Ateiści mogą postawić – i stawiają – człowiekowi wierzącemu (bądź „poszukującemu") bardzo wysokie wymagania: intelektualne, etyczne czy duchowe. Joseph Conrad, Albert Camus – wielcy ateistyczni pisarze występujący w imię godności ludzkiej. Stephen Hawking i Fred Hoyle – fizycy-ateiści, podkreślający jednak, że we wszechświecie nie działają ślepe siły. Paul Veyne – niewierzący historyk francuski zajmujący się równie krytycznie, co z szacunkiem (a nawet pewną empatią) początkami chrześcijaństwa.
Reakcje pourazowe
Na tym tle nowy, radykalny ateizm polskich elit, rozwijający się szybko od jakichś dziesięciu lat, zaskakuje banalnością i powierzchownością. Ma charakter wyraźnie „pourazowy" – co zresztą źle świadczy o instytucjach religijnych (Kościoła katolickiego, ale przecież nie tylko). W gruncie rzeczy większości nowych aktywistów ateistycznych nie interesuje istnienie bądź nieistnienie Boga, miejsce człowieka we wszechświecie, pytanie „unde malum?", jakakolwiek ontologia. Chodzi niemal wyłącznie o regulacje społeczno-polityczne czy ściślej: o obecność bądź nieobecność tradycji religijnej, czy może raczej wprost katolickiej, w życiu publicznym.
To nie tyle ateizm, ile antyklerykalizm katolicki – skupiony na kwestiach instytucjonalnych i moralnych (niekiedy uzasadnionych, np. wtedy, gdy chodzi o krzywdę dzieci), który teologię traktuje dość ludycznie, natomiast filozofię religii w ogóle pomija milczeniem. Być może ta redukcja celów wynika stąd, że filozofia – na co słusznie zwrócił uwagę Jan Hartman – przestała mieć charakter „totalny", rozproszyła się na sfery, które z niej ewoluowały, takie jak polityka, socjologia, językoznawstwo, psychologia. Wszak dziś nie bolą nas już zęby, gdy słyszymy takie sformułowania, jak „filozofia sportu" czy „filozofia rozrywki".
Ten ateizm, skupiony na kwestiach społeczno-politycznych, przesycony jest naiwną wiarą, że za pomocą demokratycznych regulacji prawnych kiedyś, w jakichś „oświeconych" czasach, uda się zrealizować powszechne „prawo do szczęścia", które należy się każdemu „tu i teraz" (nie ma przecież „potem"). Tymczasem społeczno-polityczne prawo do szczęścia po prostu nie istnieje: nie da się go bowiem odpowiedzialnie zagwarantować – pozostaje przypadek, los, zbieg okoliczności, zły wybór, błąd, przeoczenie, konieczność, nierozstrzygalny konflikt interesów. Wielu wierzących uważa, że wyeliminowanie tych czynników możliwe jest tylko w perspektywie Absolutu.
Co więcej, nowe środowiska ateistyczne stawiają sobie – i realizują – cele misyjne. Mają do tego święte – nomen omen – prawo, czasem jednak można odnieść wrażenie, że swój światopogląd, podobnie jak luminarze rewolucji francuskiej, traktują w sposób „parareligijny" (by przypomnieć głośną rekonstrukcję egzekucji Kazimierza Łyszczyńskiego w wykonaniu Jana Hartmana – był to jakiś rodzaj obrzędu, symboliczne „powtórzenie ofiary"). Przy okazji, co zapewne zasadne, jeśli celem jest prozelityzm, posługują się uproszczeniami. Wśród patronów ruchu znaleźli się np. Katarzyna Weiglowa, spalona w Krakowie w 1539 roku, Stefan Łowejko, zabity w Wilnie w 1591 roku, czy Walentyn Potocki, którego egzekucja, jak głosi tradycja, odbyła się również w stolicy Wielkiego Księstwa (1749).