Bez wątpienia był zżyty ze swoją pozycją. Jego nazwisko znaczyło wiele w całej Europie Środkowej, na piersi dzwoniły mu państwowe ordery przyznane przez kilka koronowanych głów, również polską. Elekcję ostatniego polskiego króla miał zresztą pilotować osobiście. Ale jeżeli ktoś gdzieś dzisiaj wspomina nazwisko hrabiego Hermana Karla von Keyserlinga, niemieckiego dyplomaty w służbie rosyjskich carów, nie robi tego dla uczczenia bądź przeklęcia któregokolwiek z jego politycznych projektów.
Kiedy za hrabią zamykały się drzwi jego pałacu, odpinał medale, a razem z wytwornymi szatami opadały z niego pozycja i znaczenie, stawał twarzą w twarz z bezsennością, najbardziej bezwzględnym i okrutnym ze wszystkich swoich przeciwników. Tylko jedno lekarstwo przynosiło mu ulgę. „Zagraj mi, drogi Goldbergu, którąś z moich wariacji" – prosił nadwornego klawesynistę, który zasiadał wówczas do przygotowanego zawczasu w sąsiadującym z sypialnią hrabiego instrumentu i grał tak długo, aż zza ściany nie zaczęło dobiegać miarowe chrapanie. Keyserlingowi wariacje przesłał i zadedykował z tym właśnie nasennym przeznaczeniem pewien kantor, z którym hrabia widywał się wielokrotnie podczas swoich dyplomatycznych wizyt w Lipsku i któremu przy jakiejś okazji wspomniał o swoich nocnych cierpieniach. Muzyk ów nazywał się Jan Sebastian Bach.
Wariacjom, od nazwiska pierwszego ich wykonawcy zwanym Goldbergowskimi, poświęcony został pewien, wydany niedawno, muzykologiczny kryminał. „Kanony śmierci" Józefa Majewskiego to sprawozdanie z przeprowadzonego przez jej autora śledztwa. Zebrane dowody – chociaż poszlakowe – wydają się przekonujące, a sprawę, w której je zgromadzono – mimo że w świetle każdego cywilizowanego prawodawstwa dawno już minęły ustalone w tym celu terminy – trudno uznać za przedawnioną. W przeciwieństwie do innych kryminałów pytanie nie brzmi tu jednak: „kto zabił", ale raczej: „kto umarł i dlaczego".
Lawina dowodów
Na podstawie wszelkich zgromadzonych w toku postępowania materiałów, analizy struktury całego cyklu wariacji, odcisków melodii, zapożyczonych a to z bożonarodzeniowej kolędy, a to z żałobnego kanonu czy pasji kształtów, jakie utworzą połączone ze sobą i mające kluczowe znaczenie nuty, pewnych szczegółów z biografii najważniejszego świadka, samego Bacha ma się rozumieć, a także wielu innych pozostawionych przez dźwięki śladów Majewski ogłasza wyrok: „Wariacje Goldbergowskie" to muzyczna Ewangelia. Historia zmierzająca od narodzin aż do śmierci i zmartwychwstania Chrystusa. Ale nie jako podkład dla tej opowieści, wprawiające w odpowiedni nastrój, dodające historii Jezusa z Nazaretu dramatyzmu i uroku tło. Tym razem słowa są niepotrzebne, same dźwięki przemówiły ludzkim, a raczej boskim, głosem.
Nie każdy przystanie bez wahania na argument, że potrójna opadająca kwarta to symbol wcielenia Syna Bożego, zstąpienia Boga (posiadającego trynitarną naturę) w fizyczny, tworzony przez cztery żywioły i mający cztery kierunki świat. Nawet fakt, że w otwierającej cykl arii Bach nawiązuje do kolędy Marcina Lutra „Jam z nieba zszedł, by nową wieść", może nie wystarczyć.