Podobno dzwonił do pana prezydent Kwaśniewski, żeby pana zdyscyplinować?
I to dwukrotnie. Za drugim razem powiedział: „Nawet jeżeli nie dostaniesz takiej kwoty, jaką chcesz, to nie rezygnuj z rządu". Prezydent Kwaśniewski pytał premiera Millera, kto mógłby zadzwonić do Kalinowskiego, żeby go przekonać, na co Miller zażartował, że zadzwoniłby do Witosa, ale nie zna numeru. Miała być uroczysta kolacja u królowej Danii, ale została odwołana z powodu naszego mleka.
Skoro najgorsze już mieliście za sobą, nie było już powodów do konfliktów, to dlaczego kilka miesięcy później koalicja SLD–PSL się rozpadła?
Konflikty w rządzie nie ustały. Okazało się, że końcowe zapisy są inne niż w moim przekonaniu wynegocjowaliśmy w Kopenhadze. Przykładowo sprawę kwot mlecznych obwarowano warunkami, to samo z obrotem ziemią. Te problemy rozstrzygnęły się po mojej myśli, ale czarę goryczy przelała zupełnie inna sprawa. Miller zaprzyjaźnił się już wtedy z Andrzejem Lepperem i wykorzystywał go, żeby ściągać mnie w dół. Na początku roku doszło do olbrzymiego protestu spowodowanego niskimi cenami skupu wieprzowiny. Związkowcy, również z Samoobrony, chcieli się ze mną spotkać w Poznaniu. Powiedziałem, że nie zrobię tego, dopóki rząd nie podejmie decyzji w sprawie zakresu interwencji – chodziło raptem o kilka mln zł z budżetu. Decyzji jednak nie było. Miller osobiście mnie poprosił, żebym pojechał uspokoić związkowców, i wysłał ze mną Marka Wagnera, szefa Kancelarii Premiera. Spotkanie było ostre, wyjaśniłem, jak się sprawy mają, następnie Wagner wygłosił dość prowokacyjną mowę. I posypały się jaja. Media miały używanie, że Kalinowski został obrzucony jajami. A potem się okazało, że Wagner rozmawiał wcześniej z Lepperem.
Czyli to wszystko było ukartowane, żeby pana ośmieszyć?
No właśnie. Ta sprawa przelała czarę goryczy i gdy wróciłem do Warszawy, to uzgodniliśmy w PSL, że z koalicją koniec.
Przecież to Miller wyrzucił was z koalicji.
Nie chcieliśmy w okresie przed referendum akcesyjnym zrywać koalicji rządzącej z powodu 10 groszy dopłaty do ceny skupu trzody chlewnej, bo uważaliśmy, że media nas wyśmieją. Dlatego wymyśliliśmy, że nie poprzemy wprowadzenia winiet. I wtedy Miller ogłosił, że wyrzuca nas z koalicji, choć, jak wspomniałem, decyzję o wyjściu podjęliśmy my. Ale też sam Miller już długo premierem nie był.
Pan też stracił stanowisko prezesa PSL.
Sam zrezygnowałem z kandydowania na kolejną kadencję. Moim rywalem był Janusz Wojciechowski, a podział wewnętrzny był tak ostry, że gdybym wygrał niewielką przewagą głosów, to mogłoby dojść do rozpadu Stronnictwa. Tym bardziej że mieliśmy już wtedy problem finansowy – z powodu pomyłki naszego pełnomocnika straciliśmy subwencję i jeszcze PKW dołożyła nam karę. Niektórzy działacze żądali rozliczeń personalnych. Zdecydowałem, że w tej sytuacji nie będę startował na prezesa, tylko na szefa Rady Naczelnej. I pełnię tę funkcję do dzisiaj.
Prezesem został Janusz Wojciechowski. Mówił pan, że chciał PSL przerobić na inną partię?
To jest bolesna historia. Gdy Wojciechowski został prezesem, zaproponował odejście od formuły PSL, w tym od nazwy. Wtedy dogadaliśmy się z Pawlakiem, że musimy się temu przeciwstawić. Na Radzie Naczelnej powiedzieliśmy, że dziękujemy panu Wojciechowskiemu za taką propozycję i większość Rady nas poparła. Wojciechowski, wychodząc z posiedzenia Rady, powiedział, że Winston Churchill ilekroć miał rację, też był w mniejszości (śmiech). Sądzę, że Wojciechowskiemu podobał się Kaczyński i wymyślił sobie, że z PSL-u uczyni skrzydło jego partii.
Panu też się podobał Kaczyński, przynajmniej w 2005 roku. Poparł pan go w drugiej turze wyborów prezydenckich.
Poparłem Lecha Kaczyńskiego, a on był zupełnie inną osobą niż Jarosław.
A jednak brat bliźniak.
My jako PSL zawsze byliśmy prospołeczni, a Donald Tusk był liberałem. Nie mogłem go poprzeć, zatem został Lech Kaczyński. Ale Jarosław to była zupełnie inna bajka. Michał Kamiński organizował spotkania, dla niego i dla mnie, żebyśmy mogli politycznie rozmawiać o różnych sprawach, stąd go znałem. Jarosław Kaczyński chciał nas nawet wziąć do koalicji razem z Samoobroną i LPR, ale jego wizja państwa, silnego służbami, zupełnie nam nie odpowiadała.
Od lat jest pan europosłem, czyli odcina pan kupony od kariery.
Jest to jakieś zwieńczenie mojej drogi politycznej. Nadal bardzo zależy mi na porządkowaniu spraw rolniczych. W Polsce prawie 80 proc. wnioskujących o dopłaty bezpośrednie nie prowadzi działalności rolniczej. Pobierają dopłaty, a ziemię dzierżawią sąsiadom. Ci, którzy rzeczywiście pracują na roli, nie dość, że nie dostają dopłat, to jeszcze nie mają dostępu do programów unijnych, np. na działań środowiskowe, bo musieliby wykazać, że grunt jest ich. Mój pomysł jest taki, żeby każdy kraj członkowski na użytek polityki rolnej opracował definicję aktywnego rolnika. I żeby tylko ten aktywny rolnik był podmiotem polityki rolnej, a właściciel gruntu uzyskiwał słuszny czynsz dzierżawny. Zapis na poziomie Parlamentu Europejskiego, dzięki moim staraniom, został już zrobiony, ale polski rząd chce go wysadzić w powietrze, bo straciłby na tym ich elektorat, tzw. socjalny. Mimo to będę zabiegał, gdzie się da, żeby tę kwestię wreszcie uporządkować. Ta sprawa jest dziś ważniejsza niż dopłaty bezpośrednie. To jest moja misja.
Jarosław Kalinowski Były prezes PSL (1997–2004), były minister rolnictwa, wicepremier w rządach Włodzimierza Cimoszewicza i Leszka Millera. Negocjował z UE wysokość dopłat i kwot mlecznych. Poseł kilku kadencji, były wicemarszałek Sejmu. Od 2009 r. poseł do Parlamentu Europejskiego. Karierę zaczynał od funkcji wójta gminy Somianka (1990–1997).