Jerzy Pilch w piśmie świętym uczony

Jerzy Pilch, który w czwartek spoczął na cmentarzu w Kielcach, był też pisarzem religijnym. Lub metafizycznym, jeśli ktoś woli.

Publikacja: 05.06.2020 10:00

Jerzy Pilch w piśmie świętym uczony

Foto: East News/Reporter, Wojciech Druszcz

W sprawie Pilcha tendencja jest taka, żeby w jego książkach, na przykład w pierwszym akapicie powieści „Marsz Polonia", za najważniejsze uważać zdanie: „W przeddzień mych pięćdziesiątych drugich urodzin postanowiłem, że nazajutrz poznam nową kobietę". Jednak zdanie pierwsze powieści brzmi: „W Imię Ojca i Syna, i Ducha Opowieści, Amen". Znamienne. Pewna moderacja ogólnie znanej formuły wynika z faktu bycia pisarzem, ale i lutrem, co w przypadku Pilcha znaczy również, że częściej od innych książek czytał Księgę. Czyli Pismo Święte. To w jego pisaniu widać, słychać i czuć.

Biblię „do błogosławionego użytku" otrzymał 8 maja 1966 po konfirmacji, gdy miał 14 lat i przez całe życie się z nią nie rozstawał. Leżała na jego biurku. „Moją Biblią jest rzecz jasna luterska Biblia Gdańska w wersji oryginalnej, czyli jakby nie było XVII-wiecznej. (...) Oczywiście mam też Wujka, którego bardzo lubię, Biblię Tysiąclecia, przekład rosyjski i angielski (...). Ważna rzecz: ewangelicy, na Śląsku Cieszyńskim w powszechnym mniemaniu kojarzeni z niemieckością, byli ostoją języka polskiego: edukowali w oparciu o stare polskie tłumaczenia Biblii, stare polskie postylle i śpiewniki" – mówił pisarz w „Tygodniku Powszechnym", gdzie był felietonistą. I cytował historię opowiadaną przez Kornela Filipowicza, pisarza i partnera Wisławy Szymborskiej, o wizycie w Cieszynie, gdy ojciec Filipowicza zauważył: „Tubylcy mówią językiem Reja". Mikołaja Reja, ewangelickiego pisarza i teologa, który napisał: „A niechaj narodowie wżdy postronni znają, iż Polacy nie gęsi, iż swój język mają!".

W domu legendarnej już babki Pilcha Marii Czyż w Wiśle, którą wielokrotnie cytował, najważniejszym gościem był ksiądz Andrzej Wantuła, więziony przez Niemców w obozie koncentracyjnym, a od 1959 roku biskup Kościoła ewangelicko-augsburskiego – najważniejszy dla Jerzego Pilcha kaznodzieja. Jak przypomina Katarzyna Kubisiowska w znakomitej biografii „Pilch w sensie ścisłym" pisarz miał w rodzinie trzech duchownych: Andrzeja Czyża, brata matki i proboszcza w Skoczowie. Leszka Czyża, proboszcza w Wiśle-Malince oraz Adama Pilcha, pułkownika i dziekana Wojsk Lądowych, proboszcza parafii Wniebowstąpienia Pańskiego w Warszawie, który zginął w katastrofie smoleńskiej. „Nasz Bóg nie mieszkał w niebie, domem jego, naszego Boga, był biblijny dyskurs" – napisał Pilch o dalekim krewniaku.

U babki Czyżowej nasłuchał się też teologicznych pojedynków, gdy przychodził do niej listonosz Żłabinianek, skądinąd podwładny dziadka pisarza i naczelnika poczty. Żłabinianek już za młodu „trawiony był wielką pobożnością i głodem debaty teologicznej". W 2013 roku Jerzy Pilch otrzymał za wprowadzanie wątków ewangelickich do literatury Nagrodę im. ks. Leopolda Otto, działacza narodowego doby zaborów, a prywatnie zięcia Bogusława Lindego, wybitnego językoznawcy. Dziękując za nagrodę, pisał na łamach „Zwiastuna Ewangelickiego", że Żłabinianek czytał babce „Jak słusznie się, Bracia i Siostry, domyślacie – kazania księdza Leopolda Otto". Pisarz wspominał, że listonosz nosił przy sobie ręcznie przepisaną „Postyllę", czyli zbiór kazań i biblijnych komentarzy Mikołaja Reja, a potem przepisał ręcznie... całą Biblię! Pilch: „Daję to podobieństwo, bo centralna postać jest jakby z mojej prozy (ale moja proza istnieje dzięki takim postaciom) – a też pozwala przywołać cienie moich przodków, którzy z faktu przyznania mi nagrody przez zawsze czytany w ich domach »Zwiastun« byliby specjalnie dumni". Pytał: „Kto przepisuje Biblię ręcznie – kim jest? Wzorem religijności? Dziwakiem? Potomkiem pisarzy biblijnych? Ich parodią? Wszystkim po trochu? Otóż dla człowieka piszącego człowiek przepisujący Pismo jest nauką: w rzeczach dziwnych próbuj dostrzec normę, w codzienności tajemnicę. Wniosku generalnego (życie bez perspektywy religijnej jest niemożliwe) nie wypowiem – jak na mnie – za pobożny. Żyjcie w pokoju".

Żłabianek stał się inspiracją do stworzenia Fryderyka Moitschka, listonosza o ponadnaturalnych zdolnościach („znał sekret ludzkiego życia, wiedział, ku czemu zmierzamy i co będzie po śmierci") – centralnej postaci „Wielu demonów". A tam: „Karą za nieczytanie Ewangelii jest śmierć. Jan IV ,47, »Ten usłyszawszy, iż Jezus przyszedł z Judzkiej ziemi do Galilei, szedł do niego i prosił go, aby zstąpił, a uzdrowił syna jego; bo poczynał umierać. I rzekł do niego Jezus: Jeśli nie ujrzycie znamion i cudów, nie uwierzycie«".

Sztuki o Marcinie Lutrze

Żeby przypomnieć, co jeszcze na tematy religijne myślał Jerzy Pilch, trzeba wspomnieć o książce, którą tworzył przed śmiercią. Tylko pani Kinga, żona pisarza, wie, co udało mu się napisać z zamierzonej na jesień nowej powieści, ale nawiązywała do cyklu warsztatów nad Wigrami. Organizował je dramatopisarz Tadeusz Słobodzianek, obecny dyrektor Teatru Dramatycznego w Warszawie, przyjaciel Pilcha jeszcze z czasów krakowskiego dwutygodnika „Student" z przełomu lat 70. i 80., który pisał tam recenzje teatralne pod pseudonimem Jan Koniecpolski. Potem trafił do „Polityki", a jeszcze później założył wraz Piotrem Tomaszukiem jeden z najbardziej fascynujących teatrów – Wierszalin.

Zwraca się uwagę na podobieństwa między Tadeuszem Konwickim a Pilchem, które on zresztą sam potwierdzał, bo obaj pochodzili z „małych ojczyzn" o własnej specyfice religijnej i obyczajowej. A być może podobieństwo między Pilchem i Słobodziankiem było jeszcze większe, bo wsparte rówieśnictwem. Pilch pisał o lutrach, a urodzony na zesłaniu w Jenisejsku Słobodzianek, po powrocie rodziny osiadły od 1955 roku w Białymstoku – wiele czasu i stron poświęcił Eliaszowi Klimowiczowi, zwanemu prorokiem Ilją, działającemu przed wojną na Grzybowszczyźnie. Ilja wyrósł z prawosławia, ale z nim zerwał, co we wszystkich Kościołach wywołuje strach przed nową schizmą. Potem założył w Wierszalinie Nowe Jeruzalem, samemu ogłaszając się nowym Jezusem. Mówiąc językiem Pilcha – Słobodzianka interesował motyw kacerski, ale też wiara nieobciążona instytucją, hierarchią, co jest przecież specyfiką Kościoła ewangelickiego.

Jak wiadomo, Pilch jako luter w dzieciństwie miał małe szanse na poznanie teatru.

– Mało myślałem o teatrze – mówił mi. – W moim Kościele na pewno była jednak żywa tradycja traktowania sztuki jako przejawu diabelstwa. Protestantyzm zawsze łączył się z purytanizmem, co ograniczało lektury do Biblii i „Kalendarza ewangelickiego". Wszelka kontemplacja, a też zachwyt skierowane były w stronę Pana Boga. Mimo to pierwsze spektakle, które widziałem, pamiętam z Domu Zborowego w Wiśle. Miałem wtedy 6–7 lat, byłem uczniem szkółki niedzielnej, jeszcze przed rozpoczęciem lekcji religii. Temat spektaklu wiązał się z Bożym Narodzeniem, ale to nie były jasełka, raczej sceny z życia Marcina Lutra.

Na marginesie można napisać, że Tadeusz Słobodzianek, autor „Naszej klasy" o pogromie w Jedwabnem, ma do Kościoła katolickiego stosunek raczej krytyczny. Sam Pilch mógłby wręcz stwierdzić, że tak powiedzieć, to tak jak nic nie powiedzieć. A jednak można zaryzykować tezę, że gdyby nie Tadeusz Słobodzianek, kontakt Pilcha z teatrem byłby mniejszy, a może nawet nie powstawałaby sztuka „Narty Ojca Świętego" o Janie Pawle II. Niezbadane są wyroki boskie!

Tak mówił mi Jerzy Pilch o Słobodzianku i teatrze: – Dla mnie jako pisarza był bez znaczenia. Ale chadzałem do niego jako zwykły widz, no i byłem pod wielkim wpływem Tadeusza Słobodzianka. Za przeproszeniem, piłem z nim wtedy, no i odebrałem poważną lekcję. Tadzio mieszkał podówczas na ulicy Sebastiana, w zapuszczonej części Kazimierza, w absolutnie malowniczej norze. Wchodziło się od podwórka, sracz na zewnątrz, nie było szyby w oknie. Zimą wszystko zamarzało, nie było idealniejszego miejsca do konsumpcji wódki Bałtyk. Dopisywało mi wtedy zdrowie, a Tadzio zawsze miał siłę, był wyższy o pół metra, cięższy o 50 kilo. Człowiek góra. Jeszcze w latach 70., świeżo po studiach, miał dalekosiężny plan artystyczny i bardzo precyzyjne plany dramatów złożone w teczkach – „Pekosiewicza", „Cara Mikołaja", „Proroka Ilję", które opublikował po latach, ku mojej satysfakcji, ale i ku mojemu zdumieniu. Ja wiedziałem, że chcę pisać, ale nie wiedziałem co. Taki miałem problem, dosyć dramatyczny jak dla pisarza.

Najważniejszy był Stary Teatr.

– Jego arcydzieła stały się dla mnie teatralnym punktem odniesienia, kanon poszerzyły potem tylko spektakle Krystiana Lupy – mówił mi Jerzy Pilch w 2003 roku, gdy wykluwał się pomysł „Nart Ojca Świętego". – Przypominam sobie, że jeszcze jako uczeń szkoły średniej zdążyłem zobaczyć „Sen nocy letniej" Konrada Swinarskiego z Wojciechem Pszoniakiem w roli Puka. Poczułem pierwsze dotknięcie teatru. Potem były „Dziady", „Wyzwolenie", no i opowieści o Swinarskim Słobodzianka, który chodził na jego próby, także na „Hamleta", przerwane przez śmierć reżysera. Piorunujące wrażenie zrobiły na mnie „Biesy" Wajdy i „Umarła klasa" Kantora, choć czułem, że taka awangarda nie jest moją parafią. Ale pamiętam spektakl w krakowskiej Rotundzie – potworny tłok, upał, dziewczyny odpalone w najatrakcyjniejsze ciuchy i siedzącego w pierwszym rzędzie Jana Błońskiego. Tam też poczułem dotknięcie prawdziwej sztuki. Pilnego chodzenia do teatru nie było, ale Tadeusz Słobodzianek i Pan Bóg sprawili, że najważniejsze rzeczy widziałem.

Później Pilch pisał w „Polityce" o Słobodzianku: „Owszem Ilja Klimowicz był i działał w Wierszalinie w gminie Krynki, w województwie białostockim. Ale obraz wyznawców gromadzących się wokół swego Proroka, oczekujących na dokonywane przezeń cuda, spodziewających się w najbliższy wtorek końca świata, jest odwiecznym obrazem ludzkości, zdarzającym się w każdej epoce i pod każdą szerokością geograficzną".

Ucztowaliśmy w cudach

Teraz można powrócić do pisanej przez Pilcha przed śmiercią książki. Wiadomo, że w nowej powieści ważny motyw miały stanowić wykłady na temat historii Polski i literatury, jakie wygłaszano nad Wigrami. Jednocześnie jest tajemnicą poliszynela, że poza Ilją, sprawą Jedwabnego Słobodzianek często mówił o tematach, z których Kościół katolicki chętnie by zrobił tabu. Można to nazwać lustracją hierarchów: działań biskupa św. Stanisława, patrona Polski, na rzecz obcych mocarstw, a także pewne supozycje wobec Adama Chmielowskiego, czyli brata Alberta, postaci kluczowej dla Karola Wojtyły, którego duchową drogą poszedł, stając się Janem Pawłem II. W tym punkcie drogi Słobodzianka z katolicko-prawosławnego pogranicza oraz luterskiego pisarza z Wisły się rozmijają. Pilcha tak bardzo Wojtyła fascynował, że opisał biografię polskiego papieża w formule zwycięskiego meczu, a nawet mundialu, czyli ukochanej przez Pilcha piłki nożnej. Z Wojtyłą połączyło go zresztą to, że obaj, będąc przyjezdnymi w Krakowie, kibicowali „pasom", czyli Cracovii.

Pilchowi sztuka „Narty Ojca Świętego", zamówiona przez Teatr Narodowy, wypączkowała z rozdziału powieści „Miasto utrapienia". Pisarz sięgnął po chwyt znany z gogolowskiego „Rewizora". Do Granatowych Gór papież ma przybyć z tajną pielgrzymką, jeździł bowiem tam na nartach przed wyborem na Stolicę Piotrową. Dramaturgicznym punktem wyjścia było przyjrzenie się nie tylko temu, co Polska zawdzięcza Karolowi Wojtyle, ale też postawienie pytania, co by się stało, gdy spełnił wielokrotnie skandowaną podczas pożegnań z nim prośbę: „Zostań z nami". Było bowiem tak, że Polacy czekali na pielgrzymki, ale codzienność skrzeczała. Wobec zapowiedzi powrotu Karola Wojtyły do miasteczka jedna z postaci dramatu mówi: „Niepodobna żyć w blasku majestatu Ojca Świętego".

– Wydaje mi się, że z wyjątkiem „Nie zabijaj" większość przykazań jest niedościgłych – mówił mi Pilch o religijności. – Nie kradnij? Powiedziałbym, że to wysoce dyskusyjne, zwłaszcza w Polsce teraz. Nie mów fałszywego świadectwa? Dekalog jest po to, by człowiek miał świadomość tego, że grzesząc, robi źle. Ale ilu jest ludzi, którzy mogą powiedzieć, że żyją w zgodzie z przykazaniami w stu procentach. Może jeden papież? Księża? Nie żartujmy! Wyrozumiałość dla ludzkiej nikczemności nie oznacza jej akceptacji. Czy moja wyrozumiałość występków ludzkich jest bliska degrengolady? – nie wiem. Od świętości też niech mnie Pan Bóg broni. Miałem krewnych, którzy osiągnęli doskonałość, moim zdaniem, przedwcześnie. Byli nie do zniesienia. Przecież za doskonałością idzie chęć pouczania, rygoryzmu.

Pilch, jak na lutra przystało, podkreślał:

– Nie ma lepszego opisu życia i religijności niż w czterech Ewangeliach. Tylko one zawierają naukę Chrystusa. Tam jest wszystko powiedziane i nie ma słowa o tym, jak zostać zbawionym w weekend. A my cały czas jesteśmy kuszeni taką możliwością. Dlatego jestem po stronie księdza Kubali, który rozumie ludzi i mówi, że nic się wielkiego nie stanie, jak będziemy trochę mniej grzeszyć. Oczywiście mówi o tym moim językiem, szyderczym: nie ukradniecie sto złotych – tylko pięćdziesiąt, nie zdradzicie żon każdego dnia, chlajcie z przerwami, tylko przy ważnych meczach. W moim tekście nie ma negatywnych postaci. To komedia. A przecież można sobie wyobrazić, że młody pisarz, który mniej rozumie ludzi, a ma ostry temperament obrazobórczy – ten sam temat, te same postaci pokazałby jako prawdziwe piekło.

Pilch wypowiedział też następującą uwagę:

– Synu, to, że ja luteranin piszę, a teraz mówię o polskim katolicyzmie, to jest mój osobisty gest ekumeniczny. Wojtyła daje polskiej literaturze i sztuce jedyną w dziejach szansę swoistej uniwersalności. Słynne jest zdanie Kisiela, że na specjalnej opiece Matki Boskiej Polska niespecjalnie wychodziła. No, ale na obecności polskiego papieża wychodziła fantastycznie, wszyscy zaznawaliśmy cudów. Wybór – cud. Pierwsza pielgrzymka – cud. Wezwanie Ducha – cud. Upadek systemu – cud. Ucztowaliśmy w cudach i teraz po uczcie jest trudniej.

Luterski pisarz podkreślał:

– Podoba mi się teoria, że niepodległość nie jest wynikiem kryzysu w ekonomii, ale cudem, co mówi ksiądz Kubula. Historia ostatnich dekad da się zinterpretować w kategoriach bożych. Wybór papieża, pierwsza msza w Warszawie, nie ma Gierka, jest Lechu i Solidarność. Za Jaruzelskiego kompania reprezentacyjna występuje w rogatywkach. Potem niepodległość. Katolicy polscy dostali całą serię widzialnych znaków. Przecież to widać. A teraz przyszła normalność i cudów nie ma. Trudno to znieść. Ale ja widzę znaki Boże. Próby teatralne mojej sztuki zaczęły się w dniu urodzin papieża.

Kiedy rozmawialiśmy o polskim Kościele, był to już czas, gdy trwała rozmowa o aborcji i antykoncepcji, ale też pojawiał się temat homoseksualizmu i pedofilii wśród księży.

– Jestem w tej kwestii szalenie powściągliwy. Posłużę się przykładem z mojej ulubionej dziedziny, czyli piłki nożnej. Wizerunek kibiców jako wyłącznie morderców, myślenie, że trybuny są miejscem kaźni, jest podsycane przez tych, którzy futbolu nie lubią. Trzeba wiedzieć, gdzie być katolikiem, gdzie usiąść na meczu. Księża powinni wiedzieć, co zrobić ze swoim popędem seksualnym. Ksiądz może być homoseksualistą, pod warunkiem że nie będzie zaczepiał kleryków i dzieci. Musi miarkować w sposób skrajny. Ale nie wierzę w to, że homoseksualizm i pedofilia stanowią o obliczu polskiego katolicyzmu czy innego Kościoła. Nie dam się namówić na lamentowanie nad degradacją seksualną księży polskich. Pedofila lepiej widać. Jest medialny. Księża normalnie uczący religii po wioskach i miastach, przestrzegający ubóstwa – to jest prawdziwe oblicze Kościoła.

Co by dziś powiedział?

Rozmaici święci

Na pewno mniejszą powściągliwość miał w sprawie podziału Kościoła. Takie wygłosił proroctwo:

– Papież oby żył tysiąc lat, bo potem czeka Polskę okres żałoby. Polskie piekło będzie jeszcze większe niż teraz, gdy za życia papieża katolicy są podzieleni w kwestii jego nauczania. Jak można nie zauważyć listu Ojca Świętego na pogrzebie Miłosza? „Nasz Dziennik" może! To jakie będzie rozdzieranie szat papieskich i pism bez jego obecności? Papież będzie patronem każdej partii, każdego stronnictwa i wszyscy będą mieli rację. Oczywiście, że Biblia czytana przez Rydzyka i Życińskiego to są dwie różne książki. Konsekwencją jest stan schizofrenii i schizmy.

Problem było widać już w czasie przygotowań do premiery „Nart Ojca Świętego" w Teatrze Narodowym. Piotr Cieplak, reżyser spektaklu, mówił: „Przez 25 lat pontyfikatu papieża Polaka nikt nie miał odwagi napisać sztuki na ten temat". A gdy powstała, bał się ją wystawić Stary Teatr i Teatr Telewizji. Księża grzeszyli nadgorliwością, chcieli być bardziej papiescy niż papież. Doszło do działań mających charakter cenzury prewencyjnej. Na próbę generalną „zaprosił się" ksiądz Wiesław Niewęgłowski, krajowy duszpasterz środowisk twórczych. Jak bywa często w Polsce, po dużym napięciu – wszystko rozeszło się po kościach. Ale ostatnie zdanie sztuki wskazuje, że słuszne były przewidywania Pilcha: „Ale on już nie przyjedzie. Nigdy. Komu teraz będziemy kibicować. Komu teraz kibicujemy? Sami sobie?".

Jak „sobie kibicujemy", można było przeczytać we wspomnianej już powieści „Wiele demonów" wydanej w 2013 roku, laureatce Nagrody Literackiej Gdynia. Wybitny reżyser teatralny Mikołaj Grabowski, zachwycił się biblijnością frazy i wydestylował frapujący metafizyczny spektakl. Teoretycznie rozgrywający się jak powieść w czasach gomułkowskich, a jednocześnie współczesny. Przedstawienie, tak jak powieść, było thrillerem. Na pierwszy rzut oka. Wśród bohaterów byli, zacytuję, Baptyści, Wolni Chrześcijanie, Prawdziwi Synowie Mesjasza, Badacze Pisma, Jehowici Bezwzględni Wyznawcy Chrystusa, Posłańcy Czasów Końca, Strażnicy Palenisk Bożych, Ewangeliści Uznający Wędrówkę Dusz, Lutrowie i, oczywiście, pijacy. Początek był filozoficzny: „Bracia i siostry! Od miliardów lat pokolenia żyją na powierzchni planety, żyją za krótko, by rozwikłać zagadkę, i wystarczająco długo, by wpaść w rozpacz. Życie ludzkie (...) nie może być dłuższe (...) Jakby na ten przykład Immanuel Kant, Gottfried Leibniz, Arthur Schopenhauer czy mój imiennik Fryc Nietzsche po 200 lat żyli i filozofowali – wszystkie zagadnienia, niechybnie wszystkie zagadnienia owi geniusze by rozwiązali. (...) w ciągu jednego pokolenia zagadka bytu zostałaby rozwiązana – co miałyby robić kolejne generacje? Krótkowieczna bezradność ciekawsza i silniejsza". Tak mówi Fryderyk Moitschek.

W innej scenie Pastor odpowiada: „Tylko wiara. Tylko Biblia. Tylko Bóg... Bóg, który stworzył świat i wszystko, co istnieje". Pastor, który cierpiał z powodu córek: „Pierwsza nie wiadomo gdzie przepadła! Druga gotowa przepaść w ramionach papisty! W Wigilię Narodzenia Pańskiego! (...) To jest zwyczajna komplikacja? Jak to jest zwyczajna komplikacja, to jak będzie wyglądał koniec świata?". Pastor rozpaczał, ale na Wigilii córki nie chciał widzieć.

Tym, którzy nie czytali powieści, nie będę odbierał satysfakcji płynącej z lektury, ale rąbek tajemnicy mogę uchylić: Córki Pastora „całe partie Pisma znały na pamięć. Ale nie wierzyły w ani jedno słowo kazań ojca, w ani jeden akapit Ewangelii". Zaś ukochany jednej z córek „był pewien, że ją kocha – nienawidził jej, ale o tym nie wiedział". Dostaliśmy kryminalny pamflet na fundamentalizm w każdym przejawie.

Komendant Rakoczy tak diagnozuje nieszczęście fundamentalizmu: „Nie da się ukryć: są między nami rozmaici święci, co doskonałość za życia osiągnęli, Boga w arendzie mają i dobre słowo od nich usłyszeć ciężko". Rozwiązanie problemów podsuwa Fryderyk Moitschek, sugerując, by wszystkich mieszkańców Sigły zaprosić na Wigilię.

Pastor odpowiada: „Może faktycznie jak koszmaru nie da się zamknąć, trzeba się na niego otworzyć. W końcu Jezus Chrystus tej nocy na świat przybędzie i z czeluści wyjść pomoże". Amen.

W sprawie Pilcha tendencja jest taka, żeby w jego książkach, na przykład w pierwszym akapicie powieści „Marsz Polonia", za najważniejsze uważać zdanie: „W przeddzień mych pięćdziesiątych drugich urodzin postanowiłem, że nazajutrz poznam nową kobietę". Jednak zdanie pierwsze powieści brzmi: „W Imię Ojca i Syna, i Ducha Opowieści, Amen". Znamienne. Pewna moderacja ogólnie znanej formuły wynika z faktu bycia pisarzem, ale i lutrem, co w przypadku Pilcha znaczy również, że częściej od innych książek czytał Księgę. Czyli Pismo Święte. To w jego pisaniu widać, słychać i czuć.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich