Obrazów) jedna z najpełniejszych kolekcji polskiego malarstwa od końca XVIII po początek XX wieku. W kijowskiej Narodowej Bibliotece Narodowej Ukrainy im. Wiernadskiego przechowywany jest księgozbiór zamkowy Stanisława Augusta Poniatowskiego, zakupiony w 1805 r. przez Tadeusza Czackiego dla Liceum Krzemienieckiego. Z kolei w mińskich bibliotekach znalazł się m.in. słynny księgozbiór Radziwiłłów z Nieświeża, a w zbiorach muzeum w Drohobyczu znajdują się ostatnie, powstałe w dramatycznych okolicznościach, prace malarskie Brunona Schulza. Podobne przykłady można mnożyć.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi