Czytamy ostatnio mrożące krew w żyłach wiadomości: Kościół rzymski zagrożony, oblężony, prześladowany, katolicy „dyskryminowani" (abp Henryk Hoser, „Rzeczpospolita", 31 lipca) i rychło będą spychani do „getta" (abp Marek Jędraszewski, „Plus Minus", 19–20 lipca). Getta katolickiego jednak – zwłaszcza w Polsce – raczej nie widać. Widać natomiast rosnącą determinację ze strony polskiego episkopatu – a także niektórych wiernych – narzucania nauki Kościoła w sferze świeckiej. Nie chodzi o ochronę tzw. wartości judeochrześcijańskich; chodzi o narzucanie dogmatów Kościoła katolickiego.
Różnica jest dość ważna ?– przynajmniej dla tych spośród nas, którzy nie należą do Kościoła, a takich w Polsce trochę jednak jest. Ważna także dlatego, że pomieszanie tych dwóch celów – narzucenia w sferze publicznej nauki Kościoła i bronienia wartości judeochrześcijańskich – szkodzi temu drugiemu. Innymi słowy: traktowanie tych celów jako nierozłącznych jest – z punktu widzenia obrońców wartości judeochrześcijańskich – wybitnie przeciwskuteczne.
Ochrona dla wszystkich
Na zdrowy rozum wydaje się, że o państwie, w którym dogmaty Kościoła rzymskiego mają odzwierciedlenie w prawie, mogą marzyć tylko ci, którzy do tej wspólnoty należą. Ale żyją w Polsce chrześcijanie innego wyznania, nie mówiąc o Żydach i ludziach niewierzących, dla których obrona wartości zachodniej cywilizacji jest rzeczą ważną. Nie będą oni jednak tych wartości bronić, jeśli mieliby tym samym występować w obronie teokratycznych zakusów Kościoła rzymskiego, wprowadzać zakazy oraz cenzurę i z jednego rodzaju nieliberalizmu staczać się w drugi. Nie będą też ich bronić, jeśli tym samym mieliby negować prawdy nauki (o czym za chwilę). Wydawałoby się zatem, że jeśli chcemy przeciwstawiać się ideologom politycznej poprawności, dla których wolność słowa ma być przywilejem tylko niektórych, należy te dwie rzeczy rozdzielić.
Czy to znaczy, że katolicy muszą wybierać, co jest dla nich ważniejsze w państwie i w życiu publicznym: nauka Kościoła czy wartości ?judeochrześcijańskie? Wygląda na to, że rzeczywiście muszą. Także ze względów praktycznych: obrona wartości zachodniej cywilizacji może być jeszcze w jakiejś mierze skuteczna, podczas gdy dążenie do katolickiego państwa wydaje się mrzonką – chyba że Polska jest gotowa wystąpić z Unii Europejskiej i zgodzić się na teokratyczną dyktaturę. Kościół zawsze bardziej się troszczył o swoje wpływy i swoich wiernych niż o obronę wartości judeochrześcijańskich, ale ostatnio przejawia się to w sposób bardzo jaskrawy. Po raz pierwszy postawa Kościoła wydaje się pełna kłamstwa, pogardy i obłudy. I gdy do tego Kościół propaguje swoje dogmaty, jakby były prawdami nauki, a czasem wręcz twierdzi wprost, że nimi są, trzeba mu się przeciwstawić.
Weźmy na przykład sprawę dr. Bogdana Chazana. Wstrząsnęła mną nieuczciwość jego wypowiedzi w wywiadach udzielonych tego lata tygodnikowi „Do Rzeczy". Doktor Chazan powiedział między innymi: „Każdy lekarz wie, że antykoncepcja hormonalna jest rakotwórcza". Jest to prawda, ale bardzo myląca, i to myląca w sposób zamierzony; zdanie to wprowadza czytelnika w błąd. Innymi słowy, jest to kłamstwo.